/Poniższy tekst pochodzi z książki pt: „Władysław
Gomułka i jego epoka” Praca zbiorowa pod redakcją Eleonory Salwa-Syzdek i
Tadeusza Kaczmarka, Warszawa, grudzień 2005/
(Zapis magnetofonowy)
Nota informacyjna
Nie można zrozumieć dziejów Polski
powojennego czterdziestopięciolecia bez znajomości stosunków między państwem a
Kościołem. W tym stwierdzeniu nie ma żadnej przesady. Po drugiej wojnie
światowej dokonało się w naszym kraju spotkanie dwu przeciwstawnych pod
względem ideologicznym i światopoglądowym sił oraz odpowiadających im
instytucji: partii, kierującej się w swej polityce i działaniach filozoficznymi
założeniami marksizmu, z Kościołem katolickim, głęboko zakorzenionym w
tradycjach, kulturze narodowej i świadomości Polaków, a kierującym się
zasadniczo odmiennymi założeniami filozoficznymi.
To spotkanie nie musiało prowadzić do
ostrego konfliktu. W latach tuż powojennych wydawało się, że dzięki mądrości
obu stron uda się go uniknąć. Potrzeba współdziałania wszystkich sił narodu w
odbudowie zniszczonego wojną kraju była czymś nadrzędnym wobec istniejących
podziałów i różnic w spojrzeniu na kształt i przyszłość Polski. A jednak w
następnych latach, zwłaszcza po zwrocie politycznym roku 1948, stosunki między
państwem a Kościołem wkroczyły w fazę charakteryzującą się gwałtownym wzrostem
napięcia i konfliktów.
Przełom październikowy
1956 r. przyniósł istotną zmianę także w
stosunkach państwo-Kościół. Ludzie z popaździernikowej ekipy kierowniczej
Władysława Gomułki
— Władysław Bieńkowski i Zenon Kliszko, nie tylko z należnymi honorami przywieźli ks.
kardynała Stefana Wyszyńskiego z Komańczy (miejsca odosobnienia prymasa) do
Warszawy, ale podjęli
z nim,
jako głową Kościoła katolickiego w Polsce, oraz z wieloma środowiskami
wyznaniowymi partnerski dialog, który doprowadził do uregulowania wielu
kwestii w stosunkach między
państwem a
Kościołem, w tym powołano stałą Komisję Wspólną Rządu i Episkopatu dla
okresowego omawiania stanu wzajemnych stosunków. Nie oznaczało to, że Kościół
uzyskał pełną swobodę działania.
Miarą dążenia obu stron do poprawy
wzajemnych stosunków stała się także zapoczątkowana w tym właśnie czasie
praktyka okresowych spotkań prymasa z I sekretarzem Komitetu Centralnego PZPR.
Pierwsza tego rodzaju rozmowa odbyła się w styczniu 1958 r. w Urzędzie Rady
Ministrów, udział w niej brał także ówczesny premier Józef Cyrankiewicz.
Do kolejnej rozmowy doszło równo po dwóch
latach, 11 stycznia 1960 r., przy czym tym razem był to dialog prowadzony
wyłącznie między Władysławem Gomułką a Stefanem Wyszyńskim. Rozmowa odbyła się
w willi rządowej przy ul. Klonowej w Warszawie i trwała cztery godziny.
Pełny tekst tej właśnie rozmowy ujawniam
po raz pierwszy w formie jej publikacji na łamach Myśli Socjaldemokratycznej. Rozmowa miała charakter poufny, o czym
świadczy to, iż jej uczestnicy są w tekście zapisu z taśmy magnetofonowej
ukryci pod literkami X (Władysław Gomułka) i Y (Stefan Wyszyński).
Jej zapis otrzymałam od Zenona Kliszki. W
pierwszych latach osiemdziesiątych kontaktowałam się z nim, gromadząc materiały
do pisanej we współautorstwie z mężem Bronisławem książki o żyjącym jeszcze
wówczas, ale bardzo już chorym Władysławie Gomułce, przyszłym bohaterze naszej
publikacji.
Udostępniany zapis rozmowy przekonuje,
jak bardzo były to złożone czasy i jak niełatwo poddawać je wszelkim jednostronnym
ocenom.
Eleonora Syzdek
Od Redakcji
Pragnąc zachować w sposób jak
najwierniejszy przebieg rozmowy dokonaliśmy jedynie zupełnie elementarnych
poprawek w ortografii, stylistyce i interpunkcji zapisu oraz oznaczyliśmy
nawiasami wyraźnie niejasne fragmenty tekstu, wynikające zarówno z charakteru
żywej rozmowy, często rażących usterek technicznych w trakcie jej nagrywania,
jak i niewątpliwych niedokładności powstałych w trakcie przenoszenia zapisu z
taśmy magnetofonowej na tekst maszynopisu.
Y. - Muszę się przyznać, że poprzednio
niełatwo mi było prowadzić rozmowę, chociaż sam abstrahuję od pewnych rzeczy.
Są takie rzeczy, z których jest niesłychanie trudno [...]. Pewnych rzeczy, które
mnie nurtują, które mi na sercu leżą, jakoś niełatwo było mi powiedzieć. Ale
jednak uważam, że może będzie dobrą rzeczą [...]. Chciałbym, oczywista rzecz,
jak najbardziej obiektywnie przedstawić panu sekretarzowi mój punkt widzenia.
X. - Proszę bardzo, słucham.
Y. - No, trzeba pewne takie rzeczy
zasadnicze powiedzieć przynajmniej tak między nami dwoma. No cóż, zdaje się,
że nie jesteśmy winni, ani ja, ani pan, że tak nas łączą. Przeglądając w czasie
pobytu za granicą prasę zachodnią oraz prowadząc rozmowy widzę, że oni nas
łączą. Może to nie jest dla pana najprzyjemniejsze. Mnie to za wiele nie
przejmuje.
X. - Mnie to też nie przejmuje.
Y. - Mnie to nie przeszkadza, ale bardzo
często, niestety, tak to wygląda, że tak nas zestawiają obok siebie. I pana i
mnie czynią odpowiedzialnymi (chociaż w różnym stopniu, mnie w mniejszym
stopniu oczywista) za obecny stan Polski. Poniekąd bardzo często to słyszałem,
chociaż ja nie poczuwam się tak bardzo do zasług w okresie trudnym, to jednak
bardzo często i mnie tam jakąś część zasługi tego trudnego okresu przypisują.
Ja nigdy na ten temat nie podtrzymuję dyskusji, bo wiem, że pozycja moja wtedy
raczej była tą siłą faktu, siłą tego co reprezentuję i siłą pewnego zaufania,
którym mnie katolicy darzą. I w następstwie tego takie czy inne moje zachowanie
ma takie czy inne znaczenie. Ale tutaj, pomijając to, że nas tak zespalają i po
prostu wiążą nas z sobą. O wiele trudniej to wychodzi na terenie wewnętrznym,
bo tutaj raczej nas rozłączają, raczej nas sobie przeciwstawiają.
Ja bym chciał panu sekretarzowi
powiedzieć takie sprawy, które według mojego rozumienia są dla nas obydwóch
wspólne i na tym odcinku my obydwaj jednakowo myślimy, tak mi się przynajmniej
wydaje. Będą to rzeczy jak najbardziej generalne dla naszej sytuacji
wewnętrznej, sytuacji Polski, na płaszczyźnie międzynarodowej, w jakiej Polska
jest obecnie, no i sytuacji wewnętrznej, jaka się wytworzyła w wyniku tego, że
Zjednoczona Partia Robotnicza za ten okres, za ten dalszy ciąg historii Polski,
jaki obecnie przeżywamy, wzięła odpowiedzialność. I my się z tym liczymy. Jak
również i za ten fakt, który od trzech lat biegnie, a który się wiąże już
bezpośrednio z osobą pana jako kierownika tego okresu dziejów Polski, tych
trzech lat i następnych, które będą, a w których w jakiś szczególny sposób pan,
dzięki zaufaniu społeczeństwa, bierze odpowiedzialność za ten okres dziejów
Polski. I wreszcie na tym tle tych pewnych faktów my stwierdzamy, tzn. i ja
jako stojący w tej chwili na czele Episkopatu Polski, i nawet księża biskupi -
i na tle tych faktów dopiero można by już mówić o pewnych szczegółach, które
tak czy inaczej układają sytuację Kościoła w Polsce. Gdy idzie już o takie drobiazgi,
które oczywista mają dla nas olbrzymie znacznie, a o których mówiliśmy przed
dwoma laty, sądzę, że może ta rzecz byłaby przedmiotem dalszej rozmowy, bo nie
wiem, czy byśmy zdołali dzisiaj całość tych spraw wyczerpać i czy właściwie
już dzisiaj o nich mówić.
Ale ja bym chciał najpierw, gdy idzie o
sytuację międzynarodową, w wyniku której Polska jest ustawiona, jak to obecnie
wygląda. Często jesteśmy posądzani - koła kościelne, zwłaszcza kierownicze koła
kościelne - że my się z tą sytuacją nie liczymy, że my jej dostatecznie nie
znamy, że może jej nie doceniamy, że może chcielibyśmy coś tak par force
tutaj uczynić,
że może mamy plany jakiegoś wpływania na to, żeby ta sytuacja międzynarodowa
inaczej się układała. Otóż mnie się wydaje, że wypowiadają się na ten temat
ludzie, zwłaszcza w prasie zachodniej, którzy nie mają dostatecznej wyobraźni,
nie są w stanie zrozumieć tej skomplikowanej sytuacji geopolitycznej, w jakiej
się Polska znajduje. I wskutek tego i w prasie, i w rozmowach takich w cztery
oczy wypowiadają się nie całkowicie ściśle, nie rozumiejąc tego położenia, w
jakim jest Polska. Może się niekiedy dziwią, że Polska się zachowuje tak lub
inaczej. Jeżeli się próbuje zwrócić uwagę rozmówcom na pewne fakty, które tak
czy inaczej kształtują sytuację Polski, no to nie zawsze to rozumieją. Trzeba
troszkę tej wyobraźni terenowej. Wyobraźnia terenowa tutaj bardzo by pomagała.
Nie zapomnę takiej rozmowy z kardynałem z
Bombaju w czasie konklawe. Więc on tak bardzo jakoś się ze mną zaprzyjaźnił i
rozmawiał ze mną na tematy, które interesują jego kraj, mój kraj. I rzeczywiście
rozmawialiśmy sobie kilkakrotnie w czasie konklawe. Przedstawiałem mu sytuację
w Polsce. Dużo zrozumiał, człowiek inteligentny jest.
My się z tym liczymy, że ta sytuacja w
tej chwili musi być taka i że po prostu naszym obowiązkiem i narodowym, i
patriotycznym jest liczyć się z tą sytuacją, pewne wnioski wyciągać i
odpowiednio postępować, żeby tej sytuacji w niczym nie pogorszyć, czy nawet
może i rządowi nie utrudniać pracy w tej sytuacji, w jakiej rząd jest, który
się musi liczyć z tą sytuacją. Mnie się wydaje, że my tę sytuację doceniamy w
pełni. To jest inne zagadnienie, jak ją oceniamy filozoficznie, ale inne
zagadnienie, że się z nią liczymy i że wiemy, że w tym okresie rozwoju
dziejowego Polski ta sytuacja inna być nie może, tylko jest taka. I oczywista
rzecz, że jakiekolwiek próby działania czy montowania czy opinii, czy jakichś
środków przeciwko tej sytuacji byłyby dowodem naszej nierozwagi,
nieroztropności, a ponadto leży poza zakresem naszego działania, które w
Kościele są ściśle określone. Zdajemy sobie sprawę z tego, co do nas należy.
Tylko jest jeden element, który chciałbym
mocno podkreślić, żeby przynajmniej pan sekretarz jako kierownik partii i
polityki obecnej i wewnętrznej, i zewnętrznej, żeby pan co do tego nie miał
wątpliwości, że zasadniczo my nic nie mamy, nie leży to w naszych planach nic
takiego czynić, co by w jakiś sposób utrudniało rządowi prowadzenie tego okresu
dziejów Polski, w jakim się obecnie Polska w sytuacji międzynarodowej znajduje.
Myślę, że to jest bardzo ważny i bardzo zasadniczy element, że przez takie
ustawienie już nie będzie wysuwał się w dyskusji. Ja oczywiście przez to nie
chcę nie widzieć całego szeregu takich uczuleń, różnych takich uczuleniowych
reakcji, które niekiedy są i które nieraz może trudno jest opanować. Ale, no
cóż, od tego mamy rozum i rozsądek, żebyśmy umieli te odruchy niekiedy brać za
głowę. To jest jeden element.
Drugi element to już jest ta sytuacja
wewnętrzna Polski, w której odpowiedzialność za ten okres dziejów Polski
bierze Polska Partia Robotnicza. Na ten temat też chciałbym panu sekretarzowi
powiedzieć swoje widzenie sprawy, swoje rozumienie i wydaje mi się, że ona
jest również tak pojmowana przez znakomitą część Episkopatu Polski. Oczywiście
nie mogę mówić o wszystkich, bo nie siedzę w sumieniu ludzi, a nie chcę mówić
rzeczy takich, które są niesprawdzone.
Otóż bardzo często, zwłaszcza za granicą,
chociaż unikałem rozmów z kołami politycznymi, jednakże z niektórymi Polakami
w imię wspólnoty po prostu narodowej uważałem, że rozmawiać mogę i że
powinienem, bo bardzo często to są ludzie tak nieszczęśliwi, tak zgnębieni, tak
rozbici. Pamiętam taki przykład, który może zainteresować pana. Przyszło do
mnie małżeństwo w Rzymie - Polak, pułkownik sztabowy, jego żona Włoszka -
medyczka. On po prostu zniszczony człowiek, a ona jak róża. Pytam, co wam jest,
a ona w płacz. Mówi, że mąż koniecznie chce wracać do Polski, a ja się boję.
Więc to było bardzo charakterystyczne. Czego się pani boi - że mój mąż będzie
aresztowany. Proszę pani, nie jestem upoważniony, ale na podstawie osobistych
doświadczeń mogę panią zapewnić, że mąż nie będzie aresztowany, gdy wróci do
kraju. Tak, ale to jest pułkownik sztabowy. Ja mówię - dobrze, to się zgłosi
do wojska, jeżeli będzie potrzebny i dostanie pracę, a jeżeli nie będzie
potrzebny, to będzie co innego robił. A ja co będę robiła? Mówię jej: Proszę
pani, pani jest lekarzem, będzie pani mogła nostryfikować swój dyplom. Dowiedziałem
się, że jest poliglotką, będzie pani mogła uczyć języków - będziecie żyli.
Zacząłem ich usposabiać. Więc widzę, że on się rwie, ona go trzyma. Troszkę tak
na wesoło rzecz potraktowałem i mówię: Proszę pani, przyjechałem z Polski i
proszę mi się przyjrzeć: jestem z głową i wracam do Polski i mówię - głowy mi
nie urwano, a mężowi też głowy nie urwą. Proszę się liczyć z tą psychiką, może
trudną dla nas do zrozumienia, ale to jest odległość. To są uprzedzenia. Więc
po długiej dyskusji zgodzili się na to, że się wybiorą. Mówię mu: Proszę pana,
Polska jest nad Wisłą. To jest naród, który ma swój ciąg i swoją historię i
tego ciągu historycznego nie można urwać i tej Polski nie można gdzie indziej
przenieść, ona jest tam, gdzie jest. I dlatego obowiązkiem każdego, kto ma
siły, być tam, gdzie jest Polska. Zdawało mi się, że ich przekonałem. Po jakimś
czasie pisałem list do znajomych i pytam: Cóż tam? Nie puściła. Więc to są
takie przykre...
X. - Ja przypuszczam, że nie tylko te
przyczyny wynikające z jakichś obaw, jakieś inne wewnętrzne...
Y. - No cóż, nasze stanowisko jest takie,
że uważamy, rzecz jasna, że kraj jest tam, gdzie jest on posadzony, gdzie
korzeniami rośnie i tam są jego dzieje i tam się jego historia odbywa, tam
prowadzi swe normalne życie. Przyglądając się tym wszystkim formom, zdawałoby
się te dobre warunki bytowania, jak w jednym zespole spotkałem gromadkę małych
dzieci - Polskę, ale uczą się na obcych językach, na obcych podręcznikach.
Wszystko to w pierwszym pokoleniu się wynarodowiło. Teraz rozmawiałem z kilku
księżmi, którzy przyjechali do Polski z Australii, pracują wśród emigracji.
Pytam - jaka sytuacja? Emigracja polityczna bardzo szybko się wynaradawia.
Przedwojenna emigracja ekonomiczna, czy w Westfalii, gdzie mają troszkę szkół,
czy też emigracja amerykańska, gdzie mają szkoły - oni się trzymają.
X. - Również się wynaradawiają.
Y. - Oczywista rzecz.
X. - Ale w każdym razie nieco wolniej.
Proces wynaradawiania jest normalnym, logicznym procesem.
Y. - Tak.
X. - Tego nie da się uniknąć.
Y. - W każdym razie można go trochę
zahamować. Tutaj z tych ludzi, z którymi ja się spotykam, jak przyjeżdżają, to
przeważnie przyjeżdża pokolenie pięćdziesięcio-sześćdziesięciolatków. Pytam - a
gdzie wasze dzieci, kiedy przyjadą do Polski? No wybierają się, ale wybrać im
się trudno. Dla nas jest niewątpliwie faktem, że Polska tu żyjąca nad Wisłą ma
swój dalszy ciąg historyczny i on musi mieć swoje normalne, zwykłe życie i
musimy się z tym liczyć. I dlatego bierze odpowiedzialność w tym okresie za
kierowanie polskich dziejów partia robotnicza i ona prowadzi. My się z tym
liczymy. Znowu można tak czy inaczej, stwierdzam, tak czy inaczej oceniać. To
jest zagadnienie, które każdy ma w swoim zakresie i wolno mu to czynić.
Trzeci pewnik, który chcę tutaj też
ustalić, żeby co do niego wątpliwości nie było. Więc to jest zagadnienie tego
ostatniego okresu, więc od Października, znowu tutaj wysuwa się na czoło
zadanie, które pan sekretarz przyjął na siebie i prowadzi je. Więc co do tego
ocena. Ja w tej chwili, żeby być jak najbardziej prawdziwym, to będę mówił
tylko w swoim imieniu, tzn. od siebie. Uważam, że to był moment niesłychanie
doniosły dla Polski, że był jako ostateczną potrzebą, że był ogromną odwagą ze
strony pana, był potrzebą, bo społeczeństwo przyjęło to z entuzjazmem i jest
niewątpliwie jakąś wielką zasługą pana i to widzę, nie mam zamiaru tego
pomniejszać. Nawet, co więcej, nawet się lękam o to, że ten okres, który bądź
co bądź uratował suwerenność Polski, co pan przecież podkreślał, że ten okres
niewątpliwie wiąże się, i na to rady nie ma, to widać z ocen i prasy, zwłaszcza
mam ciągle na uwadze prasę zachodnią, która ten okres, tę sytuację Polski wiąże
bezwzględnie z nazwiskiem, z osobą pana. I wydaje mi się, że tak jest dobrze.
Oczywiście to ogromnie potęguje odpowiedzialność. Przecież ja nie mam zamiaru
tutaj o tym mówić, bo pan dobrzeją zna i czuje ją na sobie.
Z naszej strony, tutaj już mogę mówić w
imieniu Episkopatu, my się z tym faktem również liczymy i raczej go pozytywnie
oceniamy, ten okres, ten fakt. I wiemy, że sytuacja Polski byłaby o wiele groźniejsza,
gdyby pan może mniej kochał Polskę, to prawdopodobnie byłoby gorzej. A że my ją
też kochamy, właściwie tutaj już też mogę mówić w swoim imieniu, że właściwie
nie ma czegoś takiego, czego by się jej odmówiło. Dlatego też podzielamy troski
pana i widzimy tę ciężką sytuację, z jaką trzeba się borykać i tę ciężką
sytuację ekonomiczną i nawet społeczną, która też przecież jest tym czynnikiem
niesłychanie trudnym do opanowania i do pokierowania. No bo cóż - Polacy są
bardzo specjalnym narodem, bardzo zindywidualizowanym, bardzo społecznie niewyrobionym
i dlatego też kierownictwo nim jest niesłychanie trudne. Ja np. bardzo często
doświadczam to na swoim wąskim odcinku, że dla każdego zarządzenia muszę dać
porządną podbudowę, muszę przekonać dlaczego. Dopiero wtedy coś się uda, ale
jak nie przekonam, to zazwyczaj zarządzenie, nawet czysto wewnętrzne -
kościelne, zostaje wtedy niewykonane. To jest ta właściwość tego silnego
indywidualizmu narodu, który przez półtora wieku żył w niewoli i za największą
cnotę uważał opierać się, i niekiedy teraz nie odróżnia po prostu sytuacji,
tylko zawleka te dawne nałogi i tymi nałogami niekiedy się nawet powoduje,
ulega im. I dlatego też nie lubi słuchać. To jest ogromna trudność i ona
niewątpliwie najlepsze nawet plany może niszczyć, niszczy, a zwłaszcza w sytuacjach
bardzo trudnych to wyłazi, i to bardzo wyłazi.
To są takie trzy stwierdzenia, które,
wydaje mi się, trzeba tu powiedzieć, jako pewne elementy, na których opiera
się całe dalsze widzenie sytuacji i ustosunkowywanie się do tej sytuacji.
Potem mogą przyjść już zagadnienia, które mają albo charakter czysto moralny,
albo charakter religijny, charakter kościelny, i już rozwiązywanie tych
zagadnień jest może nawet i jeszcze trudniejsze, bo to zależy oczywiście w
dużej mierze i od naszej postawy. Ale ponieważ tu są dwie strony, więc jest i
rząd, i Episkopat, więc trzeba by dojść do tego, co my nazwiemy porozumieniem.
Po Październiku, znowu trzeba to stwierdzić, osobiście wziąłem
odpowiedzialność ze strony kościelnej za porozumienie i mimo wszystkich niepowodzeń,
które się z nim łączą, uważam je za fakt pozytywny.
Nie chciałbym tutaj wchodzić w szczegóły
tego czwartego elementu, który kształtuje problematykę, którą tutaj omawiamy,
bo może szczegóły byśmy odłożyli na później. Chciałbym tylko tyle powiedzieć,
że to była decyzja dla Kościoła, a dla mnie osobiście wyjątkowo trudna i
wyjątkowo poważna. Dlaczego - to jest, rzecz jasna, zrozumiałe. Z jednej strony
Kościół, z drugiej strony partia komunistyczna. Zdawałoby się, że wszystko
jest jak gdyby nie do pogodzenia. I długi czas tak się myślało i się bardzo
często tak myśli. To porozumienie właściwie było przyjęte z dużym
zastrzeżeniem nawet w Rzymie i trzeba było dopiero moich
wyjaśnień, które uczyniłem i które przyjęto do wiadomości. Ale to było coś tak
wyjątkowego w tym układzie sił, że nic dziwnego, że
wymagało dużej odwagi.
Z mojej strony wymagało dużej odwagi.
Wydało mi się, że muszę ją mieć na ten okres, niezależnie od tego, jakie
będą dalsze losy. Jednak życie interpretuje fakty, interpretuje to
porozumienie. Nie wszystko zależy ode mnie. nie wszystko zależy od
rządu. Wiele rzeczy zależy od tej społecznej odbiorczości czy też
sprawności, ale w każdym razie ze strony Stolicy Świętej nie miałem z
tego powodu najmniejszej wymówki, chociaż w prasie
zagranicznej, tej właśnie zachodniej, rozmaicie te rzeczy oceniano. Nawet rzecz
ciekawa: jeden Hiszpan na uniwersytecie napisał rozprawę doktorską na temat
porozumienia między rządem polskim a Episkopatem. I zastanawiał się nawet nad
tym - według terminów prawnych - czy porozumienie jest zgodne z prawem, czy
obok prawa, czy przeciwko prawu, oczywiście kanonicznemu. Doszedł do wniosku,
że nie jest przeciwko prawu, że jest zazwyczaj obok prawa i niekiedy zgodne z
prawem. I tę rozprawę mi przysłał; bardzo ciekawa. Myślę, że tę rozprawę
otrzymano w Sekretariacie Stanu w Watykanie. Mam wrażenie nawet, że po tej
rozprawie może bardziej pozytywnie oceniono w Watykanie sam fakt porozumienia.
Później sam bieg wypadków, pomimo różnych trudności i nieporozumień, które tu
są, wskazywał na to, że jednakże to porozumienie jest jakimś faktorem stałym w
układaniu się stosunków między rządem a Episkopatem i że z tym faktorem stałym
trzeba się liczyć.
Więc oczywiście ten czwarty element,
który ja troszkę ustawiam tak na dalszym planie naszej rozmowy, chociaż on
mógłby, sądzę, w tym układzie stosunków może nas najbardziej interesować.
Ja bym chciał jeszcze takie swoje
niepokoje przedstawić panu sekretarzowi, które się wiążą z wewnętrzną sytuacją
społeczną, moralną narodu i które, być może źle rozumiane, podrzucają takie
intencje, których nie ma. Niektóre zagadnienia, które się kształtują, mają
charakter nie tylko jakiegoś zarządzenia prawnego, ale mają charakter po
prostu obyczajowy, moralny. Dotyczą pewnego widzenia, pewnego stylu moralnego i
z konieczności rzeczy jako ludzi mających zwartą naukę moralną, etyczną, a
więc i ocenę moralną w szeregu zjawisk muszą nas interesować i interesują, bo
ostatecznie Kościół ma swoją moralność, etykę, która ma najwięcej elementów humanistycznych
w sobie. Ale te elementy humanistyczne to nie wszystko. To jest pewien sposób
widzenia religijny i nadprzyrodzony z tą celowością, która przekracza tę
celowość ziemską. I wobec tego naświetlenia pewnych zjawisk, które mogą być
oceniane nie tylko jako społeczne, to naświetlenia tych zjawisk o wiele dalej
widzi już w płaszczyźnie takiej bardziej transcendentalnej. I dlatego też
chociażby zjawisko miało charakter czysto moralny, to my niekiedy w nim widzimy
coś więcej, zwłaszcza gdy idzie o katolika. W zjawisku moralnym katolik musi widzieć
coś więcej. I pod tym kątem my oceniamy pewne zjawiska. Powiedzmy, czy naród,
czy państwo, czy rząd mogą się
interesować pewnym zjawiskiem zachodzącym w społeczeństwie pod kątem tej
celowości, którą reprezentuje naród czy państwo, tego programu, który sobie
zakłada rząd. Natomiast my jako pewien sposób myślenia i wierzenia widzimy w
tym zjawisku nie tylko tę celowość, którą widzi państwo i rząd, i naród,
chociaż myją też uznajemy, myją też widzimy, ale widzimy jeszcze to zobowiązanie,
które ma konkretny katolik nie tylko w stosunku do swego człowieczeństwa,
swego miejsca w narodzie, swych obowiązków w państwie, ale też w tym samym
katoliku widzimy też jego obowiązki na tym odcinku w stosunku do jego celu
ostatecznego jako człowieka wierzącego i dążącego do celu nadprzyrodzonego,
pozaziemskiego. I na tym odcinku mogą być niekiedy różnice w ocenie, którą my
mamy wobec niektórych zjawisk. I jeżeli te różnice wypowiadamy, to dajemy
tylko wyraz naszemu stanowisku. Jeżeli ta ocena jest odmienna np., niż ją ma
czy rząd, czy państwo, to żadną miarą, przynajmniej ja tak to rozumiem i tak to
się układa, to nie jest próba przeciwstawienia się czy rządowi, czy państwu,
tylko to jest po prostu nieco odmienne widzenie tego samego zagadnienia.
Na tym tle, na tym odcinku zachodzą te
nieporozumienia w zakresie światopoglądowym. Nieporozumienia, które się
niekiedy dostają do prasy, są w prasie ustalane, a gdy w naszych
naświetleniach czy listach biskupich, czy naświetleniach z ambony podawane są
jakieś inne motywy, tak bardzo często jesteśmy posądzeni o to, że to jest
działalność antypaństwowa czy antyrządowa, że to jest jakaś robota nielegalna,
niepraworządna itd. To wtedy w rzeczywistości idzie o motywy, które w pewnym
stopniu się pokrywają, a na pewnym odcinku idą nieco dalej.
Może pan sekretarz pozwoli, że wezmę taki
świeży przykład, może on skonkretyzuje mój wywód. Mianowicie: zagadnienie
oceny przekazywania życia, tak to nazwę, zagadnienie ludnościowe. Ono mnie
bardzo interesuje. Na tym tle doszło szczególnie do starć, takich bardzo
ciekawych wypowiedzi i z mojej strony, i ze strony prasy. W rzeczywistości
jest inny punkt widzenia, tzn. prasa ma swój punkt widzenia, a ja mam jeszcze
inny punkt widzenia. Myślę, że jak długo nie godzę w jakiś porządek prawny, tak
długo mogę ten inny punkt widzenia i mieć, i dawać mu wyraz. Bo to jest
zagadnienie wolności sumienia i wyznania — wyznawania swego poglądu.
Więc tak go widzę i dlatego [...], ale to
nie znaczy, że to jest jakaś niepraworządność czy też godzenie w ustawy. Bo nie
ten cel tutaj przyświeca. Zresztą, gdy idzie o ocenę ustawy, to mam do tego
prawo, bo państwo i władza państwowa, prawodawstwo daje mi prawo oceny ustaw.
Jedno z zasadniczych uprawnień obywatela, że on może oceniać ustawy i nie może
być z tego powodu ani karany, ani karcony. Tutaj chciałbym się zastrzec, że
dając taką czy inną ocenę, przez to samo nie chcę przecież czy ja, czy inny
ksiądz godzić w ustawy, godzić w rząd; dajemy tylko wyraz swoim przekonaniom.
Ja bardzo się interesowałem od dawna zagadnieniem ludnościowym w Polsce. W
czasie wojny czytałem książkę pt. Dzieje bez dziejów. Pan na pewno się z nią nie
spotkał. To jest o tyle ciekawa rzecz, że ta książka troszkę szerzyła defetyzm.
Była napisana z ramienia tzw. grupy „Zadrugi”. Grupa „Zadrugi” zmierzała do
tego, dowodziła, że okres dziejów Polski od chrześcijaństwa do czasów
dzisiejszych jest właściwie bezdziejowy. I trzeba by się cofnąć do okresu przed
chrztem Polski, bo przez chrzest Polski bieg rozwojowy narodu został
zniekształcony. Dopiero nawiązując do tego teza wydaje się paradoksalna, ale ją
autor książki rozwijał. Rzecz ciekawa, że Niemcy w czasie okupacji tę książkę
wydali skrycie, tajnie, w ogromnym nakładzie i rozrzucali wśród polskiej
inteligencji. Szerzyła ona defetyzm straszliwy. W tej książce m.in. był również
problem demograficzny, problem zatrzymania tej fali ludnościowej, że Polska w
czasie rozbiorów nie mogła przekroczyć tego potencjału ludnościowego, który był
konieczny do obrony własnej dążności, suwerenności. I dopiero później - dowodzono
— w czasie zaborów ta fala się wyzwoliła, oczywiście biorąc pod uwagę inne
fakty, które w grę wchodziły, ekonomiczne itd. Brał tylko polityczne pod uwagę.
W każdym razie odsłaniała ta książka pewne rzeczy przykre dla naszej sytuacji.
Później to zagadnienie pojemności terenowej naszego kraju.
Ja jestem przekonany, proszę pana, że my
jako naród trzydziestomilionowy właściwie nie zajmujemy tej pozycji, która nam
się należy. Jesteśmy stanowczo za słabi, jeżeli się chce dla Polski potęgi,
już nie mówię oczywiście o tej potędze takiej zadufanej w sobie, tylko tej
potęgi moralnie biologicznej, która zmusza inne narody do szacunku, że ten
naród może spokojnie żyć, że nikt nie będzie miał odwagi ryzykownie rzucać się
na jego granice, że nikt sobie nic będzie myślał, tak jak Niemcy myśleli w
czasie wojny: no cóż, wojnę wygramy, a resztę zrobią piece krematoryjne,
ponieważ nam nie są potrzebni Polacy, tylko potrzebna jest ich ziemia. To jest
jedna z zasadniczych tez Mein Kampf. I niewątpliwie by to zrobili, gdybyśmy
wojnę przegrali, gdybyśmy się znaleźli po prostu w zakresie ich kultu. Oni by
to niewątpliwie zrobili.
Jeszcze przed wojną spotkałem się z
Niemcem, moim przyjacielem, którego poznałem w czasie studiów, który
przyjechał tutaj w 1938 r. na taki kongres Chrystusa Króla do Poznania.
Spotkaliśmy się w Zakopanem i on (mnie to tak uderzyło, jechaliśmy z Poronina
razem pociągiem) nie chciał ze mną rozmawiać w pociągu. Dopiero jak żeśmy się
znaleźli w prywatnej willi, powiada - no tu mogę mówić, bo w Polsce jest na
samym Śląsku 2000 szpiegów hitlerowskich, oni już mnie śledzą. To był bardzo
trzeźwy człowiek, skończył karierę, bo mu Hitler uciął głowę. Bardzo ciekawy
człowiek. Otóż on mówił mi wtedy, w 1938 r., jakie są plany niemieckie. Mówił:
My się wszyscy modlimy, żeby Niemcy tę wojnę, do której się szykują, przegrali.
Bo jeśli wygrają, to biada światu i biada Polsce. Ale mówił, że przegrają tę
wojnę. [I proszę sobie to zapamiętać - biedny wasz kraj. To był rok 1938, ale
moja ojczyzna po wojnie stokroć biedniejsza.] Ten człowiek, to był dr Józef
Mecger.
Oni niewątpliwie mieli plany
wyniszczenia. I dzisiaj je też mają. I chociaż nie brak w tej chwili Niemców,
którzy się wstydzą tego, czego dokonali w Polsce, bo ja kilkakrotnie miałem
możność rozmawiania z przedstawicielami różnych kół katolickich. Oni mnie
zapewniali, że są i tacy Niemcy, którzy wstydzą się tego, co w Polsce zrobiono,
i myślą nad tym, jak by Polsce przyjść z pomocą. Ja wtedy odpowiadałem tak, że
uważam, iż jeżeli myślicie o pomocy dla Polski, to tylko na płaszczyźnie
sprawiedliwości. Wasze miasta są odbudowane, a my dotychczas z wielkim trudem
odbudowujemy nasze miasta. Jak wy to zrobicie, jest inne zagadnienie. Ale gdy
się myśli o tej dalekiej przyszłości tego narodu, proszę pana, a myślę, że pan
też tak myśli, że my tu bez 50 milionów sobie rady nie damy. Cyfry, którymi się
człowiek posługuje, mogą być dowolne. Dziś jest nas te 30 milionów. Jeżeli
idzie o te 11 milionów Polonii będącej w rozsypce, no to właściwie ona może
jakieś sympatie dla Polski mobilizować, to ona nie jest tym aktywem, który
można by tu użyć dla obrony własnego państwa. Trzeba myśleć o tym aktywie, bo
my sobie z tymi 30 milionami rady nie damy. To jest stanowczo za mało.
Jeszcze jako student w Instytucie
Społecznym w Paryżu specjalnie chodziłem na wykłady demografii, bo Francja
była pod tym względem bardzo ciekawym krajem, mnie to bardzo interesowało. Na
jednym z wykładów tego instytutu profesor, który wspaniale wykładał, miał
trzech słuchaczy: dwóch księży z Polski - dzisiejszy biskup Kominek i ja - oraz
jedna starsza pani Francuzka mająca 60 lat. Kiedyś, pamiętam, w czasie przerwy
doszedłem do tego profesora i mówię: Proszę pana profesora, na kogo pan
profesor tu liczy i tak się męczy w tym wykładzie, na nas nie, bo my jesteśmy
Polacy. Jesteśmy krajem, który ma przyrost naturalny dość duży, a na tę
Francuzkę to chyba pan profesor też nie liczy, bo już ona Francji dużo nie da.
I on tak bolał nad tym. Oni stworzyli przecież system protekcjonizmu, przeszło
200 ustaw i rozporządzeń, żeby poprawić przyrost naturalny. Wojny swoje
zrobiły. Pierwsza wojna zabrała 2 miliony ludzi, druga mniej, ale zabrała. Ale
nie mogli przekroczyć tych 39 milionów, pomimo całego protekcjonizmu, a
społeczeństwo było zdemoralizowane, zbyt wygodne, zbyt wyrachowane, zbyt wiele
wymagające. No i zresztą ten podrzucony im przez Niemców „zwei Kinder System”,
który ich całkowicie rozłożył. I dopiero wczoraj czytałem wiadomość, że urodził
się czterdziestopięciomilionowy Francuz. Dopiero teraz mogą się pochwalić tym
bądź co bądź ciekawym wzrostem. Mnie się przynajmniej wydawało, że nie będą w
stanie regenerować się, bo są za bardzo zepsuci.
Jeżeli idzie teraz o plany innych
narodów, to może pan sekretarz lepiej je zna niż ja, bo ma więcej wiadomości,
ale mnie zastanawia ta zmiana polityki ludnościowej w Chinach, że po tym
programie neomaltuzjańskim, który przed dwoma laty był przyjęty, jednak z nim
zerwali. I to zerwali z nim radykalnie i postawili na te 700 milionów, które
chcą mieć w 1970 r., na te 800 milionów, które chcą mieć w 1980 r. To jest
zastanawiające. Tak samo Rosja. Tam już jest 3 i pół miliona przyrostu
rocznego, tam są przecież ordery dla matek bohaterek. Bardzo znamienne jest to
wypowiedzenie się pana Chruszczowa na Zjeździe Literatów. Bardzo są znamienne
rzeczy. Tam jakiś nawrót do należytej oceny, do należytego przyjęcia tej
wzrastającej fali ludnościowej. No więc, jeżeli się takie rzeczy obserwuje, rejestruje,
to jako Polak mam chyba prawo się obawiać.
Czy wobec tego na forum tej fali
ludnościowej, czy nas nie będzie za mało i czy my wtedy sobie poradzimy, czy my
zdołamy utrzymać nasz autorytet w rodzinie narodów. Ja doceniam te trudności, z
którymi się liczę, ale przyznam się panu, nie w formie polemiki, tylko w
formie troski, że ja bym wolał, aby rząd swoim autorytetem tego problemu nie
osłabiał. To jest ogromny problem, bardzo zróżnicowany w opinii społecznej.
Pod tym względem są oceny bardzo różne (zagadnienia i zresztą chociaż)
oczywista rzecz, że trudności gospodarcze są wielkie i będą jeszcze wielkie,
ale idzie o jakieś wartości niewspółmierne, bo tu są z jednej strony te
wartości ekonomiczne, to jest ten realizm gospodarczy, który ma swój sąd
zawsze, z którym trzeba się liczyć, ale tu idzie o tę siłę ideologiczną, która
gwarantuje to, że ten naród na tym terenie będzie siedział i że go nie można
będzie tak przesuwać ze wschodu na zachód. W tej chwili mówimy tak sobie po
polsku, bardzo po polsku, tylko że on będzie miał to swoje miejsce, które dla
tej zwartości biologicznej będzie uszanowane, to tak jak ta murawa, która
trzyma wydmę i wydma się nie przesuwa, bo ona nie od razu może się zmienić, ale
powoli... Ale tak to rzeczywiście, gdy mówię kazania na Ziemiach Zachodnich,
czy to w Opolu, w Szczecinie, w Gorzowie, czy we Wrocławiu, to troszkę inaczej
mówię. Mówię o tym, że są ziemie zagospodarowane, ale ja nie mogę inaczej
mówić, bo jak powiem, że widzę niezagospodarowane, no to prasa niemiecka to
pochwyci i z tego będzie tworzyć argument, ale w rzeczywistości tak jest, że
się jeszcze widzi tereny niezagospodarowane. Dużo zjeździłem w ciągu ostatniego
lata, to dużo się widzi. To znaczy, że jeszcze tego potencjału rąk brak.
I chociaż może w tej chwili jest trudno
jego przyjąć i wychować i wyżywić, chyba z wyżywieniem najmniejsze trudności,
dużo jest z samym wychowaniem, zapewnieniem szkół czy mieszkań itd. Ale jeszcze
dzięki Bogu jest tego miejsca dużo.
Dla mnie, przynajmniej, ja jestem
przekonany, że i dla rządu, i dla pana to jest... Mnie jako obywatelowi wolno
jest powiedzieć i przedstawić to, co myślę. Myślę, że to nie jest zagadnienie
ekonomiczne, nawet polityczne, ale jest to zagadnienie moralne, zagadnienie
tej psychiki kobiet, która się jednak zniekształca pod wpływem takich przeżyć.
Może nie zawsze panowie mogą to zarejestrować jako kierownicy polityki
państwowej, może stoicie dalej od tych rzeczy. Bliżej my stoimy, czy lekarze,
czy kapłani w konfesjonałach, my bliżej tego stoimy. I niestety widzi się
niekiedy bardzo bolesne rzeczy, jakieś wzrastające wygodnictwo, jakieś
lekceważenie życia, jakąś beztroskę taką. Myślę, że poziom społeczny i poziom
higieny w Polsce jest ciągle jeszcze taki skromny. Wszystko to może się odbija,
ale my się troszkę lękamy o to, czy ta psychika kobieca[…]1
[...] Mnie się wydaje, że sytuacja, w
jakiej naród żyje, potrzebuje bohaterów i bohaterek. To wcale nie znaczy ludzi,
którzy będą potrząsać szabelką, tylko ludzi, którzy będą umieli twardo i
cierpliwie pełnić obowiązki, swój obowiązek. I boję się takiego ułatwienia, które
im się daje, że zbyt łatwo się zwalnia od tego ciężkiego obowiązku do noszenia
życia dla trudności; które może niewątpliwie są duże, ale które trzeba się
nauczyć pokonywać. I tutaj we własnym interesie i naród, i państwo muszą sobie
pomóc. Mnie się wydaje, że chociaż niewątpliwie nie wszystko musi rząd zrobić,
tak jak i nie za wszystko rząd może wziąć odpowiedzialność i nie za wszystko
można go odpowiedzialnym czynić, że dobrze zorganizowane społeczeństwo, a
nawet Kościół mogłyby i gotowe są tutaj pomóc. My mobilizujemy np. pomoc,
chociaż nam niesłychanie trudno, bo nie mamy tych możliwości prowadzenia tych
akcji charytatywnych, ale organizujemy pomoc dla matek licznych rodzin, to
jest trudna pomoc, nie tylko konieczna, ale po prostu sąsiedzka - wychowanie
dzieci. I to wyzwala coś dobrego w tych ludziach, to przezwycięża jakiś egoizm,
samolubstwo tych małych rodzin, zasobniejszych rodzin, bo one muszą działać na
rzecz licznych i ubogich rodzin. I w nich się przezwycięża jakieś samolubstwo,
coś się społecznie wyrównuje. I to jest taki fakt bardzo doniosły w wychowaniu
i w uczeniu odpowiedzialności. A przecież pan sekretarz tyle razy narzekał na
brak tej odpowiedzialności w społeczeństwie, że ono nie może sobie jakoś tej
odpowiedzialności wyrobić, a najmocniej my to widzimy na odcinku produkcji, w
pracy zawodowej itd. Gdzież te cnoty mają się wychować, zanim one wejdą na
inny poziom, na inny odcinek życia państwowego, i chyba w rodzinie one się
najlepiej wychowują. To poczucie odpowiedzialności to jest problem konkretny.
My podchodzimy do niego od nieco innej strony, tzn. inaczej go oceniamy, nie
tylko od strony politycznej, narodowej, ekonomicznej, ale i moralnej,
psychicznej i religijnej i wtedy mówimy wyraźnie - nie wolno ci tego czynić.
Nie wolno ci zabijać, nie wolno ci pozbawiać życia, które się już rozwija, nie
wolno. Bo to moralnie zniekształca sumienie i wprowadza sumienie w konflikt
religijny, lak samo lekarz, jeżeli to jest katolik, to on ma sumienie tak
wyrobione, że jego obowiązkiem jest bronić życia, i to za wszelką cenę, i nie
wolno mu nic czynić takiego, co by godziło w to życie. Dlatego to nie zaszkodzi
narodowi i nie zaszkodzi państwu, owszem pomoże, bo jakieś życie dla tego
zbiorowego potencjału biologicznego uratuje. A więc chyba nie jest w konflikcie
z istniejącym ładem politycznym, społecznym, prawnym. Więc na tym punkcie jest
niewątpliwy konflikt, ale idzie o dobro, które my tak oceniamy.
X. - Niestety, nie tylko na tym punkcie.
Y. - No, to jest inne zagadnienie.
X. - Ten punkt mógłby być jeszcze najmniej konfliktowy. Inne punkty są.
Y. - No, są niewątpliwie.
X. - O wiele trudniejsze.
Y. - Jasne. Ja w tej chwili dotykam
zagadnienia, które moim zdaniem jest najbardziej kluczowym
zagadnieniem dla naszego bytu.
X. - Jeżeli ksiądz prymas zakończył
swoje, to może ja ustosunkuję się do niektórych zagadnień i przedstawię nasz
czy mój punkt widzenia na niektóre z tych problemów podniesionych przez
księdza prymasa. Mimo iż szereg stwierdzeń należy bezwarunkowo, zdaniem moim,
uznać za pozytywne z naszego punktu widzenia, to jednak wydaje mi się, iż na
wiele rzeczy, na wiele spraw patrzymy inaczej. Nawet na te sprawy, które
ksiądz prymas zaliczył do kategorii jakby wspólnych, jednolitych państwu, czy
partii, i Kościołowi. Przede wszystkim mnie uderza nieco sformułowanie, które
przypuszczam nie jest przypadkowe w ustach księdza prymasa. A więc
sformułowania, które jakby sugerowały przejściowość obecnego okresu. Każdy
okres jest przejściowy, bo po jednym dniu następuje dzień następny, ale ja
przynajmniej tak zrozumiałem, takie wrażenie odniosłem, dotyczy jakby
przejściowości naszych stosunków społecznych. Jeżeli ksiądz prymas tak nie
myślał, to ja tylko jestem zadowolony z tego, że moje mniemanie czy też moja
interpretacja jest niesłuszna. Jednak jeśli my mamy coś wspólnego, to co zdaje
się jest bezsprzeczne, to wspólna jest troska o nasz kraj, o naród, o Polskę,
o jej przyszłość. Tylko inaczej widzimy, jakbyśmy jakoś po różnych drogach
widzieli, możliwości rozwoju tego kraju.
Mnie się zdaje, że jeżeli o tych sprawach
mówimy, to przede wszystkim trzeba nam widzieć całość sytuacji międzynarodowej
i nam, a szczególnie kierownictwu Kościoła, przeprowadzić bardziej głęboką,
obiektywną analizę tego, co dziś jest w świecie, na jakim etapie rozwoju świat
się znajduje, na tym tle zobaczyć pozycję naszego kraju. W świecie dzieją się
rzeczy, których - zdaniem moim - wielu ludzi, wiele środowisk dotychczas
jeszcze w pełni nie dostrzega, nie jest przygotowanych do tego, aby swoim
umysłem objąć to wszystko. Człowiek wyzwolił potężne siły przyrody, które go
albo zniszczą, albo doprowadzą poziom życia ludzkości na bardzo wysoki etap
rozwoju. Znajdujemy się w takim przełomowym momencie świata, nasze pokolenie,
my właśnie, my i to, co dorasta, znajdują się i żyją w takim przełomowym
momencie, który decyduje o tym, czy ten świat istnieć będzie - może w dosłownym
tego słowa znaczeniu - czy ten świat
cofnąć się ma gdzieś kilka wieków, czy też kilkanaście wieków wstecz, czy też
ma stanąć na zupełnie innej drodze rozwoju. Decyduje się dzisiaj problem
pokoju czy wojny. Nie ma ważniejszych zagadnień dla ludzkości, a więc i dla
nas, dla Polski, jak to właśnie pytanie - pokój czy wojna?
W tej sprawie mamy - ja mówię o partii,
mówię o ideologii, którą reprezentuję - określony pogląd, określone stanowisko
i prowadzimy określoną walkę. Uważamy, że może nie być wojny, ale to absolutnie
nie znaczy, że musi jej nie być, absolutnie nie znaczy, że sytuacja z różnych
przyczyn może się tak układać, że trudno, wtedy nieraz drobnostki, nieraz
szaleństwo człowieka może decydować, że świat może być pogrążony w straszliwe
nieszczęście. Polska leży nad Wisłą. Ksiądz prymas motywował stanowisko Kościoła
pewną geopolityczną sytuacją Polski. Czy tutaj tylko o to chodzi? No, z punktu
widzenia, tak jak bym powiedział, stanowiska politycznego Kościoła, bo Kościół
zawsze zajmuje określone polityczne stanowisko, nie może zresztą nie zajmować
niezależnie od tego, że bezpośrednio może nie brać udziału w takich czy innych
działaniach politycznych, ale swoje polityczne stanowisko ma. Z punktu widzenia
Kościoła, geopolityczne stanowisko Polski dyktuje taką, a nie inną pozycję, jaką
kierownictwo Kościoła, Episkopat zajmuje, a z naszego punktu widzenia
geopolityczne położenie Polski jest bardzo dla nas wygodne. Czym byśmy byli
dzisiaj, gdyby Polska nie weszła na drogę socjalizmu, czym? Nie wiem, czym
bylibyśmy. W każdym bądź razie jeśli byśmy istnieli - być może jako określona
forma państewka moglibyśmy istnieć - to nie mielibyśmy żadnej przed sobą
perspektywy rozwoju, skazani bylibyśmy na zagładę. Nie ma dzisiaj i nie będzie
jutro innej dla Polski drogi rozwoju, innej możliwości wzmacniania swoich sił,
zdobywania sobie określonej, należnej pozycji wśród narodów świata, jak tylko
kroczenie tą drogą, po której wskazuje nasza partia. I kto kocha Polskę, kocha
ten naród, chce dla niego lepszej przyszłości, ten powinien nam pomóc, powinien
pomóc państwu ludowemu, powinien zająć pozycję aktywnego poparcia generalnej
polityki państwa ludowego.
Kościół dzisiaj nie może zająć innego
stanowiska, choć może zająć inne, ale przecież trzeba być szaleńcem, aby
zajmować stanowisko jawnej walki z władzą, z rządem socjalistycznym. Ksiądz
prymas deklaruje, że nie chce utrudniać, nie chce przeszkadzać. Ale czy tylko
na tym rzecz ma polegać, ażeby nie utrudniać i nie przeszkadzać, a pomóc nie? A
mnie się wydaje, że trzeba pomóc, jeśli nas łączy jeden wspólny cel - troska o
ten naród, o jego przyszłość. Ksiądz prymas słusznie podkreśla, że zwycięstwo
Hitlera równałoby się zagładzie Polaków, narodu, zresztą na tej drodze
eksterminacji już daleko hitleryzm się posunął. Gdyby zwyciężył w wojnie, nic
by już nie stało na przeszkodzie, ażeby realizował wszystkie swoje plany, jakie
tylko chce, a Polacy, rzecz jasna, nie byliby potrzebni, czy ja wiem, może
jakaś część jako siła robocza przez pewien okres mogłaby być potrzebna, reszta
bądź do pieców, bądź wędrujcie sobie. Kto nas od tego uratował? Ci, którzy
zwyciężyli hitleryzm, a wkład w tym największy jest Związku Radzieckiego. Hitleryzm
bez Związku Radzieckiego, bez wałki Związku Radzieckiego z hitleryzmem, mógłby
być zwycięzcą w tej wojnie. Są fakty historyczne, które można stwierdzić,
udowodnić chociażby liczbą ludzi, liczbą wojsk, liczbą i rozmiarem zniszczeń
itd. My nie mamy powodu obawiać się Związku Radzieckiego, nie my. Był pewien
okres, zwany okresem stalinowskim, gdzie było szereg nieprawości, ale już w tym
okresie stalinowskim narodowi polskiemu nic nie groziło ze strony Związku
Radzieckiego. Stalina ja też znałem, niejednokrotnie z nim rozmawiałem (na
pewno są inni, którzy go znają bliżej), rozmawiałem bardzo dużo z ludźmi,
którzy stale z nim współpracowali, ale i z własnych doświadczeń go znam.
Powiadam - były nieprawości. Nie miejsce ani tutaj w tej rozmowie, ani w ogóle
nie czas na to, ażeby te wszystkie nieprawości oceniać. Inaczej się patrzy i
widzi zjawiska z pewnej perspektywy historii, aniżeli wówczas, gdy się patrzy
na nie bezpośrednio, jak one się dzieją. Stalin był tym, który pomógł nam zbudować
Nową Hutę, on nas namawiał, to była jego inicjatywa, tzn. nie konkretnie Nowa
Huta, ale powiada - rozwijajcie ciężki przemysł, a my wam pomożemy. On pomagał
nam w tym czasie, kiedy u nich było bardzo ciężko. Ten Stalin nam dawał zboże
wówczas, gdy oni sami przymierali z głodu, tzn. sprzedawał na warunkach
kredytowych czy niekredytowych. Nie ma więc powodu do tego, abyśmy się obawiali
Związku Radzieckiego. Związek Radziecki to jest 16 republik i każda z nich się
rozwija. Ja byłem niedawno kilka dni w Abchazji, to jest taka autonomiczna
republika w gruzińskiej republice; kilka narodowości, nieduża. Byłem świadkiem
rozmowy, jaką prowadził Chruszczów z sekretarzem komitetu Abchazji i z drugim
sekretarzem komitetu Gruzji - komitetów partyjnych, centralnych. Chruszczów
wypowiedział bardzo wiele krytycznych uwag pod adresem sekretarza Gruzji -
republiki, partii gruzińskiej za, jego zdaniem, pewne nieprawidłowości w
polityce narodowościowej w stosunku do tego małego narodu Abchazji.
Rozwijają się wszystkie narody. Taki jest
etap obecnego rozwoju ludzkości. Trudno jest powiedzieć, jak długo ludzkość
będzie się rozwijać rozwijając wszystkie swoje właściwości narodowe. Dziś jest
taki etap i prawdopodobnie będzie on trwał na pewno dziesiątki, a może i setki
lat, i będzie trwał, nim nastąpią w tym procesie jakieś scaleniowe zmiany. Bo
przecież tego nie należy nie widzieć, że kiedyś te zmiany scaleniowe nastąpią.
Ale to nie jest problem, który nas może dziś obchodzić, absorbować, interesować
nawet z punktu widzenia naszej praktycznej działalności, praktycznej pracy. My
nie potrzebujemy się nie tylko niczego obawiać ze strony Związku Radzieckiego,
jeśli chodzi o naszą niepodległość, naszą suwerenność, ale przeciwnie — my
możemy mieć niepodległość i możemy mieć suwerenność prowadząc właśnie tę politykę, jaką dziś prowadzimy, jaką prowadzi
socjalizm, jaka jest reprezentowana przez naszą ideologię.
Kościół nie jest zwolennikiem socjalizmu,
Kościół ma odmienne podstawy ideologiczne, inaczej patrzy nawet na świat i na
możliwości jego rozwoju. To jest ważną przeszkodą, która powoduje różnego
rodzaju zadrażnienia między państwem a Kościołem. Kościół rzymskokatolicki ma
swoje kierownictwo w swoim centrum w Rzymie. Jeśli chodzi o zagadnienia
religii. zagadnienia dotyczące wewnętrznych religijnych spraw Kościoła - nam
to nie przeszkadza; może Kościół stamtąd czerpać swoje inspiracje. Ale czy może
pozostawać bez wpływów na stanowisko kierownictwa Kościoła, na jego stosunek
do władzy, do państwa, do wielu zagadnień praktycznych, politycznych,
społecznych, które stoją na porządku dziennym każdego dnia, jeśli to centrum
kościelne, jeśli Watykan w określonych sprawach (przykładów można by było
przytoczyć wiele) zajmuje zdecydowanie przeciwstawne, wrogie, zwalczające nasz
ustrój stanowisko, jeśli zakazuje Kościołowi współpracy z socjalizmem, z państwem
socjalistycznym uważając, że to jest w ogóle nie do pogodzenia z punktu
widzenia doktryny katolickiej Kościoła. To ciąży.
Czv to jest realizowane w naszej
praktyce? Nie możemy powiedzieć, że kierownictwo hierarchii kościelnej w pełni
poddaje się temu naciskowi, tego my powiedzieć nie możemy. Współpraca jakaś
istnieje, moim zdaniem, nie tylko dlatego, że taka, a nie inna jest sytuacja w
Polsce, tzn. taki jest rząd i takie jest państwo. Istnieje, wydaje mi się,
również dlatego, że szereg kierowników Kościoła — moim zdaniem również i w
określonej mierze ksiądz prymas - nie poddaje się w pełni tym naciskom, nie
chce i nie idzie po linii tej polityki, jaka jest nakazywana. Zresztą tam też,
jeśli chodzi o Rzym, nie ma jednolitego stanowiska. Jest wiele poglądów i wiele
sprzecznych stanowisk. Być może, że papież mógł akceptować czy zrozumieć potrzebę
porozumienia, może to widzieć nawet za dobre, za korzystne. Być może, że jest
taki czy inny kardynał hiszpański, indyjski czy jakiejkolwiek narodowości,
który potrafi wyprowadzić z przepisów prawa kanonicznego, że porozumienie
Kościoła z państwem, a więc i z państwem socjalistycznym, a o takie konkretne
państwo chodzi, nie jest sprzeczne z tym prawem, obok niego tylko stoi. Ale
równocześnie w tym samym centrum, w tym samym Watykanie przeważają inne siły.
Przecież tak jak, załóżmy, w rządzie czy też w jakiejkolwiek innej instytucji
niejeden człowiek robi politykę czy też nastawia cały ten aparat, ale ludzie,
poszczególni ludzie. Tak samo jest i w Watykanie: tam poszczególni ludzie,
poszczególni politycy, dostojnicy watykańscy, bo przecież trudno jest inaczej
ich określać, w zdecydowany sposób występują przeciwko współpracy Kościoła
katolickiego z państwem. I to pewien oddźwięk znajduje. Jedni kierownicy
Kościoła w Polsce puszczają to mimo uszu, drudzy starają się realizować i
realizują na swój sposób. Mnie trudno mówić o Episkopacie jako takim, ksiądz
prymas dobrze wie, jakie jest stanowisko Episkopatu jako całości. My widzimy
tylko przejawy działalności poszczególnych ludzi, która wybitnie jest
niesprzyjająca i szkodliwa, uderza w państwo, zmierza do zmiany. A ogólnie to,
co jest, to najbardziej by można określić jako najdalej idącą, w każdym bądź
razie daleko posuniętą wstrzemięźliwość Kościoła, pewnego rodzaju — powiedziałbym
- neutralność wobec spraw, wobec których nie można być neutralnym, wobec których
trzeba zajmować stanowisko, chociaż mogą to być sprawy i są to sprawy natury
społecznej, a może nawet niekiedy politycznej. Nie wiem, jak to ksiądz prymas
ocenia według kanonów kościelnych. Załóżmy, nabożeństwo za powodzenie jakichś
inicjatyw pokojowych jest aktem politycznym czy jest aktem religijnym? Moim
zdaniem tu jeden i drugi aspekt wchodzi w grę. Tak daleko Kościół nasz jeszcze
się dotychczas nie posunął.
Więc wspomniałem na wstępie, że decyduje
właśnie ten okres obecny w świecie, w Polsce. Do niedawna przeciwny obóz i dziś
jeszcze potężne siły tego obozu, obozu nam przeciwnego, opierały wszystkie
swoje rachuby na rozstrzygnięciu siłą istniejących spraw spornych. To przecież
powszechnie jest wiadome. Dzisiaj wydaje się, że ten okres mija. Coraz bardziej
zaczynają zwyciężać siły, które uważają, że trzeba znaleźć porozumienie między
tymi dwoma światami. Tzn. praktycznie biorąc zaczynają uznawać nasze
stanowisko. My tego porozumienia chcemy i szukamy. Chce go Związek Radziecki,
chce go głęboko, bardzo głęboko, chce Chruszczów. A ja wiem dużo o sile Związku
Radzieckiego. Ta chęć porozumienia nie wypływa ze słabości. Sytuacja jest taka,
że w ciągu jednego dnia można zniszczyć całe narody, całe państwa i nic nie
pozostanie, nic. Druga strona jeszcze tego nie może zrobić. I w tej sytuacji
jest proponowane porozumienie, rozbrojenie. Bo to, co posiadają w tej chwili
określone państwa, może być użyte - czego nigdy nie można wykluczać — przez
jakiegoś szaleńca, aby zniszczyć świat, zniszczyć ludzkość. Trzeba się
porozumieć, trzeba się rozbroić, trzeba zniszczyć to, co zostało stworzone.
Taka jest dzisiaj sytuacja. Jak tu można liczyć na możliwości, że jakakolwiek
wewnętrzna czy zewnętrzna działalność, inspiracja, propaganda potrafi zmienić
stan rzeczy istniejący w Polsce?
Tutaj chciałbym nawiązać do tego, co
ksiądz prymas podkreślił mówiąc o Październiku. Październik był ważnym etapem.
To, co miało miejsce w Październiku w Polsce, a mam tu na myśli przyjazd Chruszczowa
i delegacji radzieckiej2, wynikało z pewnych nieporozumień, wynikało
z niezrozumienia intencji, mojej intencji. I ja ich rozumiem. Gdybym ja był na
miejscu jego, może ja bym to samo zrobił, bo jeśli zachodziła obawa, że tu siły
wrogie, antysowieckie, antysocjalistyczne, prozachodnie chcą wyrzucić Polskę z
tego bloku, czyli podminować, poderwać węzeł, na którym powinien gmach się
opierać, to w interesie samego pokoju należało, nie mówiąc już o interesie
narodu polskiego, nie robić głupstw, nie dopuszczać do tego, przeciwdziałać
temu...3. I ja byłem przeciwko przyjazdowi. Ja potrafię się kłócić,
bywam nieraz, że tak powiem, brutalny wówczas, gdy mam rację, gdy wiem, że mam
rację i może nawet przejawiłem cechy te w tym czasie w samych rozmowach, ale myśmy
się zrozumieli, ja rozumiałem, czego on chce, i on rozumiał, czego ja chcę.
Dlatego pojechał w spokoju. Nawet się kłóciliśmy na drugi dzień rano, ale na
lotnisku myśmy się z uśmiechem pożegnali. I to wyszło na dobre.
Y. - W tym była mądrość.
X. - To wyszło na dobre i nie tylko nam,
to światu wyszło na dobre. Bo określeni ludzie w określonych sytuacjach
podejmują określone środki reakcji, odpowiedzi, zabezpieczenia się, prawda?
Pewno, można postawić i tak sprawę, można powiedzieć: przecież Chruszczów jak
żaden człowiek nie jest wieczny, Chruszczów ma takie stanowisko, ktoś inny
może mieć inne stanowisko. Można tak widzieć sytuację i problemy. Może być
inny aspekt polityki, ale przecież my nie możemy i nie powinniśmy ani dnia
dzisiejszego, ani naszej przyszłości budować wyłącznie w oparciu o czynniki
zewnętrzne, wyłącznie w oparciu nawet i o przyjaciół, bo to zwykle tak bywa
często między ludźmi: po to, aby mieć dobrego przyjaciela, trzeba być samemu
cenionym jako przyjaciel, trzeba własną pracą na to zasłużyć, trzeba być
godnym tego, trzeba - inaczej mówiąc - rozwijać nasz kraj. Ja myślałem nieraz
nie o dniu dzisiejszym, ale o dalszej przyszłości, którą już może nowe
pokolenie będzie kształtować. Jeśli my, nasze pokolenie, nie stworzymy teraz mocnych
podwalin, to perspektywa dla nas może być niedobra. Powinniśmy, musimy wszystko
zrobić, ażeby kiedyś nie stać się mierzwą historii. Wszystkie narody idą szybko
naprzód, przede wszystkim pod względem ekonomicznym, gospodarczym. My, jak
dotychczas, jeszcze nadążamy, ale w pewnej mierze tempo zaczyna ostatnio
słabnąć. W ilościach absolutnych to my z roku na rok rośniemy, ale w ilościach
proporcjonalnych inni nas zaczynają przeganiać. I to jest niebezpieczne.
Pozycje słabną nawet między przyjaciółmi. Jest przykro być w roli petenta, a
czasem nam przychodzi jeszcze i teraz być w tej roli petenta: pomóżcie, bo nam
tego czy innego brakuje. Tę pomoc zawsze możemy otrzymać ze strony Związku
Radzieckiego czy w pewnej mierze ze strony innych krajów socjalistycznych, ale
to nie wzmacnia naszej pozycji. A równocześnie ksiądz prymas sam stwierdził,
że społeczeństwo polskie jest w pewnej mierze anarchistyczne,
indywidualistyczne, przekorne, żyjące tradycjami oporu, tradycjami, które
wyniosło z półtorawiekowej niewoli. I jeszcze by do tego trzeba było dodać to,
że określone siły na świecie nie przestały stawiać na Polskę jako na ten kraj,
gdzie można wichrzyć. W to, żeby cokolwiek można było zmienić, nikt nie wierzy,
żaden z poważniejszych polityków, żaden z kierowników państw zachodnich nie
wierzy w to ani na to nie liczy, bo to jest nierealne. Ale propaganda na rzecz
wichrzenia jest niezmiernie szeroko rozbudowana i środków na to się nie
żałuje, i ludzi się nie żałuje. Mamy na to wiele przykładów. Nasze społeczeństwo
jest takie, jakie jest. Tych cech nie można zmienić z dnia na dzień. Ponadto
ażeby ukształtować nowe cechy narodu, trzeba dziesiątek lat, długich łat,
nowych warunków. Na to nie starcza 15 lat, zresztą lat niezmiernie trudnych,
powojennych, przy tych olbrzymich zniszczeniach, jakie kraj nasz poniósł. Są
więc trudności, są trudności szybszego tempa rozwoju gospodarczego. A to jest
czynnik dla kraju ważniejszy aniżeli ten demograficzny, aniżeli tempo
przyrostu naturalnego w Polsce. Dziś o wiele ważniejszy. Czy ja bym nie chciał,
aby nas było 50 milionów? Chciałbym, i będzie nas kiedyś 50 milionów.
Y. - Tylko czy nie będzie za późno.
X. - Nie, księże prymasie, nie za późno.
Świat idzie w innym kierunku. Chyba że się faszyzm odrodzi, odrodzą się siły
hitlerowskie. Faszyści podnoszą głowę coraz wyraźniej w Niemczech, na nich
zresztą stawiano, ich tuczono. Zresztą ciekawie napisał ostatnio jeden z
tygodników angielskich. Mówiąc o tych wszystkich ekscesach w Niemczech
stwierdził, że pewną część winy ponosi tutaj Zachód, gdyż wychował zwierzęta
licząc na to, że będą one jak wytresowane psy pilnowały porządku, ale natura
zwierzęcia okazała się zbyt silna. Taką ocenę napisano w związku z tym, że w
Niemczech zaczynają się pojawiać te wszystkie znane nam z przeszłości hasła,
które wiemy, do czego doprowadziły. Tak się zresztą zaczynało za Hitlera. Sprawa
więc nie w tym, że my chcemy utrzymać nasz naród na jakimś poziomie 30
milionów. Sprawa polega na tym, iż według naszych skrupulatnych i gruntownych
obliczeń przy obecnym tempie przyrostu naturalnego ludności, który się bardzo
mało obniżył, że przy tym tempie, niezmiernie powoli będziemy podnosić ogólny
poziom życiowy, materialny i kulturalny narodu. Czyli inaczej mówiąc zostaniemy
i będziemy pozostawać w tyle, daleko w tyle za wszystkimi innymi narodami pod
względem poprawy warunków bytu jednostki. Gdybyśmy mieli w naszym narodzie taką
ofiarność, jaka jest w narodzie chińskim, który zresztą poziom życia ma daleko
niższy od naszego; gdybyśmy mieli tę dyscyplinę, która istnieje w narodzie bułgarskim,
nie mówiąc już o narodach Związku Radzieckiego ukształtowanych przez z górą
czterdziestoletni okres po rewolucji, to...
Y. -Tam jest trzy i pół miliona rocznie
przyrostu.
X. - Tylko że oni teraz znajdują się w
takiej sytuacji, że z roku na rok już od pewnego czasu, nie dużo, ale stale, z
roku na rok, z miesiąca na miesiąc coś poprawiają. Oni obecnie rozwinęli
niezmiernie szeroko budownictwo: dla milionów ludzi powstają nowe budynki, nowe
miasta, nowe osiedla, nowe mieszkania. Oni np. w ciągu krótkiego czasu bardzo
podciągnęli rolnictwo. Nakreślili plany rozwojowe, które zrealizują. Nie ulega
wątpliwości, że zrealizują, nawet przed terminami, tzn. zabezpieczą poziom
produkcji i życia narodu.
A myśmy musieli teraz pójść z decyzjami pogarszającymi siłę
nabywczą ludności. Musimy podnieść ceny bez rekompensaty. Taka jest
rzeczywistość, taka jest sytuacja. Pewnie tutaj by można winić tego i owego,
ale równocześnie, jak to u nas, się wychowuje, kształtuje tysiącem kanałów
dążenie do zrównania się z najbardziej rozwiniętymi krajami Zachodu pod
względem stopy życiowej. Zresztą wiele jest w tej materii krytyki i żądań ze
strony Kościoła, w publicznych wypowiedziach, w wydawnictwach kościelnych: rząd
powinien zabezpieczyć. Powstaje jakaś kwadratura koła. Rząd powinien zabezpieczyć,
rząd to kierownik, który w pewnej mierze w określoną problematykę życia narodu
bezwzględnie ingeruje, w inną nie ingeruje, w jeszcze inną nie ma możliwości
nawet ingerowania, chociażby chciał itd. Ale są pretensje do rządu. My mamy
setki tysięcy podań ludzi: dawajcie mieszkania! I [...]4. A jak my
możemy rozwiązać ten problem? Tylko pracą narodu; dyscypliną narodu. Tylko
pracą narodu, dyscypliną narodu. Obecnie technika jest wszędzie na świecie
podstawą zwiększania produkcji, lecz przede wszystkim liczą się cechy narodu.
Czy Kościół nam pomaga? My nie czujemy, nie widzimy tej pomocy. Przeciwnie. My
widzimy nawet bardzo często wiele przeszkód, wiele trudności czynionych nam
przez różne ogniwa Kościoła...5.
Gdyby zwyciężyły nad światem siły
wsteczne, siły zwierzęce, niszczycielskie, to jest to po prostu niemożliwe,
dlatego, że wówczas ten świat byłby zniszczony. Trudno powiedzieć, co by z tego
świata zostało. Zwycięzcą nie byłby nikt, gdyż nawet zniszczenie całych
narodów o jakieś tam dziesiątki, a nawet i setki milionów mogłoby w
konsekwencji spowodować jego degenerację na skutek znanych powszechnie
przyczyn. Dziś jeszcze ludzie umierają z nikłej, małej, prymitywnej bomby
hiroszimskiej. Więc nie to zabezpieczy nas, nie to nas utrwali, żeby nas było
jak najszybciej 50 milionów. Myśmy powinni prowadzić określoną politykę
przyrostu naturalnego i równocześnie podnoszenia stopy życiowej narodu, a
jeśli my będziemy mieli tylko przyrost, a utrzymywali poziom tego życia obecny
przez jakiś określony czas, jeśli my nie będziemy mieli z roku na rok poprawy,
to liczebność nie będzie świadczyła o naszej sile, o sile Polski. Ja nie
dyskutuję z tymi innymi aspektami tej sprawy, że tak powiem pozaziemskimi, gdyż
te sprawy dla mnie osobiście są nieistotne.
Równocześnie nie chciałbym tak postawić
sprawy, że my domagamy się od Kościoła, ażeby on wbrew określonym religijnym
zasadom głosił inne stanowisko w tej sprawie, Tego nie żądamy, ale zrozumienia
położenia, zrozumienia sprawy, sama współpraca na tym może polegać, że pewnych
spraw się nie podnosi, względnie nie podnosi się je publicznie, nie robi się z
nich jakiegoś centralnego problemu, który nie jest w rzeczywistości centralnym
problemem. A jeśli się tak robi, to trudno nam nie odczytywać tego, nam i innym
ludziom, że to jest określona forma walki z naszą polityką, nadużywania tego
prawa, które przynależy się każdemu obywatelowi. Z prawa trzeba umieć
umiejętnie, właściwie korzystać, nie nadużywać go. Tu nie o samą literę prawa
chodzi, chodzi o ducha porozumienia.
Myśmy wzięli odpowiedzialność. Nie tylko
u nas w kraju, we wszystkich krajach socjalistycznych robotnicze, komunistyczne
partie biorą odpowiedzialność, stanowią siłę kierowniczą w państwie. To wynika
nie z naszej doktryny, wynika z rozwoju historycznego. Nikt inny nie może
przejąć tej misji. Pewno że misja w naszych warunkach jest niełatwa, praca
niewdzięczna przy tych wszystkich okolicznościach wewnętrznych i zewnętrznych
(mam na myśli tutaj przede wszystkim Zachód), w jakich się znajdujemy. A z
wewnętrznych mam na myśli również i stanowisko Kościoła, hierarchii kościelnej.
Ksiądz prymas chce, żebyśmy my - jako partia, rząd - rozumieli w pewnej mierze
sposób myślenia, ocenę księdza prymasa, Episkopatu. Ksiądz prymas wyraża w
pewnej mierze stanowisko Episkopatu, jak ja w pewnej mierze wyrażam stanowisko
kierownictwa naszej partii. Więc - żebyśmy rozumieli. A czy nas się rozumie?
Nas się nie bardzo chce zrozumieć. Nasze zadanie trudniejsze, daleko
trudniejsze. Kościół ostatecznie jako taki, ludzie Kościoła, kierownicy mogą
sprowadzić całą swoją działalność do troski o pozagrobowy byt człowieka czy
też jego duszy - nie wiem, jak to się nazywa. Tymczasem na nas ciąży
odpowiedzialność za ten dzień dzisiejszy, konkretny, za wszystkie trudne
sprawy dnia dzisiejszego. Nasze stanowisko jest o wiele trudniejsze. Pozycja
opozycji jest zawsze łatwiejsza. My to znamy z własnego doświadczenia. Każda
opozycja to wie, że przeciwstawiać się, zwłaszcza w takim społeczeństwie jak
polskie, jest o wiele łatwiej, aniżeli twórczo pracować, konstruktywnie
pracować. Nie wiem, na ile obecnie kierownicy Kościoła zmienili swój pogląd.
Wiem natomiast, że w przeszłości mieli całkowicie inny pogląd na tę sprawę
aniżeli pogląd przedstawiony przez księdza prymasa.
Y. — Niektórzy tak.
X. - Ja nie mówię generalnie, bo
niektórzy zmienili, tak? Zmienili, nie zmienili, nie wiem, ale przecież chodzi
o to, ażeby...no cóż, gdyby tak można postawić rzecz. To nasze porozumienie z
1956 r. oparte było na pewnym rozsądku, na pewnym zrozumieniu rzeczy, nie na
miłości.
Y. - Może na jednej - do Polski.
X. — Może tylko. Ja użyłem tego słowa w
węższym pojęciu. Więc na tym myśmy się oparli, ale później tyle różnych
zadrażnień. One przecież z czegoś wypływają. Myśmy określili nasze stanowisko.
Tak my widzimy rzeczy, my, którzy ponosimy bezpośrednią odpowiedzialność za
to, co jest, i my, którzy chcielibyśmy mieć zupełnie normalne, znośne, takie
jak w naszych warunkach być powinny, stosunki z Kościołem. Chcielibyśmy mieć
określoną współpracę. Jest przecież wiele dziedzin, gdzie można współpracować,
a tego nie ma. Więc dobra wola z naszej strony jest? Jest. Gdy zaczniemy
dyskutować tylko językiem pretensji, no to pretensje zawsze można znaleźć.
Kościół zawsze może znaleźć pretensje, my zawsze znajdziemy odpowiedź na te
pretensje i odpowiedź nasza będzie zawsze uzasadniona, jak też może ta czy
inna pretensja Kościoła może być uzasadniona. Naszym zdaniem sprawa polega na
tym, żebyśmy się w podstawowych płaszczyznach zrozumieli i mieli zgodne punkty
widzenia. Zrozumienie w podstawowych płaszczyznach wymaga nie tylko
wewnętrznego zrozumienia dwóch ludzi, dwóch kierowników, ale wymaga zrozumienia
kierownictwa, zrozumienia i przeświadczenia, że to jest nie tylko potrzebne,
ale jest konieczne, żeby to znalazło wyraz w konkretnej pracy, którą każdy z
nas ma na swoich odcinkach wykonywać. Dopiero taka praktyka, trwająca przez
określony czas, potrafiłaby w praktyce stworzyć tę właściwą atmosferę, którą
byśmy zdaje się wspólnie chcieli, ażeby była normalną atmosferą współpracy.
Y. - Ja bardzo uważnie słucham tego
rozumowania, staram się jak najdokładniej zrozumieć te motywy, te naświetlenia.
Wiele z nich, oczywista rzecz, jest dla mnie nowych, to jest zupełnie zrozumiale,
bowiem zajmuję się inną dziedziną, zajmuję się dziedziną religijną, a pan się
zajmuje dziedziną polityczną, ekonomiczną. I jasna rzecz, że zakres moich
wiadomości jest inny niż pana, chociaż ja mam wykształcenie i ekonomiczne, i
socjologiczne, ale tej praktyki politycznej w stosowaniu zasad ekonomicznych
czy socjologicznych nie mam. bo moje zagadnienia i zakres pracy są inne. I
dlatego właśnie jestem tutaj, żeby móc spokojnie i z zainteresowaniem wysłuchać
naświetlenia, które daje pan sekretarz. Oczywista rzecz, ja rozumiem, że jest
pan i przedstawicielem, i członkiem grupy, ja natomiast jestem bardziej
członkiem niż przedstawicielem grupy, chociaż sytuacja jednak tak się układa,
że w tej chwili w pewnym zakresie jestem i jej przedstawicielem. Więc
niewątpliwie korzystam z tych naświetleń, które tu otrzymałem, i ja te
naświetlenia przekażę w stosownym oczywiście zakresie, bo rozumiem, że pan
sekretarz pewne rzeczy mówił o charakterze dyskrecjonalnym, zwłaszcza gdy idzie
o te bezpośrednie kontakty z panem Chruszczowem czy...
X. – A tak, tak.
Y. - To są z natury rzeczy
dyskrecjonalne. Więc w odpowiednim zakresie będę z nich korzystał.
X. - Ja to powiedziałem chcąc księdza
prymasa jakby nieco bliżej zorientować w obecnej sytuacji.
Y. - Ja uszanuję to dyskrecjonalne
naświetlenie i dziękuję za to, że pan sekretarz z taką lojalnością przedstawił
mi te rzeczy, które niewątpliwie dla mnie są pewnym światłem. Jasna rzecz, że
zrozumienie sytuacji nie jest równe, bo ono jest inne u panów, inne u nas i w
gronie panów i w naszym gronie też są stopnie. To zależy i od przygotowania, i
od pracy, i od zainteresowań. To się stopniuje, wszędzie się stopniuje. W
partii są różnice i u nas są różnice, i w Watykanie są różnice. Były one też
na Kremlu, to jest zupełnie jasna i zrozumiała rzecz. I bodaj nie można wymagać
jakiegoś monolitu myślowego, bo wtedy...6.
X. - A raczej dyskusji, rzeczowej
dyskusji i zrozumienia.
Y. - Tak samo i w tej chwili ja na
przykład nie mam zamiaru ustawiać się polemicznie, nie mam zamiaru polemizować,
dlatego że wydaje mi się, że to jest w tej chwili nienajważniejsze. Natomiast,
moim zdaniem, ważne jest zagadnienie tzw. pomocy. Pan sekretarz mówi o pomocy,
że mianowicie są odcinki, na których Kościół stwierdzał tylko i uznawał tę
sytuację rzeczywistą, jaka jest na płaszczyźnie międzynarodowej, jaka jest w
stosunkach wewnętrznych, jaka jest odpowiedzialność kierownictwa partii czy
też tylko orientacji październikowej, że po prostu oczekuje się czegoś więcej,
żeby była jakaś pomoc. Rzecz oczywista, że zagadnienie pomocy, biorąc jak
najbardziej teoretycznie, to ono ma różne programowe aspekty, bo jest jakaś
pomoc siłą faktu, przez samą obecność Kościoła jako takiego, nie takich czy
innych wypowiedzi, które niekiedy mogą być wyrazem jakiegoś zadrażnienia
jakiejś jednostki czy jakiegoś wąskiego widzenia problemu, czy może nawet
jakiegoś odruchu człowieka, który został w jakichś okolicznościach skrzywdzony.
Natomiast co innego jest zagadnienie tzw. nauczania Kościoła, to znaczy co Kościół,
a nie poszczególni ludzie twierdzą, a czego Kościół nie uczy, a co może ktoś
mówi w wyniku swego chwilowego nastroju. Bywają różne rzeczy, różne
usposobienia. Ja więc uważam, że już sama moralna praca i nauka Kościoła w
pewnym zakresie jest pomocą, chociaż nie w takim stopniu, w jakim my byśmy
sobie życzyli. Bo jeżeli my mówimy np., że zwalczamy kradzież i kradzieżomanię,
to i nas też nie słuchają, tak jak Pana Boga nie posłuchali na Synaju.
X. — Za mało słyszymy.
Y. — Ja nie twierdzę, że wystarczająco.
Ale panie sekretarzu, jeżeli chodzi np. o zagadnienie pracy, trzeźwości,
poszanowania mienia, umiejętnego posługiwania się sprzętem fabrycznym - sam
się kiedyś zdumiałem. Miałem kilka miesięcy sposobność czytać z taśm
magnetofonowych moje przemówienia, które pościągano i zestawiono w pewną
całość. Ja to mam. Rzecz oczywista, gdy się tak okazjonalnie mówi, to się tego
nie widzi, ale gdy się to później przewertuje, tak kartka po kartce, to się
widzi, ile razy się o tym mówi. Oczywiście ja w tej chwili za siebie
odpowiadam, bo innych nie mam możności i potrzeby kontrolować, ale widzę, ile
razy się o tym mówi. Dużo jest sposobności. One, oczywiście, nie wszystkie do
pana dochodzą, bo pan nie jest od tego, żeby czytał wszystkie moje wypowiedzi,
może czasami niektóre.
X. — Może nawet niemało.
Y. - Ale nie najważniejsze, może nie
najbardziej pozytywne.
X. - Trudno mi powiedzieć.
Y. - Może nie najważniejsze.
X. - Być może, ze te nie najmniej
pozytywne, czy niepozytywne.
Y. — Może raczej takie, w których się tam
komuś coś nie podoba. Więc może takie dochodzą do pana. A takie, w których
wydaje się, że nie ma co kwestionować, to takie idą do archiwum i tych się panu
na pewno nie pokazuje. Więc ja byłem nawet tym sam zaskoczony. że tyle razy o
tym się mówi, jakkolwiek przyznaję, że rezultatu spodziewanego to nie daje.
Weźmy zagadnienie trzeźwości. My tę pracę prowadzimy na szeroką skalę i nie uważamy,
że to jest praca nasza, Kościoła, jako kogoś, który się uważa za coś stojącego
po drugiej stronie. W tej sprawie to po prostu jest sprawa wspólna.
X. - Jednolite stanowisko.
Y. - Jest wspólne i w tej chwili wiem
np., że obraduje w Warszawie taki kurs dla duchowieństwa zakonnego poświęcony
całkowicie trzeźwości i jeden z przedstawicieli, już nie pamiętam kto, ktoś z tych.
którym państwo poleciło prowadzenie tej pracy, był z odczytem u tych księży.
To jest taki odcinek, na którym pragnęlibyśmy przynajmniej jednego - żebyśmy
mogli tę pracę prowadzić, o czym kiedyś już mówiłem panu sekretarzowi.
X. - O towarzystwach trzeźwości.
Y. - O Bractwie Trzeźwości. Kazałem w
Gnieźnie przedrukować przedwojenny statut bractwa trzeźwości, żeby tę akcję
ruszyć i wtedy cenzura odrzuciła mi to. Pan się bardzo zdziwił temu, kiedy to
referowałem, że to jest szkodliwe. Więc pan się wtedy zdziwił, badzo też ostro
ocenił tego cenzora. Ponieważ w tej chwili jest nowa ustawa i ta akcja się
rozkręca, więc powiedziałem: poślijcie do cenzury ten ostatni statut, może tym
razem będzie zatwierdzony i da nam możność przeprowadzić akcję.
X. - Ci, którzy przystąpią do Bractwa
Trzeźwości, to są na pewno nie pijacy.
Y. - No być może, ale oni będą działać.
X. - Ale wśród pijaków przecież powstaje
określona organizacja, organizacja, która nazywa się Bractwem Trzeźwości,
organizacja pod auspicjami Kościoła. W tej organizacji zajmować się będą nie
tylko sprawą trzeźwości, będą się zajmować dziesiątkami innych spraw.
Y. - Na przykład?
X. - Dziesiątkami innych spraw. Dlatego my uważamy, że Kościół ma
dostateczne pole do działalności na rzecz
trzeźwości poprzez kazania, poprzez
prasę.
Y. - No. kazania. Pozostaje nam tylko
ambona, prasa bardzo skromna.
X. - Nie taka skromna, nie taka skromna.
Y. - Jest właściwie tylko jeden tygodnik
krakowski, jeden poznański, jeden katowicki.
X. - Wcale nie skromna.
Y. -
To są tylko organa administracyjne,
one tylko
do księży docierają.
X. - Cóż więcej można wymagać. 12 tysięcy
kościołów zdaje się, dokładnie nie pamiętam, a może więcej, łącznie z kaplicami
może około 16 tys. No, w każdym bądź razie w granicach tej cyfry.
Y. - Jest sześć i pół tysiąca parafii,
więc przyjmijmy na każdą jeden kościół, przyjmijmy w starych miastach, tak jak
u nas Stare Miasto, gdzie jest kilka kościołów rektorskich. W Warszawie,
łącznie z kościołami rektorskimi, jest 80 kościołów.
X. - W granicach tej cyfry. Przychodzi
tam miliony ludzi, w okresie rocznym przesuwa się tam dziesiątki milionów
ludzi. Nic więcej nie potrzeba do prowadzenia tej akcji.
Y. — To jest dużo, niewątpliwie.
X. - A nie wąska grupka, nie wąskie
zrzeszenie, które będzie się zajmowało tą sprawą i dziesiątkiem innych spraw.
Y. -Ja troszkę inaczej te rzeczy oceniam,
ale trudno się tutaj tym szczegółem...
X. - No tak, to jest szczegół.
Y. - To jest szczegół, ale ja daję taki
przykład. My chcemy niewątpliwie prowadzić tę akcję i chcemy na tym polu
pomóc, bo widzimy, że sytuacja jest naprawdę tragiczna.
X. - Mamy pewien spadek spożycia
alkoholu. Jeśli chodzi o ilość skonsumowanego alkoholu, to u nas nie jest ona
tak przerażająco duża jak w innych krajach, tylko sam sposób spożywania. Jest
określona część ludzi, która nadużywa tego alkoholu. Następnie u nas bardzo
mało pije się wina. Francuzi mają kilkakrotnie wyższe spożycie alkoholu.
Y. - U nas jest jeszcze ważnym czynnikiem
sprawa odżywiania, bo człowiek np. słabiej odżywiony mocniej reaguje nawet na
małe dawki alkoholu. Najgorzej to jest z rodzinami.
X. - Jeśli chodzi o odżywianie, to u nas,
tak przeciętnie biorąc, nie jest wcale złe. Są pewne określone rodziny, w
których, jeśli pijak przepija swój zarobek, to w domu jest bieda, w domu jest
nędza. Jest określona część takich ludzi, ludzi o niskim poziomie kultury.
Szereg rad narodowych zakazało sprzedaży alkoholu w większych ilościach, w
butelkach, tylko w kieliszkach (np. na Śląsku), to dało dosyć dobry rezultat. W
ubiegłym roku w górnicze święta Barbórki były mniejsze przejawy pijaństwa,
mniejsze spożycie alkoholu. Są pewne rezultaty. Ale to wszystko jest
niedostateczne. Tę akcję, tę kampanię trzeba by w dalszym ciągu rozwijać i ją
będzie się rozwijać.
Y. - Zagadnienie inne. Więc zagadnienie
pomocy.
X. - Mamy takie zagadnienie. Obecnie na
szeroką skalę stawiamy sprawę podniesienia produkcji rolnej poprzez rozwój
kółek rolniczych. A czy to nie jest taki problem, gdzie Kościół nie mógłby
włączyć jakiegoś pozytywnego głosu w tych sprawach? To jest problem rozwoju,
nawet, że tak powiem, z punktu widzenia przyrostu naturalnego. Ksiądz prymas
powiada, że my mamy trudności z wyżywieniem. Mamy trudności.
Y. - Nie stawiam tego zagadnienia.
X. - Możliwości nasze, potencjalne
możliwości naszego rolnictwa są duże. Dlaczego my nie możemy osiągnąć chociażby
poziomu naszych sąsiadów - Czechosłowacji czy Niemiec - w produkcji rolnej?
Możemy.
Y. - Tam było mniej zniszczeń w czasie
wojny.
X. - Ale to nie jest nawet decydujące.
Niska jest jeszcze kultura rolna. Cóż my mamy proponować: wszystkie zdobycze
nauki próbujcie, stosujcie, uczcie się. No i równocześnie sprawa spółdzielczości
rolnej, o której publicznie mówimy. Czytałem ostatnio w Biuletynie Specjalnym
wyjątek interesującego artykułu zamieszczonego w Osseruałore Romano na temat spółdzielczości. Nie
wiem, czy ksiądz prymas miał możność zapoznać się z tym artykułem. Bardzo pozytywna
wypowiedź, aż mnie zdumiała. Wprawdzie tam chodzi prawdopodobnie o włoskie
formy spółdzielczości rolniczej, lecz chodzi nie tylko o spółdzielczość
handlową, ale i produkcyjną, ponieważ we Włoszech na określonych terenach
również powstają spółdzielnie. Więc nadzwyczaj pozytywna wypowiedź,
zalecająca, wskazująca na moralne, produkcyjne i ogólnospołeczne aspekty tej
pracy zbiorowej. Nawet byłem zdumiony i nigdy nie spotkałem się, żeby u nas ze
strony Kościoła była tego rodzaju wypowiedź.
Y. - Ja niedawno na temat ten mówiłem w
Katowicach, oczywiście nie w zastosowaniu do obecnych warunków, ale na
jubileuszu biskupa Adamskiego, który się spółdzielczością zajmował całe życie.
Więc podkreślałem doniosłość spółdzielczości, bo wtedy ona miała olbrzymie
znaczenie dla podniesienia ekonomicznego ludności wielkopolskiej i do obrony
przeciwko germanizacji. Więc o tych rzeczach tam mówiliśmy. Jasna rzecz, że
należycie ustawione zagadnienia związane z podniesieniem kultury rolnej,
podniesieniem kultury w ogóle wsi, zagadnieniem podniesienia stopy życiowej,
umiejętnym gospodarowaniem, oszczędnością czy odpowiednim wykorzystaniem pracy
- niewątpliwie to są zagadnienia dla nas bardzo interesujące, uważamy je za
konieczne ze względu na potrzeby rozwoju tej ogromnej masy ludzkiej, która się
zajmuje rolnictwem. To są rzeczy niewątpliwie bardzo doniosłe. Tylko tu jest
taka rzecz, że trzeba by się zastanowić nad jednym, nad tym, w jaki sposób
przełamać pewną nieufność, która istnieje na terenie wsi, żeby na przykład wytłumaczyć,
że zagadnienie kółek rolniczych nie łączy się z zagadnieniem wywłaszczenia, bo
oni się tego boją prawie wszędzie. Żeby pan sekretarz lub ktoś przez pana
upoważniony dał takie wyjaśnienie tym ludziom, bo oni dostrzegają pewnego
rodzaju niedomówienia. To przeszkadza.
X. - My nic nie ukrywamy. Perspektywę
nakreślamy jasno, nie możemy inaczej. Taki jest proces rozwojowy na całym
świecie. W warunkach innych, kapitalistycznych, proces ten idzie po linii
koncentracji większych obszarów ziemi w rękach mniejszej liczby jednostek. To
jest statystycznie do sprawdzenia.
Y. - To się zahamowało.
X. - Nie, przeciwnie, możemy to
udowodnić. I zresztą jest z tym związany drugi proces, proces wypierania
lżejszych maszyn, lżejszych traktorów. Np. teraz traktory słabsze,
dwudziestopięciokonne, są wypychane z rolnictwa zachodniego i zastępowane
traktorami silniejszymi. To jest związane z większym efektem ekonomicznym.
Y. - Tylko w Ameryce.
X. -
Nie, w Austrii nawet.
Y. - Tam są jeszcze latyfundia.
X. -
Ja nie mówię o wielkich obszarach, ale mówię o mniejszych nawet, które nie mogą
wytrzymać konkurencji z większymi od siebie gospodarstwami. Ten proces jest
nieunikniony. Przecież nasze rolnictwo jest bardzo zacofane.
Y. - W tej chwili spójrzmy na problem od
strony tego układu sił na terenie Polski z uwagi na jej bardzo specjalną
sytuację. Oczywiście ja się bardzo cieszę tym zapewnieniem, że Polsce i jej
suwerenności nic nie grozi, ale kto jest w stanie dawać całkowitą gwarancję,
że rzeczywiście nic nie grozi? Ja patrzyłem na to, co Niemcy tu robili, jak
wyrzucali z majątków upaństwowionych ludzi i zastępowali ich swoimi. Wyrzucali
ludzi z większej własności i wszędzie przyszli protegowani. Natomiast utrzymali
się wieśniacy. Oczywiście nie wszędzie, bo Zamojszczyzna była wysiedlona.
Oczywiście niekiedy jest taka sytuacja, że zagadnienie przywiązania człowieka
do jego warsztatu pracy, do jego własności, jest ogromnym atutem stabilizacji
narodowej. To jest dla mnie w tej chwili zagadnienie nie tylko ekonomiczne, bo
od strony ekonomicznej to możemy sobie na ten temat powiedzieć takie czy inne
rzeczy, ale gdy się patrzy na egzystencję narodu, to trzeba widzieć
jednocześnie i ekonomiczne, polityczne, socjologiczne, i wszystkie inne
aspekty. Otóż nie dyskutując o aspekcie ekonomicznym widzę aspekt, że tak
powiem, biologiczny, który wiąże tego konkretnego człowieka z tym konkretnym
jego terenem i on dąży do tego terenu, tak jak po prostu fala morska powraca i
powraca; on ciąży. Więc dla stabilizacji narodu na określonym terenie,
zwłaszcza w takiej sytuacji geopolitycznej w jakiej jesteśmy, to zagadnienie
własności ma ogromne znaczenie nie tylko ze względów ekonomicznych, ale i
politycznych, żeby związać człowieka z konkretnym terenem, żeby on nie był lotnym
piaskiem.
X, - To jest długi proces.
Y. - Oczywiście.
X. - My zarzuciliśmy pewne formy nacisku
i przymusu administracyjnego w kierunku tworzenia zespołów rolnych. Stawiamy
na formy dobrowolnej kooperacji, przede wszystkim w naszych warunkach to jest
konieczne, bo inaczej my nie potrafimy zmechanizować rolnictwa. Wspólne użytkowanie maszyn rolnych na prywatnych gospodarstwach.
Y. - Przepraszam,
że będę na tym odcinku taki skrupulatny, ale żeby to było wyraźnie
powiedziane, że wspólne użytkowanie maszyn z kółek rolniczych na prywatnej własności.
X. - A proces rozwoju. Procesu rozwoju
nikt nie potrafi zahamować.
Y. - Dobrze. Panowie mogą mieć w swoim
myśleniu i na uwadze proces rozwoju.
X. - My na ogół nie stawiamy tak
problemu, że coś trzymamy za pazuchą. Lepiej
jest powiedzieć pełną prawdę.
Y. - Ale wtedy, gdy społeczeństwo do tego
jest przygotowane.
X. - No tak, gdy jest przygotowane, ale
ono inaczej nigdy nie będzie przygotowane.
Y. - Powoli może być przekonane.
X. - Będzie przekonane, bo formy mogą być
różnorodne.
Y. - Na to trzeba czasu. Ja obserwowałem
te rzeczy w Holandii i w Belgii, gdzie spółdzielczość jest bardzo rozwinięta.
X. - Handlowa przede wszystkim.
Y. – I rolna.
X. - Rolna bardzo minimalnie.
Y. -
Małe są odcinki, ale ona jednakże jest ujęta w inny sposób.
X. - Tam kultura jest wysoka.
Y. —
Tam produkcja, że tak powiem, podwórkowa, jest ujęta w spółdzielcze
przekazywanie - sprzedaż, handel itd. Weźmy np. samą Belgię, która ma
spółdzielczo ujęty handel jajami. Ci robotnicy, te wielokilometrowe miasta jak
Liege i inne: tam żyją przeważnie ludzie w tych małych domeczkach, robotnik
pracuje w kopalni, żona pracuje w domu i hoduje tam kury, które spółdzielnia
zabiera.
X. — To wszystko można robić w ramach
gospodarstwa maleńkiego, małej działki, nawet rolniczej. Owszem, my też
propagujemy ten rozwój. Chcielibyśmy jak najszerzej to rozwinąć.
Y. - Ma olbrzymie znaczenie takie
powiązanie. Weźmy np. cały system reformy rolnej, który swego czasu zaczął
Mussolini i teraz jest on w dużej mierze prowadzony. Ja jeździłem tam na południe
Włoch w 1957 r. i oglądałem te hacjendy, które powstały z parcelacji
latyfundiów na ogromnych przestrzeniach. Przejechałem przez kilkadziesiąt
takich właśnie wsi. To trudno nazwać wsiami, bo to są całe długie kilometry,
gdzie co jakieś 100 metrów stoi jeden domek z tym urządzeniem gospodarczym. Tu
idzie właśnie o powiązanie tego człowieka z tym konkretnym terenem. To ma
olbrzymie znaczenie. Zdumiałem się, myślałem, że to było zrobione za czasów
Mussoliniego i mówię, że tu jednakże coś zostało, a mój rozmówca mówi, że nie,
że to jest robota powojenna. Więc oni coś tam robią w tym kierunku.
X. - Mussolini tam zaczął oczyszczać
bagna.
Y. - Tak. No więc na tym odcinku nasze możliwości są niewielkie, ale przy
pewnych doświadczeniach,
takich wyraźnych, żeby wykluczały wątpliwości i rozładowywały podejrzliwość,
która jeszcze jest - no to może byłoby to i możliwe. Niech pan będzie łaskaw się nad tym zastanowić.
X. - Myśmy w tej sprawie powiedzieli już
wyraźnie, określili niejednokrotnie nasze stanowisko, tak że tutaj nie ma
żadnych powodów do zastanawiania się. Zresztą ja sam jestem nastawiony optymistycznie.
Jeszcze dziś to tempo nie jest zbyt silne, a wynika to z braku środków
materialnych, przede wszystkim z braku odpowiedniej ilości maszyn. My obecnie
dopiero przygotowujemy na szerszą skalę rozwój produkcji, środki finansowe
tworzymy, my damy wsi do dyspozycji pokaźne środki finansowe, różnica w cenach
dostaw obowiązkowych, która jest wsi zwracana, stanowić będzie kilka miliardów
złotych rocznie, tak że ta wieś będzie mieć czym gospodarować. Bardzo daleko
posunięty samorząd w tym wszystkim. Chodzi o wyrobienie pewnego społecznego
poczucia, poczucia własności i troski o tę maszynę, która jest własnością wsi.
Y. - To jest jeszcze dość trudne.
X. - A my innych warunków nie mamy,
absolutnie nie mamy. Inaczej grozi nam dalsza degradacja naszego rolnictwa,
pozostawanie w tyle. Rolnictwo wszystkich krajów idzie bardzo szybko naprzód,
chociaż to jest najtrudniejszy dział. Niestety, nasze rolnictwo, a ten rok był szczególnie trudny (warunki atmosferyczne
spowodowały
duże szkody),
rzutować będą na urodzaje roku bieżącego. Te trudności są niezmiernie trudne do przełamywania, ale
trzeba je zacząć przełamywać. Ja to dałem jako przykład.
Y. - Oczywiście, ja to rozumiem. Powiedzmy
- zagadnienie pokoju, które tutaj pan sekretarz przedstawił jako przykład. Trudno
mi o pewnych rzeczach mówić, ale przecież my jesteśmy pod tym względem w Polsce
bardzo samodzielni, ponieważ była mowa jeszcze kiedyś nie tylko z panem, nawet
kiedyś rozmawiałem z panem Mazurem w Wilanowie, z panem Bierutem w Belwederze. No, bądź co bądź
już 12 lat lak rozmawiam, rzadko wprawdzie [...]7. Powiedziałem, że
za tych lat, jak prowadzę sprawy w Polsce, przez ten czas miałem możność trzy
razy kontaktować się ze Stolicą Świętą. Dwa razy
z Piusem XII i raz z Janem XXIII. Wiele razy prowadziłem rozmowy przy trzech
podróżach z Tardinim.
X. — Tardini jest nieprzychylny.
Y. - Nawet nie próbowali mi dawać
instrukcji. Ja to mówię w poczuciu pełnej odpowiedzialności za lojalność wobec
samego rozmówcy. Nie próbowali. Ani papież nie próbował, ani Tardini. Mimo że
ja również go oceniam jako człowieka twardego. On jest człowiek twardy.
Jednakże nie próbowali dawać nam jakiekolwiek instrukcje. My się kierujemy
sumieniem. Z góry wiemy, co możemy uczynić, czego my nie możemy uczynić. Na co
nam sumienie pozwala, na co nam sumienie nie pozwala.
X. - Czy sumienie narodowe, czy sumienie
katolickie?
Y. -
Proszę pana, ja nie widzę różnicy między sumieniem narodowym a sumieniem
katolickim, bo przecież jestem Polakiem i konfliktów z moją ojczyzną nie
miałem. A przecież staram się być możliwie uczciwym. Nie chcę za bardzo
chwalić swej moralności, ale nie miałem konfliktów sumienia z moją ojczyzną,
chociaż jestem, bądź co bądź, katolikiem, kapłanem i biskupem.
X. - No, z ojczyzną trudno mieć konflikt.
Y. - No właśnie.
X. - Kto ma konflikt z ojczyzną, to jest
swego rodzaju odszczepieniec.
Y. - No, nie zawsze, są różne stopnie
konfliktów. Ale stwierdzam to dlatego, że pan właśnie postawił to pytanie -
różnica, czy z sumieniem narodowym, czy z sumieniem katolickim. Jako katolik z
moim narodem konfliktu nie miałem. To, że się znalazłem w więzieniu, to pan
najlepiej wie, czy słusznie, czy niesłusznie.
X. - Więzienie to nie jest forma
rozwiązywania spraw, poprzez więzienie. To nie znaczy, że w państwach nie ma
więzień, w państwach są więzienia.
Y. - Tak. No, ale mówimy o przykładzie.
Więc mogę z całym spokojem mówić o tym, że prób takich nie było. Pod tym względem
mamy niesłychanie dużo godności. Chociażby dlatego, że Stolica Apostolska zdaje
sobie sprawę, że u nas jest inaczej aniżeli gdziekolwiek indziej i nie chce po
prostu stwarzać nam takich sytuacji, w których położenie nasze byłoby trudne.
Więc się nie bawi w instrukcje. I to mówię z całą lojalnością wobec człowieka,
którego szanuję, i nie śmiałbym pana w błąd wprowadzić, nie śmiałbym.
X. - Tym lepiej.
Y. - Tak.
X. - Jeśli się posiada taką carte blanche, to nie powinno być przeszkód
dla pewnej lojalnej współpracy. Jeżeli stanowisko określonych czynników
watykańskich nie ciąży, nie decyduje, nie ma wpływu na...
Y. - Po prostu nie chce, w tych
warunkach, w jakich jesteśmy, decydować i nie chce nam dawać takich instrukcji,
których... ja nie wiem, czy nie ma zwyczaju dawać. Ja tylko wiem, że mnie nie
daje. Dlatego było możliwe porozumienie, że nam nie dawano żadnych instrukcji.
I myśmy decydowali, na de własnego sumienia, o ocenie sytuacji, jaka jest w
Polsce.
X. – Jest jeden bardzo istotny problem, który
świadczy o tym, iż jednak czynniki watykańskie wywierają określony, bardzo
istotny dla państwa wpływ na pewne posunięcia państwowe. To jest casus biskupa Kaczmarka8. Ta sprawa
musi znaleźć jakieś swoje rozwiązanie, jakiś swój epilog. Więc my nie możemy
się pogodzić z takim stanem rzeczy, że rzecz może być załatwiona tylko poprzez
Watykan, że to nie jest kompetencja krajowej hierarchii kościelnej, gdyż żadne
suwerenne państwo nie może sobie na to pozwolić. Więc nie wiem, jak Kościół
sobie wyobraża załatwienie tej sprawy. Nie chciałbym zaistnienia takiej
sytuacji, żeby państwo zmuszone było uzupełniać ewentualne luki prawne, które
istnieją w dekrecie, a wynikły na pewno z naszego przeświadczenia, iż będzie
lojalna współpraca i tego rodzaju konflikty nie będą mieć miejsca, a tymczasem
one zaistniały. Więc stan jest nienormalny. Ja nie znam się, jakie możliwości
w tym zakresie daje Episkopatowi prawo kanoniczne, ale moim zdaniem ta rzecz
jest uboczna, nie decydująca. Decydująca jest sama postawa. Kościół jest
organizacją zdyscyplinowaną i nieraz godną zazdrości, jeśli chodzi o
dyscyplinę, organizacją wiekową, mającą wielkie tradycje dyscypliny. I ja nie
wierzę, ażeby tego rodzaju spraw kierownictwo Kościoła przy dobrej woli nie
mogło załatwić.
Y. - Proszę pana - sądzę, że ta sprawa i
wiele innych mogły zaistnieć dlatego, że tego rodzaju sprawy nie były
rozpatrywane w Komisji Wspólnej. Gdyby Komisja Wspólna działała, gdyby była
zwoływana. gdyby rozpatrywała całe mnóstwo odwołań, które z różnych kurii zostały
skierowane do Komisji Wspólnej9, to może ta sprawa, zanim przybrała
taki ostateczny charakter, że wydaje się być nie do rozwiązania, i kilka innych
spraw, które zwłaszcza w ubiegłym roku bardzo dotkliwie dotknęły Kościół,
prawdopodobnie by nie istniała. A ponieważ Komisja Wspólna nie działała,
dlatego te sprawy zamiast pójść na Komisję Wspólną dla poznania stanowiska
jednej i drugiej strony oraz określenia stanowiska, były załatwiane właściwie
przez posunięcia, wobec których myśmy stali się tylko odbiorcami. I w ten
sposób została załatwiona sprawa Kielc, w ten sposób sprawa służby wojskowej
kleryków i w ten sposób sprawa podatków czy ostatnie zarządzenie pana premiera
o kontroli w seminariach. To są sprawy ogromnej wagi, bo wchodzą bardzo
głęboko, pomijając sprawę podatków, w wewnętrzne życie i wewnętrzną
organizację Kościoła. Sądzę, że zanim taka sprawa jest decydowana, dekretowana,
to byłoby rzeczą może roztropną wnieść ją na Komisję Wspólną i powiedzieć, że
rząd ma zamiar wystąpić z takim czy innym dekretem, zarządzeniem. I niech
wtedy dyskusja ujawni racje - dlaczego rząd nosi się z takim zamiarem, i niech
mają możność przedstawiciele rządu wysłuchać stanowiska Kościoła w tej
sprawie, co on może w tej sprawie zrobić, a czego zrobić nie może. Wtedy
uniknęłoby się działań takich, z których niekiedy nie ma wyjścia. Jako
przykład, chociaż ja nie uważam tego za najważniejszą rzecz, przytoczę tylko
rozporządzenie o podatkach. Pomimo tego, że my stoimy na stanowisku, że
podatki płacić trzeba i chcemy je płacić, jednakże zarządzenie, które w takim
wymiarze wyznacza podatki, jest niewykonalne. Dlatego że płatnik nie jest w
stanie zapłacić takich kwot. On nie
jest w stanie. I na to właściwie rady nie ma. Przy najlepszej woli ja bym mógł np. tylko raz zapłacić taki
wymiar podatkowy, jaki mi wyznaczono na Kurię Metropolitarną
Warszawską. Tylko raz, bo potem już bym nie miał pieniędzy. Znikąd ich nie
wezmę, bo żyjemy przecież z bardzo umiarkowanych, dobrowolnych ofiar wiernych.
Więc one nie mogą być duże. Z tych skromnych świadczeń utrzymuje się
administrację centralną Kościoła, a więc kurię i jej pracowników, utrzymuje
się seminarium. To są świadczenia skromne. Taki przykład: wyznaczono na radę
społeczną odbudowy kościołów miasta Warszawy 7,5 miliona złotych podatku. I od
razu przystąpiono do egzekwowania, czyli po przelaniu tych sum, które były na
koncie, obłożono każdy wpływ strąceniem 50 procent. No więc te pieniądze.
które myśmy zebrali z pomocą rady społecznej odbudowy, to one poszły na cegłę,
na cement w kościołach odbudowanych w Warszawie, w katedrze i innych. Więc to
nie jest żaden dochód. Tymczasem ja mam od tych wszystkich wpływów 7,5 miliona
złotych płacić. Kiedy ja to zapłacę, jak ja w kasie nie mam nic? Jeżeli np. na
seminarium, które nie jest instytucją dochodową, tylko jest też instytucją
żyjącą z tych drobnych ofiar wiernych, wyznacza się samego podatku lokalowego
300 tysięcy w stosunku rocznym, podczas gdy cały budżet seminarium łącznie z
utrzymaniem i zapłaceniem profesorów, utrzymaniem lokalu i wyżywieniem
młodzieży wynosi 1200 tysięcy rocznie, sto tysięcy miesięcznie. A ja samego
lokalowego podatku muszę zapłacić 300 tysięcy.
Od razu więc widać, że jest wydane
rozporządzenie, które nie jest wykonalne. Dlaczego? Dlatego że brak było na tym
odcinku porozumienia. Nie wysłuchano, jakie są możliwości Kościoła, przeceniono
te możliwości, no i później dopiero iks pertraktacji. A jeszcze gorsza rzecz,
że ta sprawa później dostaje się do prasy zagranicznej i robi się wielki hałas
i przynosi szkodę dla naszych stosunków wewnętrznych.
Potem się okazuje, to jest projekt, a
lepiej byłoby taki projekt wnieść na Komisję Wspólną. Rozpatrzymy, odpowiemy,
czy jest możliwy do wykonania, czy nie jest możliwy do wykonania. To jest jeden
przykład. Takie zagadnienia np. jak - ja tak sobie troszkę postanowiłem dzisiaj
unikać tych szczegółów, no ale pan sekretarz pyta, więc odpowiadam - jak
projekt zarządzenia pana premiera o kontroli nad seminariami. Ja tu pomijam w
tej chwili meritum, czy państwo ma prawo, czy nie ma prawa
kontroli. Tylko sama sprawa wykonalności. Pan premier zarządził w swoim liście,
że seminaria będą podporządkowane ustawie o szkolnictwie prywatnym z 1932 r. To
jest ustawa, która swego czasu narobiła wiele krzyku, zdaje się, że pan wtedy
siedział w więzieniu.
X. - W 32. Tak, siedziałem.
Y. - Więc to jest ustawa
jędrzejowiczowska, tzw. sanacyjna, której celem było zniszczenie szkolnictwa
katolickiego i w ogóle prywatnego. Ona nawet nie weszła w życie, ale była. I
teraz tę ustawę zastosowano do seminariów. Przy pomocy tej ustawy można
wszystkie seminaria zlikwidować w ciągu roku, wszystkie seminaria. Gdyby rząd
mając swoje postulaty - nie będąc zadowolony z kierunku wychowania - że w
seminariach powinna być nauka o Polsce współczesnej, że powinno być wychowanie
obywatelskie, czy inne postulaty, gdyby więc rząd wniósł je i przedstawił na
Komisji Wspólnej (takie i takie mamy potrzeby w stosunku do wychowania
młodzieży), można byłoby się nad tym zastanowić, moglibyśmy odpowiedzieć, co
jest możliwe i w jakim zakresie jest możliwe. Myśmy już dawno zarządzili, żeby
w seminariach były wykłady o Polsce współczesnej. Istotnie, nie wszystkie
seminaria wprowadziły to. Niektóre wprowadziły, inne nie miały do tego
odpowiednich profesorów. Ale było już dawno zarządzenie. Jeżeli rząd uważa, że
jest to mało, można tę sprawę postawić na Komisji Wspólnej, można wysłuchać
przedłożenia rządu. Episkopat może przedstawić swoje racje i dojść do jakiegoś
wniosku. Ale jeżeli taką ustawę chce się zastosować do seminariów - to jest po
prostu brak prawnych elementów w ustawie i dlatego też będzie dowolność,
będzie całkowita dowolność. Bo zarządzenie, które ostatecznie zostało wydane,
poddaje Ministerstwu Oświaty i wojewódzkim wydziałom wyznaniowym sprawowanie
kontroli w seminariach. Ale znowu zakres, kompetencje itd. To jest zagadnienie
całkowicie dowolne, nieuzgodnione. Wchodzi jak najbardziej w wewnętrzne
sprawy...
X. — Czy ksiądz prymas w ogóle występuje
przeciwko samej zasadzie kontroli?
Y. - Nie, w tej chwili nie występuję,
tylko wyjaśniam sprawę uzgodnienia. To można było przedtem wysunąć na Komisję
Wspólną. Bo inaczej ustawa staje się niemalże niewykonalna, bo ustawa nie jest
pisana dla seminariów, tylko jest pisana dla szkół średnich.
Programy są inne, organizacja jest inna,
wszystko jest inne. Ja przęśl studiowałem bardzo starannie ustawę, bo pamiętam
jeszcze... W 32. roku zajmowałem się nią z tytułu właśnie tego, że ona godziła
w szkolnictwo prywatne. A teraz się nią zająłem pod kątem zastosowalności w
seminariach. Więc może by wtedy się takich rzeczy uniknęło. I dlatego mnie się
wydaje, że jeżeli można by sformułować jakiś postulat w wyniku naszej rozmowy,
to chyba ten, panie sekretarzu, że niechby ta Komisja Wspólna zaczęła znowu
działać.
X. - Ostatnio reprezentanci Kościoła nie
przejawiali chęci.
Y. - Zgłaszaliśmy kilkakrotnie panu
ministrowi Sztachelskiemu10, a ksiądz biskup Klepacz panu ministrowi
Kliszko zgłosił postulat, bo miał dwie rozmowy ksiądz biskup Klepacz z panem
Kliszko i zgłosił ten postulat, żeby wznowić działalność Komisji. Ksiądz biskup
Choromański kilkakrotnie zgłaszał ten postulat panu ministrowi Sztachelskiemu.
Więc jeżeli pan sekretarz w tym kierunku da swoje jakieś instrukcje...
X. —Jakaś tam praktyka zwoływania
posiedzeń Komisji dotychczas istniała. Nie wiem, nie interesowałem się tym
problemem, uważałem, że jedna i druga strona ma możność inicjatywy zwołania posiedzenia
Komisji Wspólnej, wnosząc jakieś określone sprawy.
Y. - Są sprawy. Sprawy są wniesione.
X. - Wiem tylko, że szereg poprzednio
odbytych Komisji Wspólnych okazały się zupełnie jałowe. Przedstawiciele
rozchodzili się bez osiągnięcia jakiegokolwiek porozumienia. Naszym zdaniem
wypływało to z określonego klimatu, który został wytworzony. Myśmy to inaczej
rozumieć nie mogli. Sztywne stanowisko przedstawicieli Kościoła w Komisji
Wspólnej, jak też chęć zaostrzenia stosunków, wytworzenia takiego klimatu nie
sprzyjało znajdowaniu wspólnego języka. Zaczęły się mnożyć fakty, o których
nie będę tutaj w tej chwili mówił. No, ale między innymi zaistniał ten fakt z
biskupem Kaczmarkiem, na temat którego na Komisji Wspólnej zwracano uwagę,
poruszano różne niewłaściwe formy jego zachowania się i wystąpień, nie mające
absolutnie nic wspólnego z jego działalnością kościelną, ale z określoną
działalnością polityczną. Myśmy się spotkali z rzeczą, której absolutnie
państwo tolerować nie może, gdyż uderza to w podstawy naszej polityki
zagranicznej.
Y. - Pan sekretarz co ma na myśli?
X -
Wystąpienie przeciwko Chinom Ludowym.
To jest, że tak powiem, ten casus belli
w całej tej sprawie.
Y. - Ksiądz
biskup tłumaczył się bardzo...
X, - Ach, te tłumaczenia są niezmiernie
wykrętne, a późniejszy tok postępowania, przesyłanie już drogą nielegalną
dokumentów za granicę, używanie do tego obcych ambasad itd. Przecież te wszystkie
rzeczy są nam znane. Myśmy zarządzili nawet ekspulsję ludzi z ambasady.
Wszystkie szczegóły tych rzeczy są znane. Została przejawiona zła wola i
stanowisko. Jeszcze bardziej spotęgowała się ta działalność nie tylko szkodliwa
politycznie, ale nosząca już wyraźne znamiona działalności antypaństwowej.
Zresztą nie trudno się domyślić, z czyich inspiracji Papież Jan XXIII nadesłał
to pismo biorące w obronę biskupa Kaczmarka itd. Ja nie chcę powracać do
starych spraw, tych przeszłych, które mogły mieć miejsce w okresie okupacji i
które mogły się nie kwalifikować pod jakąś odpowiedzialność sądową, ale
bezwarunkowo zasługują one na potępienie. To samo dotyczy biskupa Kaczmarka.
No, ale to sprawy uboczne. W tej chwili chodzi o konkretną działalność obecną,
w tym okresie. Myśmy przecież dali dowód daleko idącej dobrej woli, godząc się
na nominację. No, dobrej woli nie powinno się nadużywać. Zaistniał konkretny
stan, który nie może znaleźć innego rozwiązania, jak rozwiązanie państwowe,
które już przedłożono. Państwo, rząd nie może swego stanowiska w tym zakresie
zmienić. Byłoby - zdaniem moim - bezprzedmiotowe stawiać obecnie tę sprawę na
Komisji Wspólnej. Stanowiska znowu rozejdą się i nie będzie żadnego wspólnego
języka. Obecnie powinien Episkopat znaleźć rozwiązanie, czyli konkretnie
mówiąc odwołać.
Y. - My nie mamy tej władzy.
X. - Kościół ma dyscyplinę.
Y. - My nie mamy tej władzy prawnej, ale
ja pana zapewniam, że my [...].
X. - Kanonicznie moralną władzę Episkopat
posiada, to ja znam te rzeczy z naszej własnej praktyki. My mamy tylko pewne
określone przepisy statutowe i nieraz mogą przepisy statutowe nie uwzględniać
takiego czy innego wypadku, bo trudno, żeby jakiś statut znał wszystkie
wypadki życiowe i je uwzględniał. Ale, że tak powiem, wewnętrzna dyscyplina i
poczucie przynależności do określonej organizacji nakazuje danemu członkowi
podporządkować się. Nie występować przeciwko stanowisku większości, stanowisku
większości kierownictwa, a jeśli Episkopat popiera stanowisko biskupa
Kaczmarka, no to w tym wypadku, rzecz jasna, jest już sprawa trudniejsza i
stawia się już sprawę na płaszczyźnie konfliktu z rządem. Ja powiedziałem — my nie możemy
zgodzić się, żeby istniał taki stan rzeczy, że któregoś z dostojników Kościoła,
któregoś z biskupów, który popełni określony
czyn wymierzony w interesy czy politykę państwa, czy
polityki państwowej i jego państwo nie było możliwości usunąć. Tak rzecz
wygląda w tej sprawie. Dekret został opracowany, ale dekret
nie przewiduje żadnych możliwości rozwiązywania prawnego sporu wówczas, gdy jest
on polubownie rozwiązany, czyli jest tam ta luka w dekrecie. Czy obecnie przez
to stanowisko my nie będziemy zmuszeni uzupełnić tej luki, ja nie mogę zaręczyć.
To zależy od rozwiązywania spraw. Przecież nam nie chodzi tu o czysto formalną
rzecz, bo przepisami my możemy wszystko załatwić, ustawy my możemy uchwalić,
ale przecież sprawa nie na tym tylko polega. Sprawa polega na tym, ażeby
rzeczy nie doprowadzać do zadrażnienia, ażeby wykazywano wobec państwa
lojalność, nawet wówczas, kiedy jest luka, kiedy nie ma tam jakiegoś
określonego przepisu, który przewiduje dalszy tryb postępowania. Nie możemy
przyjąć takiego stanowiska, że Watykan będzie decydować o tym, co się w Polsce
będzie działo. Bo tak w konsekwencji do tego się sprowadza. Nawet jeśli jest
przedstawiciel obcego państwa, to on reprezentuje interesy obcego państwa, ale
jeśli on wkracza, ingeruje w sprawy państwa, przy którym jest akredytowany, państwo
ma prawo wydalić go, nie zgodzić się z tym. A tu nie może zaistnieć taki stan
rzeczy, że polski obywatel, nie przedstawiciel obcego państwa, ale polski
obywatel jest wyjęty spod możliwości — że tak powiem — działania rządu, jest
jakby jakimś czynnikiem ponadpaństwowym, jakby znajdował się w jakiejś
eksterytorialnej strefie, że państwo nie może ingerować. Takiego stanu rzeczy
być nie może. Więc to są sprawy niedrobne. Bo w istocie nie chodzi tu w danym
wypadku tylko o samego biskupa Kaczmarka, tylko chodzi o pewne niezmiernie
wielkiej wagi zasadnicze sprawy. No, kto jest gospodarzem kraju?
Y. – Ja chciałem tylko jedną rzecz. Abstrahując od
dyskusji nad meritum
chcę podkreślić, że dla nas było rzeczą niezwykle trudną zajmować się sprawą
biskupa, który siedział tyle lat w więzieniu, miał proces i który później, w
październiku, był rehabilitowany przez sądy wojskowe. Więc dla nas było
niesłychanie trudną rzeczą zajmować się człowiekiem, którego rehabilitowano.
To rzeczywiście jest wyjątkowo delikatna sprawa. Bo gdyby on nie był
rehabilitowany, no to wtedy sytuacja mogłaby być nie tak drastyczna wobec społeczeństwa.
Ale to społeczeństwo wie: siedział przecież w więzieniu, był zrehabilitowany i
teraz ten sam człowiek jest poniekąd relegowany społecznie. Ja w tej chwili
chciałbym prosić, żeby pan sekretarz był łaskaw wziąć pod uwagę tę trudność
społeczną. Ja nie chcę polemizować ze stanowiskiem rządu, czy też nie chcę po
prostu podawać w wątpliwość pewnych praw rządu w tej sprawie, tylko taką społeczną
trudność. To jest jakaś wyjątkowo delikatna sprawa.
X. — Przecież tutaj nie chodzi o sprawę,
za którą był oskarżony biskup Kaczmarek w przeszłości i którą później Komisja
Rehabilitacyjna uznała, że nie zasługuje na karę sądową. Nie o te rzeczy chodzi.
Tam są sprawy inne, innego rodzaju, ale byłoby błędem mniemać, że zarzuty, te
konkretne zarzuty postawione biskupowi Kaczmarkowi odnośnie do jego stanowiska
do władz okupacyjnych - hitlerowskich, że te zarzuty są wyssane z palca, bo to
są zarzuty oczywiste. Tylko że niesłusznym byłoby - moim zdaniem - za tego rodzaju
sprawy oddawać biskupa Kaczmarka pod sąd i skazywać go za to. I dlatego został
rehabilitowany, ale nie rehabilitowany z tych zarzutów, tylko że czyn
popełniony nie zasługiwał na tego rodzaju karę. Kara może nosić inny
charakter, charakter moralnego potępienia i może być dostateczna. Biskup
Kaczmarek nie oddał nikogo w ręce okupanta, bo za takie rzeczy trzeba już
bezwarunkowo karać. Ale jego postawa całkowicie odbiegała od posuwy olbrzymiej
większości duchowieństwa w stosunku do okupanta.
Y. - Ja chciałbym zapytać o taką rzecz.
Gdyby biskup
Kaczmarek był
wezwany do Rzymu, czy rząd dał by mu paszport?
X. - Chciałby tam pozostać?
Y. - Więc to jest zagadnienie nie tak łatwe do zdecydowania, ale pytam po prostu.
X. - Na to pytanie trudno mi
odpowiedzieć. Bo trzeba by zastanowić się nad pewnymi aspektami i
konsekwencjami tej sprawy. My wiemy dobrze, że biskup Kaczmarek należy do tych
dostojników kościelnych, którzy są bardzo agresywnie ustosunkowani do rządu i
dają temu często wyraz, jest człowiekiem, którego zaliczamy do zdecydowanych
przeciwników a nawet wrogów naszego ustroju. Tak że, być może, chciałby on
odpowiednią akcję prowadzić w Rzymie. Chociaż z mego punktu widzenia to nie
jest przeszkoda, ja nie boję się nigdy tych spraw. Jeśli ktoś uważa, że
wyjedzie za granicę i tam sobie chce trochę popsioczyć, nawymyślać temu
krajowi, to proszę bardzo - nawymyślaj sobie. Nieraz uważam, że lepiej jest
dla kogoś i dla kraju, jeśli się tam znalazł, jeśli mu tak było źle, jeśli się
tu nie mógł zmieścić w naszych warunkach, aniżeli tutaj żyć w inny sposób.
Y. - Więc ja oczywiście rozumiem, że pan
sekretarz musi się nad tym konsultować. Tylko o jedną rzecz bym prosił,
mianowicie o dyskrecję w tej sprawie. To znaczy, żeby konsultacja była
przeprowadzona możliwie w wąskim gronie.
X. - Tak.
Y. - Żeby ona nie wyszła, nie dostała się
zwłaszcza... Ja bardzo przepraszam, że to powiem...
X. - Tu byłaby dla nas jeszcze o wiele
łatwiejsza pozycja, gdybyśmy mogli wiedzieć, czy ksiądz biskup Kaczmarek ma
zamiar tam pozostać na pewien czas.
Y. - Na pewien czas - myślę tak.
X. - Tak, ale żeby to mierzyć latami -
rok, dwa.
Y. - Przypuśćmy tak, że gdybym ja
sugerował w Stolicy Świętej, żeby go wezwali. Oczywiście nie wiem, czy za tą
sugestią pójdzie.
X. - O to chodzi.
Y. - Ale sugerować im, żeby go wezwała.
Czy w tym wypadku rząd dałby mu paszport?
X. - Tak. Więc na to pytanie damy
odpowiedź.
Y. - Tylko bym prosił, aby to było
dyskretnie.
X. - Tak jest. Tylko jest taka sprawa, że
Watykan mu powie - wracaj już do kraju, nie zgodzi się na pewien okres
pozostania.
Y. - Więc przypuśćmy, że z moją sugestią
poszłaby inna, żeby został dłuższy czas w Rzymie. Trudno określić jaki. Rząd
miałby pewną satysfakcję, że go nie ma. Czy byłaby pewna satysfakcja?
X. -
Jednak biskupstwo nie mogłoby pozostać
nieobsadzone.
Y. - W tej chwili jest biskup sufragan,
który na czas nieobecności biskupa miałby uprawnienia. Szukamy jeszcze
rozwiązania. Sadzę, że to jest np. lepsze niż np. to, co w tych dniach
przeprowadzono na terenie diecezji kieleckiej: pan minister Sztachelski udał
się do Kielc i w różnych powiatach przedstawiono duchowieństwu deklarację, z
której wynikało, że biskupa i jego zarządzeń nie należy honorować. Więc myślę,
że tutaj za dużo się wytwarza jakiegoś mętliku i gadania i na zbyt szerokie
tory to wypływa. Bo bierze w tym już udział gromada księży, no i ludzi. Więc
to jest raczej niekorzystne.
X. - A nie ma też takiej możliwości,
ażeby biskup Kaczmarek gdzieś sobie osiadł w jakimś klasztorze poza swoją
siedzibą i przez pewien czas pracował nad czymś innym.
Y. - W tej chwili nie umiem
odpowiedzieć, musiałbym go zapytać. Natomiast uważam, że bardziej naturalną i
zrozumiałą rzeczą byłoby, żeby biskup pojechał do Rzymu.
X. — Tak, to znaczy, że paszport musiałby
być wydany.
Y. - Tak, paszport musiałby być wydany.
X. - Okres nieograniczony.
Y. — No chociażby.
X. — Bo przecież inaczej byłaby, że tak
powiem, interpretacja, że biskup Kaczmarek wybrał wolność.
Y. — Panowie w tej sprawie mają możność
odpowiedniego administracyjnego załatwienia sprawy, a idzie o takie
załatwienie, żeby ono było prawne, żeby nie dało powodów do jakiegoś tam znowu
gadania, pisania itd.
X. - Tak, będzie wywierał tam wpływ na to
szkolnictwo kościelne.
Y. - Zapewniam pana.
X. — Teraz wy będziecie w moim ręku.
Y. - Ja absolutnie nie wierzę w nic. To
już kiedyś panowie żeście podejrzewali... Proszę pana, to jest człowiek
zupełnie chory, który się zajmuje swoimi wątrobami i niczym więcej. Czasami
pojedzie sobie do Ameryki na konsultację i sprawa skończona. Zupełnie nie ma
wstępu ani do Instytutu na Piętro Carolini, ani do Kolegium. Tam są nowi
rektorzy ustanowieni przeze mnie w czasie pobytu na konklawe. Są nowi rektorzy
i mam do nich całkowite zaufanie. Jednym jest ksiądz Mączyński, który tam
przyjechał z kraju, i ksiądz Rubin, który tam był. To
są zupełnie nowi ludzie i ksiądz biskup Kaczmarek tam by na pewno nie
mieszkał. Ja bym się na to zgodził, w tych instytutach. Zamieszkałby gdzie
indziej.
X. — On jest wojowniczy człowiek.
Y. - No jest z temperamentem. Ale jeżeli
panowie się nie boją tego, że to jest [...]. Zresztą cóż on by miał do
rozrabiania. Jeżeli by nosił się z intencją powrotu do kraju, to by nie
rozrabiał. Bo myślę, że byłaby trudniejsza rzecz, chociaż mogę go pytać, żeby
zamieszkał gdzieś poza... Ja radziłem biskupowi urlop. Myśmy wszyscy mu radzili
urlop. Żeby sobie wziął urlop na jakieś pół roku i zamieszkał czy w Zakopanem,
czy też w Krynicy, żeby sobie taki urlop wziął. No, biskup na razie z tego nie
skorzystał. Ja poza tą radą na tym etapie dalej iść nie mogę. Natomiast
biskupi jeżdżą teraz do Rzymu, trzech wróciło. Chcielibyśmy, żeby znowu kilku
pojechało, może ze dwóch-trzech.
X. - Może z Ziem Zachodnich?
Y. - Właśnie. Więc chciałbym, żeby jechał
biskup Kominek i ewentualnie biskup z Opola, żeby ci dwaj mogli pojechać, żeby
przedstawili osobiście sytuację na Ziemiach Zachodnich. Więc mogę zaproponować
biskupowi Kaczmarkowi, żeby jechał do Rzymu, albo też poprosić Stolicę Świętą,
żeby go zawezwała.
X. - Oczywiście dalszy tok załatwiania
tej sprawy powinien pójść trybem Komisji Wspólnej.
Y. - Może byłoby lepiej, jeżeli idzie o
sprawę taką jak wezwanie biskupa do Rzymu, żeby to było załatwione między nami.
X. — Aha. Wezwanie i wydanie paszportu.
Y. — Wezwanie i sprawa paszportu.
X. - Dobrze. W jaki sposób to zrobić,
bezpośrednio, listownie?
Y. — Pan sekretarz ma kontakty z panem
Zawieyskim11. Ja też. Może przez niego.
X. - Ja się z tym zgadzam, tylko
dyskrecji nie gwarantuję. Tak mi się wydaje.
Y. - Bo np. jest jedna taka rzecz, którą
podam tylko dla informacji: chodzi o sprawę ustalania kandydatów na stolice
biskupie. Jest taki zwyczaj, że my przedstawiamy Stolicy Apostolskiej trzech
kandydatów, z których Stolica Apostolska wybiera sobie jednego. Żeby rządowi
tłumaczyć, jak to było w sprawie, nie pamiętam już której, to myśmy
przedstawili pięciu kandydatów. Z tych kandydatów wybrano dwóch. Otóż nam
wskazano dwóch, którzy ze strony rządu nie budziliby zastrzeżeń. Otóż prawnie
to ja bym przedstawił sześciu kandydatów, ale od rządu bym oczekiwał, żeby
wyraził zgodę na trzech, z których Stolica Apostolska by sobie wybrała. Bo taki jest zwyczaj. Bo jak np. ja otrzymam
aprobatę rządu na dwóch, to mam pewną trudność i muszę tłumaczyć wtedy. Jest
taki zwyczaj od dawna, że trzech. Więc wtedy zazwyczaj jestem gotów [...]. Np.
będzie sprawa Tarnowa, więc przedstawiłbym ewentualnie sześciu kandydatów,
których bym przedstawił, więc oczekiwałbym trzech uzgodnionych. Wtedy już bez
trudu Stolica Apostolska wybiera jednego z wyznaczonych.
X. - A to nie powinno przechodzić przez
Komisję Wspólną?
Y. -To
nie. Dlatego, że to jest tajemnica, taka troszkę dyskretna. Jak się dowiedzą
ludzie, że to było przedmiotem dyskusji [...]. Więc np. ta sprawa wyciekła z
Urzędu do Spraw Wyznań zupełnie niepotrzebnie. Tak że dowiedzieli się
kandydaci.
X. - To zaufanie księdza prymasa do
[...].
Y. -
Ale tu chodzi o to, aby nie rozszerzać tego zakresu.
X. - No tak, czasem sprawy personalne.
Y. -
To są bardzo delikatne sprawy.
X. - Posługiwać się w tych sprawach
naszym wspólnym przyjacielem.
Y. —
Bo ja mam do tego człowieka całkowite zaufanie. Jesteśmy na bardzo bliskiej
stopie przyjaźni, więc pewne rzeczy, kiedy by np. pan sekretarz życzył sobie ze
mną rozmawiać w niektórych sprawach, to wystarczy do niego się zwrócić, to ja
zawsze służę swoim czasem.
X. - W każdym bądź razie za dyskrecję to
ja nie gwarantuję w ogóle.
Y. - W tej sprawie?
X. — W ogóle. I w innych. Ja mam z
przeszłości pewne fakty, które mnie upoważniają do takiego postawienia sprawy.
Ale może, gdyby otrzymał tego rodzaju misję i polecenie, być może że się podporządkuje
całkowicie. Mnie absolutnie ta droga nie przeszkadza, przeciwnie, jest dla mnie
zupełnie odpowiednia.
Y. - Więc ja będę czekał w tej sprawie na
jakiś sygnał ze strony pana sekretarza przez pana Zawieyskiego. I jeżeli
otrzymam zapewnienie, że otrzyma paszport, to ja się zwrócę telegraficznie do
Rzymu z prośbą, żeby Rzym wezwał księdza biskupa Kaczmarka do siebie. To
będzie dla rządu, gdy idzie o ratowanie prestiżu, załatwienie sprawy,
rozładowanie atmosfery. Mnie się zdaje, jako wynik naszej rozmowy, żeby Komisja
Wspólna otrzymała sugestię od pana sekretarza.
X. - U nas nie było żadnych oporów.
Y. - Myśmy tam zgłaszali cały szereg
spraw.
X. - Myśmy mieli informację, że raczej
przedstawiciele Episkopatu nie zdradzają ochoty.
Y. - No więc rozmowy były: księdza
biskupa Klepacza z panem Kliszko, dwukrotne. Skończyły się sugestią, przynajmniej
tak ksiądz biskup mi relacjonował, aby zwołać Komisję. Ksiądz biskup Choromański
kilkakrotnie w poszczególnych sprawach otrzymywał ode mnie sugestie, aby
proponował ministrowi Sztachelskiemu zwołanie Komisji Wspólnej. No więc musiały
być jakieś trudności i odpowiedzi nie było. Gdyby otrzymano od pana sekretarza
sugestię, to prawdopodobnie poszłoby to łatwiej12.
X. - Tak12.
Przypisy
1 Prawdopodobnie nastąpiła zmiana taśmy
magnetofonowej uniemożliwiająca zarejestrowanie do końca tej myśli.
2 Delegacja KC KPZR w składzie: N. S.
Chruszczów, W. M. Mołotow, L. M. Ka- ganowicz i A. I. Mikojan przybyła
nieoczekiwanie do Warszawy 19 października 1956 r., podczas obrad VIII Plenum
KC PZPR. Obrady przerwano i Władysław Gomułka, który był już kandydatem Biura
Politycznego KC PZPR na stanowisko sekretarza, przewodniczył delegacji
polskiej, która udała się do Belwederu na rozmowy z delegacją radziecką.
Omówiono całokształt stosunków polsko-radzieckich. Niezależnie od rozmów obu
delegacji Władysław Gomułka odbył długą rozmowę w cztery oczy z N. S.
Chruszczowem. Wczesnym rankiem 20 października delegacja radziecka opuściła
Warszawę.
3 Następuje niewielki fragment zupełnie
niezrozumiały.
4 Następuje fragment zupełnie
niezrozumiały.
5 W tym miejscu myśl ta się urywa zapewne
w następstwie konieczności zmiany taśmy magnetofonowej.
6 Myśl przerwana, zapewne z przyczyn
technicznych.
7 Prawdopodobnie zmiana taśmy
magnetofonowej uniemożliwiła zarejestrowanie do końca tej myśli.
8 Ordynariusz kielecki bp. Czesław
Kaczmarek został w styczniu 1951 r. aresztowany pod zarzutem kolaboracji z
hitlerowskim okupantem, a we wrześniu 1953 r. skazany wyrokiem sądu na 12 lat
więzienia. Po październiku 1956 r. został zwolniony z więzienia. Zajmował
opozycyjną postawę wobec ówczesnej władzy.
9 Pełna nazwa: Komisja Wspólna Rządu i
Episkopatu.
10 Dr Jerzy Sztachelski był w tym czasie
ministrem-kierownikiem Urzędu do Spraw Wyznań.
11 Jerzy Zawieyski — prozaik, dramaturg,
eseista, współpracownik i współredaktor Tygodnika Powszechnego. Od 1957 r. poseł na Sejm, od
1957 do 1968 r. członek Rady Państwa. Pośredniczył w kontaktach między
Władysławem Gomułką a kard. Stefanem Wyszyńskim.
12 Podajemy za: Kwartalnik
teoretyczno-programowy Myśl Socjaldemokratyczna nr 2-3, 1993, s. 53-87.
Źródło: „Władysław Gomułka i jego epoka”
Praca zbiorowa pod redakcją Eleonory Salwa-Syzdek i Tadeusza Kaczmarka,
Warszawa, grudzień 2005