poniedziałek, 29 października 2012

Odpowiedzi na pytania robotników poznańskich

Przemówienie na spotkaniu z załogą Cegielskiego w Poznaniu 5 VI 1957 r.  

Towarzysze

Przede wszystkim pragnę Was powitać w imieniu własnym i  przekazuję wam pozdrowienia od Komitetu Centralnego  partii.

Kiedy Wasi przedstawiciele zaproponowali mi to dzisiejsze wspólne spotkanie, nie bardzo wiedziałem, o czym mamy mó­wić, jakie sprawy was interesują Was najżywiej. Ostatnio bowiem dość często publicznie przedstawiałem politykę i stanowisko naszej partii w wielu sprawach. Zwróciłem się, więc o przedłożenie mi pytań i, jak mnie informowano, pracownicy Waszych zakładów złożyli ponad tysiąc takich pytań, z których po usunięciu powtarzających się — pozostało około setki. Na set­kę pytań również niełatwo jest odpowiedzieć na zebraniu. Musiałem więc i tę setkę nieco zredukować, tym bardziej że niektóre z tych pytań wymagałyby same dla siebie dłuższego re­feratu, aby na nie wyczerpująco odpowiedzieć.

I jeszcze jedna uwaga wstępna. Żadne pytanie nie nosi podpisu autora. Wszystkie są anonimowe. Uważam, że należy likwidować taką metodę. Ten, kto odpowiada na pytania, winien mieć takie same prawa, jak ten, kto je składa winien wiedzieć, komu odpowiada. Ponieważ jednak nie zrobiłem po­przednio zastrzeżenia, że pytania winny być podpisane, nie wnoszę do ich autorów pretensji i będę na nie odpo­wiadał.

W pierwszej kolejności weźmiemy grupę pytań dotyczącą spraw gospodarczych i bytowych. Zaczniemy od następującego pytania:

Dlaczego Polska importuje zboże, kiedy przed woj­ną eksportowała?

Ekonomika ma to do siebie, że przemawia językiem cyfr. Mógłbym odpowiedzieć jednym zdaniem: importujemy obecnie zboże dlatego, że konsumujemy więcej, niż konsumowaliśmy przed wojną. Ale taka odpowiedź musi być oparta na dowo­dach, muszą za nią przemawiać cyfry produkcji i kon­sumpcji.

Produkcja czterech zbóż w granicach Polski przedwojennej w okresie lat 1934—1938 wynosiła średnio rocznie — 12 501 tys. ton, co przy ówczesnej liczbie ludności dawało 365 kg na każdego mieszkańca Polski. W tym samym czasie eksport czterech zbóż wynosił średnio rocznie 888 tys. ton (dane: Rocz­niki Handlu Zagranicznego, Statystyka Polska, seria C, zeszyty 23A, 40A, 55A, 103A). Odpowiada zatem prawdzie, że przed wojną Polska eksportowała znaczne ilości zboża.

Po wojnie zmieniły się granice i obszar państwa polskiego, uległa też zmianie liczba ludności. Produkcja czterech zbóż w Polsce powojennej w okresie lat 19501955 wynosiła śred­nio rocznie — 11 231 tys. ton, co w przeliczeniu na każdego mieszkańca wyniosło 432 kg średnio rocznie. Widzimy więc, że w porównywanych okresach produkcja czterech zbóż wzro­sła w Polsce powojennej o 67 kg na każdego mieszkańca. Ten wzrost produkcji nie zaspokoił jednak potrzeb i siły nabyw­czej ludności. W tych samych bowiem latach 1950—1955 eks­portowaliśmy średnio rocznie 72 tys. ton zbóż (głównie jęcz­mienia), natomiast importowaliśmy — 628 tys. ton. Import zbóż był szczególnie wysoki w dwóch ostatnich latach, gdyż w 1954 i wyniósł — 1 205 tys. ton, a w 1955 r. — 1 165 tys. ton.

Tyle o produkcji czterech zbóż. A jak przedstawiała się konsumpcja?

Według obliczeń szacunkowych Głównego Urzędu Staty­stycznego spożycie chleba i mąki w przeliczeniu na ziarno w 1938 r. wynosiło średnio 195 kg na każdego mieszkańca. Natomiast w 1955 r. spożycie to podniosło się do 234,6 kg na 1 mieszkańca, czyli wzrosło prawie o 40 kg. Gdzież zatem podziała się reszta, a więc 27 kg, wynikająca ze wzrostu produk­cji i z importu zbóż w okresie powojennym?

Ta reszta, po odliczeniu wzrostu konsumpcji na 1 mieszkań­ca, zużyta została na spasanie żywca, czyli na produkcję mięsa. Nie należy naturalnie tak pojmować, że importowaną pszenicą karmimy świnie. Jeśli konsumujemy obecnie o wiele więcej niż przed wojną pieczywa pszennego i mąki pszennej, przy tym o wysokim procencie przemiału, wynika to właśnie z kon­sumpcji importowanej pszenicy. Żywiec karmi się głównie otrębami i zbożami gorszej jakości Ale bez importu zbóż nie moglibyśmy przy obecnych plonach z naszych pól rozwinąć i podnieść wysoko produkcji mięsa, mimo że plony są średnio wyższe z 1 ha, niż były przed wojną.

W dziedzinie produkcji, spożycia i eksportu mięsa sprawy przedstawiają się następująco:

W 1938 r. produkcja mięsa w wadze poubojowej wynosiła ogółem — 839,7 tys. ton, w tej liczbie — 558,6 tys. ton mięsa wieprzowego. W przeliczeniu na głowę mieszkańca produkcja mięsa wyniosła więc — 24,2 kg, a spożycie — 22,4 kg. Różnica w ilości — 1,8 kg na 1 mieszkańca — poszła na eksport Należy zaznaczyć, że 1938 r. był rokiem szczytowym w pro­dukcji i spożyciu mięsa w Polsce przedwojennej, gdyż w in­nych latach była ona niższa. Np. w 1934 r. produkcja mięsa na 1 mieszkańca wynosiła tylko — 20,1 kg, a konsumpcja — 18,6 kg.

W 1955 r. ogólna produkcja mięsa w wadze poubojowej wyniosła 1 227,5 tys. ton, w tym — 965,5 tys. ton mięsa wie­przowego, co w przeliczeniu na każdego mieszkańca daje 45 kg mięsa. W porównaniu z 1938 r. mamy więc wzrost produkcji na głowę ludności średnio o 20,8 kg, czyli prawie o 86 proc. Natomiast konsumpcja mięsa wyniosła w tym czasie 39 kg na 1 mieszkańca, różnica zaś między produkcją a konsumpcją w ogólnej wysokości 73 tys. ton została wyeksportowana. Widzimy zatem, że w porównaniu z najlepszym rokiem przed­wojennym konsumpcja mięsa na 1 mieszkańca wzrosła w 1955 r. o 16,6 kg, tj. o 74 proc. Obecnie produkcja i konsumpcja mięsa przekroczyła już dwukrotnie poziom przedwojenny.

Przytaczam cyfry średnie. Wiadomo, że Polska przedwojena miała rejony o wyższej i niższej stopie życiowej. Np poznańskie należało do rejonów o wyższej stopie życiowej. Wzrosła również po wojnie o wiele więcej niż w mieście konsumpcja artykułów na wsi. Obniżka to średni wskaźnik powojennego spożycia w poszczególnych ośrodkach przemysłowych i miastach w stosunku do wskaźnika średniego dla calej Polski.

Odnośnie produkcji mleka szacunkowe obliczenia GUS wykazują, że na 1 mieszkańca w 1938 r. przypadało 288 litrów, a w 1955 r. — 352 litry. Mimo tego wzrostu obecnie musimy importować masło, chociaż w 1938 r. Polska wyeksportowała 13,2 tys. ton masła.

Taka jest rzeczywistość, taka jest prawda.
Eksport produktów rolnych przez Polskę przedwojenną był eksportem głodowym, zmniejszał się w latach koniunktury gospodarczej, wzrastał w latach kryzysu. Eksportowało się zboże, mięso i masło nie dlatego, że Polska była bogata, że produkcja była wysoka, ale dlatego, że miliony ludzi nie miały za co kupić tych artykułów. Przemysł był słabo rozwinięty, klasę robotniczą nękało bezrobocie, wieś miała kilka milionów zbędnych rąk do pracy. Eksport dokonywał się kosztem głodu ludzi. Do Anglii np. eksportowała Polska cukier po 10 gr za kilogram, gdy na rynku wewnętrznym kosztował ten sam cu­kier 1 zł, a miliony dzieci polskich albo wcale nie dostawa­ły cukru, albo minimalne ilości, albo też karmiło się je sacha­ryną.

Tak wygląda prawda. Jeżeli ktoś mówi, że przed wojną powszechnie dla wszystkich było lepiej, to widocznie nie zna ludzi pracy w okresie przedwojennym, nie wie, co to znaczy nie mieć pracy, być bezrobotnym. Polska Ludowa zrobiła wielki krok na drodze likwidacji biedy i nędzy ludu pracu­jącego. Cyfry przeciętnego spożycia wykazują, że stopa ży­ciowa ludności, w mniejszym stopniu w mieście, a w większym na wsi, została podniesiona za czasów władzy ludowej.

Zarobki niektórych kategorii pracujących robotników, a szczególnie pracowników umysłowych były przed wojną realnie wyższe, niż są dzisiaj. Jednak taka miara porównywania warunków bytowych jest miarą indywidualną, niepeł­ną. Gdy porównać przedwojenne i dzisiejsze położenie robot­ników jako klasy, jako całości, a szczególnie stopę życiową ludności wiejskiej, to Polska Ludowa posiada w tym zakresie poważne osiągnięcia. I nie mniej ważne jest to, że ma ona realną perspektywę dalszego rozwoju, dalszego podnoszenia stopy życiowej ludności, a Polska przedwojenna takiej perspektywy nigdy nie miała.

Następne pytanie:

Dlaczego stopa życiowa robotników w krajach ka­pitalistycznych jest wyższa niż w krajach socjalis­tycznych?

Nie jest prawdą, że we wszystkich krajach kapitalistycz­nych stopa życiowa robotników jest wyższa niż w krajach so­cjalistycznych. W niejednym kraju kapitalistycznym stopa życiowa robotników i ludności pracującej jest niższa od naszej, nie mówiąc już o Czechosłowacji. O sprawie tej mówiłem pub­licznie w dniu 1 maja. Do tego, co powiedziałem — mogę do­dać bliższe szczegóły. Ponieważ mówiłem o krajach Ameryki Łacińskiej, będę się trzymał tego przykładu.

Według obliczeń Generalnej Konfederacji Pracy Ameryki Łacińskiej przeciętny zarobek dzienny robotnika przemysło­wego za rok 1952 wynosił: w Stanach Zjednoczonych — 11,20 dol, natomiast w Peru — 2,25 dol, w Ekwadorze — 2,15 dol, w Argentynie — 2,10 dol, w Meksyku — 1,70 dol, w Bra­zylii — 1,45 dol, w Chile — 1,15 dol. Wprawdzie takie prze­liczenie nie daje dokładnego obrazu stopy życiowej w krajach Ameryki Łacińskiej w porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi z uwagi na niejednakową siłę nabywczą dolara w poszczegól­nych krajach.

Niemniej obraz różnic jest bardzo przybliżony. Np. stopę życiową robotników w Argentynie charakteryzują takie cyfry: w 1956 r. przeciętny zarobek miesięczny nie przekraczał tam 1000 pesos, a minimum kosztów utrzymania rodziny z dwoj­giem dzieci wynosiło — 2 333 pesos.

W oficjalnym wydawnictwie Organizacji Narodów Zjedno­czonych pod tytułem „Warunki życia i pracy ludności miej­scowej w krajach niezależnych”, które ukazało się w Genewie w 1953 r., podano, że przeciętny zarobek robotnika w Brazylii wynosi zaledwie 1/6 zarobku robotnika Stanów Zjednoczonych, a śmiertelność dzieci w Brazylii jest sześciokrotnie większa. W Chile połowa dzieci umiera przed osiągnięciem 9 roku życia.
O warunkach życia w Wenezueli wydawnictwo to informuje, że „25 lat temu naród był tu biedny, chory, niepiśmienny, i ta­kim pozostał do dnia dzisiejszego”. O Boliwii czytamy, że „można zauważyć postępujący proces degeneracji, nowe po­kolenia nie są zdolne do wytężonej pracy, wyżywienie górni­ków przeważnie nie zawiera dostatecznej ilości składników niezbędnych do życia... spożycie jarzyn i owoców równa się zeru”. O Ekwadorze dowiadujemy się, że „na każde 20 tys. dzieci umiera w pierwszym roku życia — 6 tysięcy. Mięso jest tu niedostępne dla ludności z wyjątkiem wielkich świąt. To samo odnosi się do ludności autochtonicznej Peru, Boliwii. Również mleko i jaja należą raczej do wyjątków”.

Z innych źródeł dowiadujemy się, że w krajach Ameryki Łacińskiej, która liczy ponad 170 mln ludności, w 1950 r. na ogólną ilość około 31 min dzieci w wieku szkolnym tylko nie­wiele ponad 14 mln uczęszczało do szkół. Ponad 53 proc. dzieci nie wie w ogóle, co to szkoła.

Przytaczam informacje dotyczące krajów Ameryki Łaciń­skiej, gdyż kraje te znajdują się nie tylko najbliżej Stanów Zjednoczonych, lecz także gospodarka tych krajów w poważ­nym stopniu opanowana jest przez kapitalistów amerykań­skich.

Średnia zysków z inwestycji bezpośrednich wszystkich ka­pitałów Stanów Zjednoczonych w Ameryce Łacińskiej wy­nosiła w 1951 r. — 20,5 proc. Zatem w przeciągu kilku lat cały kapitał zainwestowany w Ameryce Łacińskiej przez ka­pitalistów Stanów Zjednoczonych wraca w ich ręce.

Na wysoką stopę życiową w Stanach Zjednoczonych składa się, więc również strumień złota płynący z krajów Ameryki Ła­cińskiej, a tak samo z wielu innych krajów. I chociaż Stany Zjednoczone sąsiadują z Ameryką Łacińską, stopa życiowa ludzi pracy jest tam niska, a kraje te są gospodarczo i kultu­ralnie zacofane

Tylko niektóre kraje kapitalistyczne posiadają wyższą od naszej stopę życiową. Złożyło się na to szereg przyczyn. Jedną z nich, i to bardzo ważną, jest podbój kolonialny wielkich kon­tynentów przez grupę państw kapitalistycznych i kolonialna eksploatacja setek milionów ludzi. Tak np. Anglia według obli­czeń ekonomistów wyciągnęła z Indii w okresie międzywojen­nym, tj. w ciągu 20 lat, około 200 mln funtów szterlingów rocznie, czyli około 1 mld dolarów. Aby sobie wyobrazić wiel­kość tej sumy, wystarczy wskazać, że cały dochód narodowy Polski przedwojennej nie przekraczał średnio sumy 2,5 mld dolarów rocznie przy ówczesnym kursie waluty. Przez 20 lat Anglia wzbogaciła się więc kosztem Indii na olbrzymią sumę około 4 mld funtów szterlingów. A przecież Anglia panowała w Indiach nie 20, lecz 200 lat. I w niemałym stopniu z tego faktu wynika, że dochód narodowy na głowę ludności jest dzisiaj w Anglii ponad dziesięć razy większy niż w Indiach. Według obliczeń za rok 1953 dochód narodowy na głowę lud­ności Anglii wynosił bowiem 891 dolarów, a w Indiach tylko 81 dolarów.

Zyski belgijskich monopoli dochodzą w niektórych przy­padkach do 400 proc. rocznie od kapitału ulokowanego w Kon­go — w tej belgijskiej kolonii, która prawie w dwójnasób powiększa dochód narodowy Belgii. A równocześnie miejscowa ludność Kongo cierpi straszliwą nędzę.

Kolonialna eksploatacja w poważnym stopniu umożliwiła niektórym krajom kapitalistycznym zbudowanie i rozbudowę bazy produkcyjnej, od której zależy stopa życiowa ludności. Niezależnie od tego tak się kształtował rozwój historyczny kilku krajów, że pod względem gospodarczym wyprzedziły one o wiele dziesiątków lat inne kraje. Anglia na przykład przez 150 lat posiadała monopol przemysłowy świata. Obecnie w świecie kapitalistycznym wyszły na czoło Stany Zjednoczo­ne. Wszystkie kraje, które szybko skoczyły naprzód w rozwoju przemysłowym, eksploatowały w różnych formach kraje gos­podarczo opóźnione w rozwoju. Eksploatacja obejmowała nie tylko narody kolonialne. Również narody i państwa formalnie wolne i niepodległe, lecz gospodarczo zacofane płaciły i płacą po dzień dzisiejszy krajom wysoko rozwiniętym lichwiarskie procenty za pożyczki, płacą wielkie sumy z tytułu zysków od zainwestowanych kapitałów itd.

Przytoczone przyczyny sprawiły, że w jednych krajach stopa życiowa ukształtowała się wyżej, a w drugich niżej. Ale nie jest prawdą, jakoby we wszystkich krajach kapitalistycz­nych stopa życiowa ludności pracującej była wysoka, czy też wyższa niż w krajach socjalistycznych.

Kraje socjalistyczne, w ich liczbie i Polska, szybko podnoszą się z gospodarczego zacofania, które przejęły po kapitali­stycznym ustroju społecznym. Patrząc na rozwój gospodarczy pierwszego kraju socjalizmu, jakim jest Związek Radziecki, widzimy, że dokonał on olbrzymiego skoku naprzód.

Ogólnie i powszechnie jest wiadomo, że na świecie istnieją dzisiaj dwie potęgi gospodarcze: Stany Zjednoczone i Związek Radziecki. Pod względem produkcji na głowę ludności Stany Zjednoczone wyprzedzają jeszcze Związek Radziecki.- Ale kil­kanaście dni temu w Związku Radzieckim zapowiedziano, że' w ciągu najbliższych 4—5 lat osiągnie się tam produkcję mięsa, masła i mleka na głowę ludności w takiej wysokości, jaka istnieje dzisiaj w Stanach Zjednoczonych. Świadczą o tym olbrzymie postępy, jakie osiągnęło rolnictwo radzieckie w ciągu ostatnich 3 lat. Realizacja tej zapowiedzi oznaczać będzie nie tylko wysoką stopę życiową w Związku Radzieckim, lecz także może pociągnąć za sobą przełom polityczny między światem kapitalizmu a światem socjalizmu. Każdy postęp gospodarczy Związku Radzieckiego stwarza również dla Polski lepsze perspektywy rozwojowe, a wraz z tym i perspektywy na szybszy wzrost stopy życiowej ludzi pracy w naszym kraju.

Dlatego też na następne pytanie, które brzmi:

Czy przewidziany wzrost stopy życiowej o 30 proc. jest możliwy w ciągu Planu Pięcioletniego przy obec­nej organizacji pracy i postępie technicznym w przemyśle?

Odpowiedzieć należy zdecydowanie twierdząco. Jestem przekonany, że do 1960 r., tzn. do ukończenia obecnej pięcio­latki, realne płace wzrosną, co najmniej o 30 proc. w porów­naniu z ostatnim rokiem sześciolatki. Gdyby wzrost płac roz­łożyć równomiernie na cały okres pięciolecia to co roku płace winny wzrastać o 6 proc. Taki wzrost płac można było bez trudności osiągnąć przy normalnym rozwoju inwestycji i bez obawy jakichkolwiek zakłóceń na rynku. Rzecz w tym, że u nas nie potoczyła się ta sprawa normalnie. Wkroczyliśmy obecnie dopiero w 2 rok Planu Pięcioletniego, a płace realne znacznej części robotników i pracowników wysoko przekro­czyły planowany na ten okres wzrost. To jest główna przy­czyną dzisiejszych trudności gospodarczych, szczególnie w dziedzinie zaopatrzenia rynku w potrzebną ilość towarów.

Trzeba powiedzieć wyraźnie i otwarcie, że państwo wy­datkowało na podwyżką płac i innych świadczeń w roku ubiegłym i przeznaczyło na rok bieżący więcej, aniżeli było to dopuszczalne z punktu widzenia pokrycia towarowego. W obecnej sytuacji nie może być mowy o dalszym zwiększa­niu funduszu płac, gdyż należy skoncentrować wszystkie wysiłki, aby nie dopuścić do zwyżki cen artykułów pierwszej potrzeby. W ekonomice nie ma cudów. Rządzi nią żelazne pra­wo: każda wypłacona i wypuszczona na rynek złotówka musi znaleźć równoważny odpowiednik poszukiwanego towaru. Jeśli takiego towaru nie znajdzie w pełnym pokryciu, towar ten drożeje, czyli złotówka traci pewną część swojej siły nabyw­czej. Dzisiaj trzeba walczyć o to, aby w pełni zaopatrzyć ry­nek.

Dotychczas na ogół pokonywaliśmy trudności zaopatrzenio­we rynku, jednak odbyło się to kosztem zmniejszenia zapasów towarowych. Najważniejszym zadaniem jest dzisiaj podnie­sienie produkcji, aby doprowadzić do normalnego stanu za­pasy towarów i normalnie, bez zakłóceń, zaopatrywać rynek. Możliwości podniesienia produkcji nie są trudne, gdyż plany produkcyjne w większości naszych zakładów przemysłowych zostały w tym roku poważnie zaniżone.

Wobec zaniżonych planów produkcyjnych zakłady pracy łatwo je przekraczają i równocześnie gromadzą nadmierne, ponadplanowe zapasy materiałów i surowców. Ten przyrost zapasów dowodzi, że wiele zakładów może przekroczyć plany produkcyjne i poprawić zaopatrzenie rynku.

Drugą koniecznością dla utrzymania równowagi rynkowej jest surowe przestrzeganie przez zakłady pracy dvscypliny finansowej. Pod tym względem jeszcze dotychczas nie wszę­dzie panuje porządek. Jest niemało zakładów, które wydat­kowały na płace w pierwszym kwartale i w miesiącu kwietniu br. więcej, niż przypadało za wykonanie planów produkcyj­nych. Obciąża to rynek ponadplanowymi sumami i pogarsza stopień pokrycia towarowego.

Przestrzeganie dyscypliny finansowej to nie tylko zadanie władz państwowych i administracyjnych organów gospodar­czych. Jest to sprawa całej klasy robotniczej. W interesie wszystkich robotników i wszystkich ludzi pracy leży, aby nic nie stracić z realnego wzrostu płac, jaki dotychczas osiągnęli.
Realizując te zadania będziemy mogli przejść bez wstrzą­sów obecny najtrudniejszy okres w naszej gospodarce.

W pytaniu, na które odpowiadam, postawiona jest sprawa organizacji pracy przedsiębiorstw i sprawa postępu technicz­nego. Myślę, że w ciągu bieżącej pięciolatki potrafimy grun­townie zreorganizować, tj. rozszerzyć uprawnienia przedsię­biorstw i usprawnić sposób zarządzania gospodarką narodową. Zarysy tych planów już dzisiaj są dyskutowane. Każde posu­nięcie w tym zakresie wymaga jednak nagromadzenia środ­ków finansowych, stworzenia lepszej sytuacji w naszej gospo­darce. To zaś trzeba dopiero wypracować i na to trzeba czasu.

Sprawa postępu technicznego to nie tylko nowoczesne urzą­dzenia produkcyjne i maszyny. Postęp techniczny zależy rów­nież od stopnia kwalifikacji kadry robotniczej i inżynieryjno technicznej. Ma to pierwszorzędne znaczenie, bo bez wysoko kwalifikowanej kadry nie byłoby postępu technicznego.

Czy dawniej mieliśmy taką kadrę? Trzeba powiedzieć, że nie, lub też bardzo słabą. Czy dzisiaj już ją posiadamy? Rów­nież nie posiadamy jej w dostatecznej ilości i szczególnie o wy­sokiej jakości. Polska Ludowa przeznaczała i przeznacza wiel­kie środki na kształcenie tej kadry. Trzeba było szkolić ludzi, gdyż bez tego nie powstałyby u nas różne nowe gałęzie pro­dukcyjne, jak np. przemysł stoczniowy, samochodowy i wiele innych obiektów przemysłowych, których w Polsce przedwo­jennej nie było.

Wasz zakład również przechodzi na produkcję silników wysokoprężnych. Aby opanować tę produkcję, trzeba szkolić kadry. Nie wystarczy zakupić licencji. Trzeba szkolenia i dłuż­szego okresu czasu, zanim opanuje się produkcję opartą na tej licencji. Nowoczesna technika wymaga wysoko wykwalifikowa­nych kadr, posiadających duże nawyki produkcyjne. Technika rośnie wraz z człowiekiem. W dziedzinie postępu technicznego i wykształcenia kadr Polska Ludowa zrobiła duży krok na­przód, lecz tym niemniej trzeba jeszcze niemało popracować zanim całkowicie zlikwidujemy wszędzie nasze zacofanie tech­niczne.

Z tym zagadnieniem wiąże się pytanie:

Czy prawdą jest, że Nowa Huta posiada przesta­rzałe i mało ekonomiczne urządzenia?

Nie jest to prawdą. Nowa Huta należy do nowoczesnych zakładów przemysłowych. Koszty produkcji są tam wybitnie niższe niż w innych naszych zakładach hutniczych. Już dzisiaj Polska osiąga poważne korzyści z tego zakładu, a wzrosną one wydatnie po pełnym ukończeniu zaplanowanych inwestycji Nowa Huta jest najlepszym dowodem kroczenia po drodze roz­woju technicznego.

Czy poza Planem Pięcioletnim istnieje długofalowy plan perspektywiczny?

Mogę tylko odpowiedzieć, że plan taki jest w opracowa­niu Jest to zadanie niełatwe i wiąże się w dużej mierze ze sprawą ustalenia perspektyw eksportowych naszego przemysłu, szczególnie maszynowego. Np. jest już dzisiaj jasne, że produkowane przez Wasz zakład lokomotywy nie mają per­spektywy eksportowej. Również lokomotywy te będą stopnio­wo schodzić z naszych dróg żelaznych. Lokomotywy parowe nie maja, bowiem na dalszą metę perspektyw. Zanim wygaśnie zapotrzebowanie na nie, a więc w ciągu paru lat, trzeba się będzie przestawić na lokomotywy motorowe lub elektryczne, względnie na inny sprzęt. Perspektywiczny plan wiąże się z zawarciem wieloletnich układów handlowych z innymi krajami. Wielką rolę ma tutaj do spełnienia Rada Wzajemnej współpracy Gospodarczej między krajami socjalistycznymi

Palej idzie pytanie:

Czy prawdą jest, że porty nasze mają kompletnie wyeksploatowane urządzenia, że dni ich żywotności są policzone?

Stan techniczny urządzeń portowych na ogół nie jest za­dowalający. Część urządzeń portowych ulegnie w najbliższych latach kasacji ze względu na wiek i zużycie, a także wskutek demodernizacji. Największym brakiem naszych portów  jest zbyt mały ilościowy stan ich wyposażenia technicznego. Porównując wielkość przeładunków w różnych portach europej­skich z ilością rozporządzalnych środków technicznych można określić, że nie byłoby za wiele dla naszych potrzeb przeładun­kowych podwojenie zainwestowania naszych portów.

Na takie rozmiary inwestycji w obecnej pięciolatce pozwolić sobie jeszcze nie możemy. Niemniej zaplanowano dozbrojenie istniejących nabrzeży w 50 nowych urządzeń dźwigowych oraz w odpowiednią ilość sprzętu zmechanizowanego, co zwiększy intensyfikację przeładunku. Wzrośnie liczba holowników i ba­rek, co usprawni obsługę statków. Już w br. zostanie podjęta przebudowa i pogłębienie kanału wejściowego do portu gdań­skiego.

Łączny koszt pięcioletniego planu inwestycji portowych wynosi 628,5 mln zł, z czego na zakup urządzeń dźwigowych i sprzętu mechanicznego 167 mln zł i jednostek pływających — 111 mln zł.

Według orientacyjnych obliczeń i zamierzeń w następnej pięciolatce nakłady inwestycyjne w portach wyniosą ca 1 mld zł.

Zadania dozbrojenia portów opierają się na realnej bazie produkcyjnej naszego przemysłu.

Ktoś zapytuje:

Czy pod szyldem finansowania przez Czechosłowację naszych złóż siarkowych nie kryje się główny kontrahent, który będzie pobierał z tego artykułu największe zyski?

Odpowiadam na to pytanie, dlatego, że chcę podkreślić, iż kredyty inwestycyjne na rozwój naszej gospodarki wzięlibyśmy od każdego kontrahenta, który chciałby ich nam udzielić na normalnych warunkach handlowych. Dopiero co mówiliśmy, że nie mamy dostatecznych środków na inwestycje portowe. A takich niedoinwestowanych dziedzin w naszej gospodarce znajduje się niemało. Kredyty inwestycyjne są więc nam bar­dzo potrzebne. Jak dotychczas kredytów takich, i to na wa­runkach dla nas dogodnych, udzielały i udzielają nam nadal kraje socjalistyczne. Kapitaliści nie spieszą się do nas zbytnio z kredytami, chociaż i im proponujemy np. budowę kopalń węgla. Maszyny można u nich kupić za słono opłacony kredyt, i to niewysoki. W świecie kapitalistycznym jest im bowiem trudno sprzedać niektóre maszyny. Ale nie zdradzają oni nad­miernej ochoty do udzielenia Polsce kredytów na budowę no­wych zakładów produkcyjnych.

Nasza rzeczywistość gospodarcza jest taka, że bez zagranicz­nych kredytów inwestycyjnych nie moglibyśmy w takim tem­pie jak dotychczas rozwijać naszego przemysłu. A z kredytami nikt się nie narzuca. Trzeba się o nie starać i jeśli je można otrzymać w większych rozmiarach, to przede wszystkim od przyjaciół, od krajów socjalistycznych.

Autor pytania w ogóle nie orientuje się w zagadnieniu, któ­re porusza, gdyż Polska nie udziela nikomu koncesji na bu­dowę zakładów przemysłowych, w omawianym przypadku na budową kopalń siarki, ani też nie idzie na tworzenie towa­rzystw mieszanych. Zabiega tylko o kredyty inwestycyjne, które spłaca na z góry określonych warunkach. Dlatego też nie można mówić o wyciąganiu przez kredytodawców zysków z zakładów przemysłowych zbudowanych za te kredyty, gdyż zakłady pozostają własnością polską i tylko Polsce przypada zysk osiągnięty z eksploatacji takich zakładów. Czechosłowacji będziemy spłacać kredyt siarką po cenach światowych.

Kolejne pytanie jest następujące:

Jak się przedstawia sprawa pożyczki z USA?

W społeczeństwie naszym było niemało ludzi, którzy uważali — zwłaszcza po publicznym oświadczeniu prezydenta Eisenhowera w październiku ub. r. o gotowości udzielenia Polsce kredytowej pomocy — że wystarczy, aby tylko rząd pol­ski zwrócił się do Stanów Zjednoczonych o kredyty, a na­tychmiast je otrzyma, i to w dostatecznej dla naszych potrzeb wysokości. W ub. r. rozmawiając z różnymi delegacjami stwierdziłem, że wiele ludzi żywi w tym przedmiocie wiele złudnych nadziei.

Rząd Stanów Zjednoczonych zgodził się na rozpoczęcie roz­mów w sprawie kredytów dopiero w lutym br. Od 25 lutego znajduje się nasza delegacja w Stanach Zjednoczonych. Roz­mowy na temat kredytów trwały więc ponad trzy miesiące. Rozmowy te zostały sfinalizowane układem, na którego pod­pisanie teraz czekamy, a który ma przyznać Polsce kredyt w wysokości około 95 mln dol. Ma to być kredyt długoletni, chociaż część tego kredytu będzie stosunkowo wysoko opro­centowana w porównaniu z warunkami, na jakich dostajemy kredyty w państwach socjalistycznych. Poza drobną sumą cały kredyt przeznaczony ma być na towary konsumpcyjne i surowce, tj. na zboże, bawełnę, tłuszcze i transport.

Mimo że suma kredytów ma być w stosunku do naszych potrzeb bardzo skromna, jej sfinalizowanie przyczyniłoby się w pewnym stopniu do złagodzenia naszych dzisiejszych trud­ności gospodarczych. W dzisiejszej sytuacji nie bez znaczenia jest również polityczny aspekt kredytu, gdyż uważamy, że gospodarcze stosunki między państwami o różnych ustrojach społecznych najłatwiej torują drogę do odprężenia w sytuacji międzynarodowej. A to leży nie tylko w naszym interesie, lecz tak samo w interesie wszystkich narodów bez względu na ustrój społeczny, w jakim żyją.

Oprócz kredytów amerykańskich uzyskaliśmy ostatnio kre­dyty inwestycyjne z NRD na węgiel brunatny w sumie 400 mln rubli — czyli 100 mln dolarów. Kredyty z Czechosłowacji pozwolą szybciej rozpocząć eksploatację siarki. Przed kilku miesiącami uzyskaliśmy dwadzieścia parę milionów do­larów na inwestycje z Francji. W dalszym ciągu jesteśmy skłonni zaciągać takie kredyty zagraniczne, które dopomagają nam rozwijać naszą gospodarkę, o ile będą to kredyty opła­calne, to znaczy dające duży wzrost produkcji, a kosztujące możliwie mało. Oprócz ścisłej współpracy gospodarczej z kra­jami socjalistycznymi chcemy rozwijać nasze stosunki gospo­darcze również i z krajami kapitalistycznymi — na zasadach, równości, wzajemnych korzyści i oczywiście bez żadnych wa­runków natury politycznej.

Następne pytanie brzmi:

Czy w ramach dostaw kredytowych z Francji mu­simy brać od niej takie towary, jak koniaki, wina, sar­dynki, i czy artykuły te ze względu na cenę będą dostępne dla przeciętnie zarabiającego?

Koniaków, win, likierów i sardynek importujemy z Fran­cji minimalne ilości. Do importowania tych napojów czy Sar­dynek nikt nas nie zmusza. Import ten ma przede wszystkim na celu drenaż finansowy rynku krajowego. Na te towary ustala się bowiem wysoki mnożnik przeliczeniowy. Rzecz jas­na, że są one niedostępne dla przeciętnie zarabiającego człowieka. Ale też nie są one dla niego niezbędne. Nasza wódka nie jest wcale gorsza od francuskiego koniaku, a jest chyba kilka­krotnie tańsza. Dokładnie nie wiem, gdyż nie kupuję ani polskiej wódki, ani francuskiego koniaku. Przypuszczam jednak, że niejeden pijak nie zamieniłby naszej wódki na francuski koniak lub likier, chociaż i polskim, i francuskim trunkiem można się „urżnąć” jednakowo. Kto zaś chce pić francuski tru­nek, musi za niego słono zapłacić.

Problem nie na tym polega, aby przeciętnie zarabiający czło­wiek mógł pić francuski koniak i wino, lecz na tym, aby jak najmniej pił polskiej wódki. A pod tym względem jest u nas niedobrze. Konsumpcja wódki wzrasta bowiem z roku na rok i jest około dwa i pół raza większa niż przed wojną.

Następne pytanie:

Dlaczego podatek od wynagrodzeń Jest taki wy­soki? Zamiast podwyżki płac obniżyć podatek od wynagrodzeń.

Podatek od wynagrodzeń jest progresywny i w obniżonej dla robotników skali wynosi od 1,5 proc. przy zarobku ponad 550 zł miesięcznie do 15 proc. przy zarobku ponad 4 tys. zł miesięcznie. Progresja w podatku od wynagrodzeń jest słuszna i powszechnie stosowana. Np. w Anglii jest ona o wiele dalej posunięta niż u nas, gdyż sięga bodaj do 45 proc.

Żądanie, aby zamiast podwyżki płac obniżyć podatek od wynagrodzeń, nie jest słuszne i sprawiedliwe. Gdyby bowiem obniżyć podatek od zarobków 4 000 zł miesięcznie, załóżmy, z 15 proc. na 10 proc. — to zarobek taki zostałby podniesiony o  200 zł miesięcznie. Natomiast gdyby obniżyć podatek od naj­niższego zarobku, tj. od 551 zł, z 1,5 proc. na 0,5 proc., to za­robek ten wzrósłby zaledwie o 5,50 zł miesięcznie. Stworzylibyśmy w ten sposób tylko większą rozpiętość w płacach.

A to jest nieuzasadnione i byłoby dla olbrzymiej większości robotników zupełnie niezrozumiałe.

W podatku od wynagrodzeń są inne nienormalności, które stopniowo należy likwidować. W ub. roku został bowiem ob­niżony podatek od wynagrodzeń robotników przemysłowych, natomiast wszyscy pracownicy umysłowi i inni robotnicy nie zostali objęci tą obniżką podatku. W obecnej sytuacji gospo­darczej skarb państwa musi się liczyć z każdą złotówką i prawdopodobnie dopiero w drugiej połowie br. będzie można przystąpić do stopniowego wyrównywania skali podatku od wynagrodzeń. Wyrównywanie to musi być rozłożone na okres dłuższy, gdyż chodzi tutaj o bardzo poważną sumę przekra­czającą półtora miliarda złotych. Dobrej woli do likwidacji te­go stanu rzeczy nikomu nie brakuje, decydują jednak możli­wości gospodarcze.

Następne pytanie:

Kiedy zostanie zrównana różnica wynagrodzeń w czasie choroby pracownika fizycznego i umysło­wego oraz dlaczego pracownicy fizyczni nie otrzy­mują urlopu na równi z pracownikami umysłowymi?

Mogę odpowiedzieć, że sprawy te nie są obecnie nawet roz­ważane Pracownikom umysłowym trudno jest likwidować dawno nabyte prawa do pełnego wynagrodzenia za czas cho­roby, względnie do miesięcznego urlopu wypoczynkowego. Jeszcze większą trudnością, a w dzisiejszej sytuacji wprost niemożliwością jest zrównanie pod tym względem robotni­ków z pracownikami umysłowymi.

Suma wypłacanych zasiłków chorobowych i bez takiego zrównania rośnie u nas z roku na rok. W 1954 r. wypłacono na zasiłki chorobowe, tj. na zasiłki chorobowe domowe, szpitalne, sanatoryjne, połogowe i pokarmowe, 1 472 mln zł, natomiast w 1956 r. suma wypłat z tego tytułu wzrosła do 2 036 mln zł.

W tym czasie liczba ubezpieczonych wzrosła z 6 470 tys. do 7 055 tys., czyli w stopniu o wiele słabszym niż wzrost zasił­ków. Wynika to nie tylko ze wzrostu zarobków, lecz także ze zwiększenia wskaźnika płatnych dni chorobowych oraz wsku­tek przyznania zasiłków dla kobiet w przypadku opiekowania się chorymi dziećmi. Od maja 1955 r, robotnicy otrzymują bo­wiem zasiłki za każdy dzień choroby, gdy do tego czasu trzy­dniowe zwolnienia z pracy przez lekarza nie były opłacane.

W dziedzinie urlopów wprowadzono w okresie powojennym wiele korzystnych dla robotników zmian. Czas urlopu został wydatnie zwiększony. Przed wojną robotnicy mieli 8 dni ka­lendarzowych po roku pracy, a obecnie pracownicy zatrudnie­ni w przemyśle i handlu korzystają po roku pracy z 12 dni roboczych urlopu, po 3 latach z 15 dni roboczych, a po 10 la­tach z 30 dni kalendarzowych. Do roku 1956 robotnik przy każdej zmianie miejsca pracy tracił nabyte poprzednio prawo do dłuższego urlopu. Od 1956 r. robotnik zachowuje nabyte uprawnienia urlopowe, jeśli zakład pracy rozwiązał umowę o pracę bez jego winy. Ciągłość pracy jest zachowana, jeśli pracownik rozpoczął nową pracę w okresie 3 miesięcy. Mło­dociani do lat 16 otrzymują 2 tygodnie urlopu po 6 miesiącach pracy oraz 1 miesiąc po roku pracy. Przed wojną młodociani do lat 18 otrzymywali 14 dni urlopu po roku pracy. Wprowa­dziliśmy również urlopy w rolnictwie, tj. w Państwowych Gospodarstwach Rolnych, w wymiarze 12 dni roboczych po ro­ku pracy i 20 dni roboczych po 10 latach pracy. W kopalniach węgla rębacze i ładowacze korzystają ze zwiększonego wy­miaru urlopu. Po roku pracy otrzymują bowiem 21 roboczych dni urlopu. W nowych układach zbiorowych wprowadza się prawo do urlopu dla pracowników sezonowych w wymiarze dzień urlopu za każdy przepracowany miesiąc. Również wprowadza się zakaz zaliczania do urlopu okresu przebywania w sanatorium w następstwie choroby zawodowej, wypadku przy pracy oraz gruźlicy.

Widzimy, więc, że stopniowo, krok za krokiem rozszerzają się prawa urlopowe dla pracowników fizycznych, a zwężone zostały nieco urlopy dla pracowników umysłowych w admini­stracji państwowej. Korzystają oni z 30 kalendarzowych dni urlopu bez względu na ilość lat służby, a przed wojną korzy­stali z 4 tygodni urlopu po roku pracy, z 5 tygodni po 10 la­tach i z 6 tygodni po 20 latach pracy.

Gdy doprowadzimy naszą gospodarkę do wyższego poziomu, wówczas i prawa urlopowe robotników na pewno zostaną roz­szerzone. Obecnie nie stać nas na dalsze zwiększenie urlopów.

Następne pytanie:

Dlaczego są takie małe przydziały wczasów pracowniczych i leczniczych?

W 1956 r. z wczasów korzystało 468,5 tys. osób. Na rok bie­żący zaplanowano wczasy dla 492,4 tys. osób. A zaczynaliśmy w 1945 r. od 12,7 tys. osób. Przed wojną dla robotników w ogó­le nie było żadnych wczasów.

Ilość osób korzystających z wczasów pracowniczych będzie się zwiększać w następnych latach Planu Pięcioletniego i w r. 1960 osiągnąć ma liczbę 571 tys. osób. W stosunku do potrzeb nie jest to dużo, lecz przecież olbrzymia większość wczasowiczów korzysta z opłat ulgowych. Na rok bieżący ul­gowe skierowania na wczasy otrzyma 447,6 tys. osób, a pełnopłatne wczasy obejmą tylko 44,8 tys. osób.

Koszty własne wczasów w przeliczeniu na 1 osobodzień wynosiły w 1956 r. 34,68 zł, a na rok bieżący koszty te wzros­ną o kilka złotych. Z opłat wnoszonych przez wczasowiczów pokrywa się tylko 1/3 kosztów ponoszonych przez Fundusz Wczasów Pracowniczych, a 2/3 pokrywa państwo.

W tym leży główna przyczyna powolnego wzrostu liczby osób korzystających z wczasów, również z wczasów leczni­czych. Jeśli chodzi o Związek Metalowców, to na rok bieżący przewidziano dla członków Związku 2 965 skierowań na 21- dniowe wczasy zdrojowe i 380 skierowań na 28-dniowe wcza­sy sanatoryjne. Na wszystkie rodzaje wczasów Związek Meta­lowców planowane ma ponad 24 tys. skierowań.

Kilka następnych otrzymanych pytań dotyczy budownictwa. Przytaczam jedno takie pytanie:

Dlaczego tak mało funduszów przeznacza się na budowę mieszkań? Proponujemy zmniejszyć inwe­stycje na cele rozrywkowe.
Dlaczego budujemy pałace i pomniki, mimo że nie mamy gdzie mieszkać?

Dla nikogo nie ulega wątpliwości, że sprawa budowy no­wych mieszkań jest najbardziej palącą potrzebą naszego życia.

W Polsce Ludowej budujemy mieszkań ponad dwukrotnie więcej, niż budowało się u nas przed wojną. W latach 1929—1937 zbudowano w Polsce 606 tys. izb, a za taki sam 9-letni okres obejmujący lata 1947—1955 zbudowaliśmy 1 316 tys. izb. A mimo to problem mieszkaniowy jest ciągle nierozwiązany, szczególnie w miastach.

Są dwie główne przyczyny tego stanu rzeczy. Po pierwsze, olbrzymi ubytek mieszkań wskutek działań wojennych i po drugie—napływ ludności ze wsi do miast, związany z rozwojem naszego przemysłu. Mamy też w okresie powojennym większy niż przed wojną naturalny przyrost ludności. Dlatego mimo wielkiego wzrostu budownictwa mieszkaniowego istnieje i dłu­go jeszcze będzie istniał niedostatek mieszkań.

W bieżącej pięciolatce zaplanowano zbudowanie 1 200 tys. izb. Na rok bieżący planuje się zbudowanie blisko 200 tys. izb, w tym 35 tys. izb w budownictwie prywatnym. Na budowni­ctwo państwowe przeznacza się w tym roku ponad 6 700 min zł. Ogólnie na państwowe budownictwo mieszkaniowe w bie­żącej pięciolatce przeznacza się ponad 38,5 mld zł. Prócz tego wydatki państwa w tym okresie na budowę szkół, szpitali, domów akademickich i na dział urządzeń kulturalnych plano­wane są na sumę ponad 18 mld zł. Limit inwestycyjny Mini­sterstwa Kultury i Sztuki wynosi w tej sumie 1 660 mln zł, jest więc bardzo skromny. Wydatki inwestycyjne na cele roz­rywkowe, a więc w pierwszym rzędzie na kinematografię, są nieduże, wynoszą bowiem 542 mln zł. Niewiele mieszkań moż­na by zbudować za taką sumę. A przecież kina czy inne roz­rywki kulturalne też są potrzebne. W Planie Pięcioletnim za­łożono zbudowanie 61 nowych kin w miastach na ca 25 500 miejsc, 15 kin miejskich z adaptacji na ca 6 800 miejsc i 175 kin wiejskich na ca 26 tys. miejsc.

Nie planuje się też budowy żadnych pałaców, a jeśli gdzieś powstanie pomnik, to ani wydatki z tego tytułu nie wpłyną na budownictwo mieszkaniowe, ani też nie można w ogóle ne­gować celowości budowy pomników.

Szybsze rozwiązanie problemu braku mieszkań uzależnio­ne jest od rozwoju budownictwa indywidualnego i spółdziel­czego. Nie można składać na państwo całego ciężaru budowy mieszkań. Przed kilku dniami Sejm uchwalił ustawę, która po­winna zachęcić ludzi posiadających środki finansowe do prze­znaczania ich na cele budowy własnych mieszkań. Wszelkie ograniczenia kwaterunkowe właścicieli nowo zbudowanych domków mieszkalnych zostają zniesione. Otwarta została pers­pektywa rozwoju budownictwa indywidualnego i każdy, kto tylko może oszczędzać, powinien przede wszystkim na ten cel zbierać środki.

Rozwój budownictwa mieszkaniowego hamuje produkcja materiałów budowlanych. I w tej dziedzinie niezależnie od. państwowych zamierzeń rozbudowy przemysłu materiałów budowlanych — stworzone zostały warunki, aby na drodze prywatnej inicjatywy zwiększać w kraju produkcję materia­łów budowlanych. Również rady robotnicze w wielu zakładach pracy przystąpiły we własnym zakresie do wytwarzania ma­teriałów budowlanych, jako produkcji ubocznej, wykorzystu­jąc do tej pracy zbędnych dla podstawowej produkcji robotni­ków. Taka inicjatywa rad winna być jak najszerzej stosowana i gorąco popierana.

Jeśli indywidualna i społeczna inicjatywa zostanie rozwinię­ta tak w budownictwie materiałów budowlanych, jak i w bu­downictwie mieszkaniowym, to plan budownictwa mieszkaniowego nakreślony na obecną pięciolatkę może być przekroczo­ny. Polityka mieszkaniowa zostaje przestawiana w tym kierunku, aby nie wszyscy oglądali się tylko na państwo w dążeniu do uzyskania mieszkania, lecz aby niektórzy oglądali się w tej sprawie na siebie, na własne możliwości zbudowania własnego mieszkania.

Pałaców obecnie nie budujemy, a sumy na odbudowę i kon­serwację historycznych zabytków architektury narodowej są niestety bardzo małe. Musieliśmy np. znów odłożyć uchwaloną przez Sejm odbudowę Zamku Warszawskiego. Właśnie po to, aby oszczędzić pieniądze i materiał na mieszkania.

Następne pytanie:

Czy podwyżka cen na materiały budowlane jest sprawą określonego czasu, związaną z obecną trud­ną sytuacją gospodarczą, czy też są to ceny na stałe?

Nowe ceny ustalone na niektóre materiały budowlane są, po­myślane jako ceny stałe. Podwyżka cen była konieczna, gdyż poprzednie ceny były deficytowe, względnie stosunek cen po­szczególnych materiałów budowlanych, np. drewna do cegły lub wapna do cementu, był niewłaściwy, i głównym producentem cegły jest państwowy przemysł terenowy. Średni koszt własny 1 000 sztuk cegieł wyprodukowa­nych w tym przemyśle przed podwyżką cen był około 150 zł wyższy od ceny sprzedażnej cegły.

Był to ekonomiczny absurd, który należało zlikwidować. De­ficytowa cena cegły, poza innymi skutkami gospodarczymi, hamowała rozwój produkcji cegieł. Np. niektóre rady naro­dowe patrzyły niechętnym okiem na wzrost produkcji cegły, gdyż powodowało to wzrost dopłat dla pokrycia deficytu. Niska, deficytowa cena cegły z produkcji państwowej nie mogła również sprzyjać rozwojowi inicjatywy prywatnej w tej dziedzinie.

To samo dotyczy wapna. W wielu wapiennikach koszty własne produkcji wapna były nawet dwukrotnie większe od państwowej ceny detalicznej pobieranej za wapna.

Anomalią gospodarczą była również niska cena tarcicy. Przed wojną stosunek cen 1 000 sztuk cegieł do 1 m sześcien­nego tarcicy wynosił 1:1,5. Po podwyżce cen cegły trzeba było ustalić właściwą relację cen cegły i tarcicy, czyli podnieść cenę tarcicy, tym bardziej, że produkcja drewna w stosunku do za­potrzebowania kształtuje się u nas deficytowo. Wyrąb lasów jest większy niż przyrost masy drewna.

Deficytowe koszty produkcji istnieją również i w innych dziedzinach naszej gospodarki. Będziemy je stopniowo likwi­dować. Trzeba na to dłuższego czasu, gdyż jest to ściśle związane z nagromadzeniem niezbędnych rezerw.

Następne pytanie:

Czy Pałac Kultury i Nauki jest naprawdę darem Związku Radzieckiego, czy też został wybudowany trudem i kosztem Polaków?

Pałac, jako taki, bez innych robót związanych z jego budo­wą, został wybudowany kosztem Związku Radzieckiego. Mogę zapewnić wątpiącego autora pytania, że Pałac jest naprawdę darem Związku Radzieckiego.

Pokrótce sprawa budowy Pałacu wygląda następująco:

We wrześniu 1951 r. rząd radziecki zwrócił się do rządu polskiego z propozycją przyjścia z pomocą zniszczonej Warsza­wie. Zaproponował on wybudowanie kompleksu gmachów lub gmachu o specjalnym charakterze. Rząd polski wyraził życze­nie wybudowania Pałacu Kultury i Nauki.

Zgodnie z tą decyzją w dniu 5 kwietnia 1952 r. została za­warta polsko-radziecka umowa o budowie Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie.
W umowie tej powiedziano:

„Rząd ZSRR podejmuje budowę w Warszawie siłami i środ­kami Związku Radzieckiego 28—30-piętrowego gmachu Pałacu Kultury i Nauki objętości 800 tys. m sześciennych”.

„Rząd ZSRR bierze na siebie wszystkie koszty związane z budową Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie poniesione za­równo w ZSRR, jak i w Rzeczypospolitej Polskiej”.

Najważniejsze zobowiązania rządu polskiego określone w umowie są następujące:

a)     Wykonanie robót w zakresie przygotowania placu budo­wy gmachu Pałacu Kultury i Nauki oraz koniecznych przedsię­biorstw produkcyjnych, pomieszczeń składowych i mieszkal­nych, jak również w zakresie doprowadzenia wszelkiego rodzaju komunikacji do fundamentu gmachu Pałacu Kultury i Nauki oraz do placów budowlanych przeznaczonych dla bu­dowy pomieszczeń produkcyjnych, składowych i mieszkalnych.

b)     Zaopatrzenie budowy Pałacu Kultury i Nauki w miej­scowe materiały budowlane, jak również inne materiały, które mogą być dostarczane przez polskie organizacje za zapłatą przez stronę radziecką po polskich państwowych cenach zby­tu bez podatków, lecz nie wyższych od cen na analogiczne ma­teriały dostarczane na podstawie umów handlowych między Rzeczpospolitą Polską i Związkiem Radzieckim.


Tak brzmią najważniejsze wyjątki z umowy polsko-radziec­kiej z dnia 5 IV. 1952 r. Należy podkreślić, że zarówno strona radziecka, jak i strona polska wykonały ściśle przyjęte na sie­bie zobowiązania. Więcej nawet, strona radziecka przekroczy­ła swe zobowiązania, gdyż wybudowała gmach większy, niż zobowiązała się do tego w umowie. Pałac Kultury i Nauki liczy, bowiem 44 piętra, a w umowie określono jego wysokość na 28—30 pięter. Również radziecki zarząd budowy wybudował dla swoich pracowników zatrudnionych przy budowie gmachu osiedle mieszkaniowe w Jelonkach pod Warszawą dla około 4 tys. ludzi na powierzchni około 40 ha, które to osiedle prze­kazał nam później bezpłatnie.

W związku z budową Pałacu Kultury i Nauki niezależnie od robót, do których zobowiązał się rząd polski, zaistniała po­trzeba przebudowy śródmieścia Warszawy pod względem ko­munikacyjnym. Zakres robót inżynieryjnych został, więc roz­szerzony i objął nie tylko tereny wokół Pałacu, ale również szereg ulic. Wykonane też zostało przykrycie żelazobetonową płytą torów kolejowych na dużym odcinku.

Koszt tych robót wykonanych przez stronę polską wyniósł około 350 mln zł.

Rząd polski nie może, rzecz jasna, posiadać rachunku kosz­tów budowy Pałacu poniesionych przez rząd radziecki. Zatrud­nieni przy budowie Pałacu specjaliści radzieccy szacowali koszty budowy Pałacu na ca półtora miliarda rubli, które wy­datkował rząd radziecki.

Przy budowie Pałacu, która rozpoczęła się w początkach 1952 r., w okresie największego nasilenia robót pracowało oko­ło 5 tysięcy pracowników radzieckich i około 4 tys. pracowników polskich. W dniu 22 lipca 1955 r. Pałac został przekazany Polsce przez delegację rządu i partii Związku Radzieckiego.

Tak w świetle prawdy przedstawia się sprawa Pałacu Kul­tury i Nauki.

Na pytanie to odpowiedziałem z pewnym zażenowaniem. W stosunkach między państwami, podobnie jak w stosunkach między ludźmi, za podarunek można żywić tylko wdzięczność a nie tłumaczyć się publicznie, że dar jest rzeczywiście darem.

Następna grupa pytań obejmuje sprawy stosunków polsko-radzieckich. Przytoczę niektóre z tych pytań:

Pytanie pierwsze:

Czy możemy być pewni, że Związek Radziecki jest w stanie zagwarantować nam granicą na Odrze i Nysie?
Pytanie drugie:

Czy tow. Gomułka wierzy w celowość Układu Warszawskiego?

Pytanie trzecie:

Jak w istocie wygląda sojusz ze Związkiem Ra­dzieckim i do czego jest on nam potrzebny?

Pytanie czwarte:

Czy konieczna jest taka polityka gospodarcza, która wiąże nas gospodarczo z ZSRR, i dlaczego?

Pytanie piąte:

Czy jest przestrzegana nasza niezależność pań­stwowa?

Podobnych pytań otrzymałem więcej. Nie powtarzam ich, gdyż przytoczone wyczerpują w zasadzie poruszony problem.

Historia narodu polskiego przepełniona jest wieloma, trage­diami, których źródła tkwią w fałszywej polityce zewnętrznej i w słabości wewnętrznej Polski. Był czas, kiedy w ościennych nam państwach stojący na ich czele carowie i królowie posia­dali władzę absolutną, a w Polsce panujących królów ściskały za gardło coraz mocniej szlacheckie i możnowładcze pacta conventa. Na wschodzie i zachodzie budowali carowie i królowie silne regularne armie wojskowe, a szlachta i możnowładztwo polskie nie tylko odmawiały państwu podatków na cele wzmocnienia sił zbrojnych Polski, lecz zabraniały wybranemu przez siebie królowi utrzymywania większej ilości wojska na jego własny koszt. Obawiali się bowiem, że silny król ukróci ich anarchistyczne swobody.

Był czas, kiedy klasa panująca w ościennych nam pań­stwach, podporządkowana woli panującego, umacniała swe kraje, prowadziła jednolitą politykę, jednostka nie mogła zaprzepaszczać sprawy ogólnej, a u nas panowało zabójcze dla państwa liberum veto. Każdy szlachecki warchoł dla własnej fantazji lub za judaszowskie, obce srebrniki zrywał sejmy i unicestwiał najsłuszniejsze, z punktu widzenia interesów Pol­ski uchwały.

Był czas, kiedy władza państwowa w ościennych nam krajach rosła w siłę, działała w sposób zdyscyplinowany, a wraz z tym rosły siły tych krajów, a u nas święciła triumfy rozkła­dowa zasada, że „Polska nierządem stoi”.

Na tym bagnie wyrosła Targowica i upadek Polski. Nie po­trafiły już ocalić Polski od zagłady patriotyczne, myślące ka­tegoriami państwa i narodu polskiego siły, których dziełem była Konstytucja 3 maja. Polska została rozdarta przez trzech zaborców. Legła w grobie narodowej niewoli na długi, bo z górą sto lat trwający okres.

Wspominam o tym z różnych względów. Wspominam prze­de wszystkim dlatego, aby przyczyn naszych tragedii narodo­wych, przyczyn upadku Polski nie dopatrywać się tylko w dzia­łaniu państw zaborczych. Tkwią one, bowiem również, a może nawet głównie, w słabości ówczesnej Polski, słabości wynikają­cej z anarchistycznego ducha polskiej magnaterii i szlachty, z jej zgubnej polityki wewnętrznej i zewnętrznej.

Ten zgubny anarchistyczny duch szlachecki kołacze się jesz­cze po dzień dzisiejszy wśród pewnej części naszego społeczeń­stwa. Są ludzie, którym nic się nie podoba w dzisiejszej Pol­sce, niczego się nie nauczyli z naszej dalszej i bliższej prze­szłości historycznej. Działają w naszym społeczeństwie różne reakcyjne siły rozkładu, siły, dla których interes narodu jest tak samo obcy, jak obcym był niegdyś dla wielu polskich ma­gnatów. Zaślepione klasową nienawiścią do Związku Radziec­kiego i do socjalizmu, siły te prowadzą wrogą dla interesów Polski propagandę, usiłują zasiać niewiarę w masach do słusz­nej polityki zewnętrznej rządu, prowadzą kłamliwą, bzdurną nieraz propagandę, zmierzającą do poderwania sojuszu polsko- radzieckiego. A zwykli, daleko nieraz stojący od polityki lu­dzie dają się czasem brać na lep tej wrogiej propagandy. Za­czynają wątpić w najoczywistszą prawdę i w najsłuszniejszą dla nich i dla Polski politykę partii i rządu. A siłom reakcyj­nym o to właśnie chodzi. Zasiać zwątpienie, rozkładać spoi­stość wewnętrzną narodu i jego postawę wobec wroga, osła­biać politycznie, gospodarczo i moralnie naród polski i osłabiać w ten sposób siłę państwa ludowego — oto ich cel na dzień dzisiejszy.

Bo skądże się bierze dzisiaj jeszcze pytanie, po co jest po­trzebny Polsce sojusz ze Związkiem Radzieckim? Po prostu po to, aby mogła istnieć, żyć i rozwijać się. Aby jej obywateli nie palili milionami w piecach krematoryjnych i nie niszczyli w obozach koncentracyjnych, aby nas wróg nie wyrzucał z własnych domów i z własnej ziemi. A czy to tak dużo czasu upłynęło od tego wszystkiego, że można już dzisiaj o tym zapomnieć?
Było w ostatnich latach wiele błędów i nawet zakłamania w naszym życiu. Ale wśród wielu innych prawd była też i wielka prawda głoszona przez naszą partię, przez rząd ludo­wy i przez wszystkich polskich patriotów — prawda o potrze­bie dla Polski sojuszu ze Związkiem Radzieckim. Prawdę tę głosiliśmy, głosimy i głosić będziemy nie tylko, dlatego, że ko­chamy socjalizm, lecz i dlatego, że kochamy nasz kraj, naszą ojczyznę, nasz naród, dlatego, że kochamy Polskę.

Pyta ktoś, czy Związek Radziecki może nam zagwaranto­wać granicę na Odrze i Nysie.

Może. Może nam zagwarantować wówczas, kiedy jedno­cześnie sami będziemy gwarantem nienaruszalności naszych granic, kiedy będziemy niezachwianie stać na gruncie przy­jaźni polsko-radzieckiej i jedności obozu państw socjalistycz­nych. Granica na Odrze i Nysie jest naszą granicą. Nienaru­szalność tej granicy leży jednak we wspólnym interesie Polski i Związku Radzieckiego, jak też wszystkich państw socjalistycznych i wszystkich ludzi stojących na gruncie pokoju.

Któż inny bowiem może pomóc Polsce w zagwarantowaniu całości jej granic zachodnich? Chyba nie von Brentano, który przy każdej okazji podkreśla swoje i innych niemieckich rewi­zjonistów dążenia do zmiany tych granic. Również inne pań­stwa zachodnie, choć nie kwestionują już głośno jak niedawno jeszcze naszej zachodniej granicy, ponieważ zdają sobie spra­wę, że jest ona faktem nieodwracalnym, nie zdobyły się je­szcze na zajęcie jasnego stanowiska i oficjalne uznanie tej granicy.

Aktualne stanowisko rządu Niemieckiej Republiki Federal­nej w sprawie granicy na Odrze i Nysie sprecyzował niedawno minister spraw zagranicznych von Brentano na posiedzeniu Bundestagu, stwierdzając, co następuje:

„Rząd federalny stoi nadal zdecydowanie na stanowisku... iż obszarem niemieckim jest obszar objęty granicami Rzeszy Niemieckiej w dniu 31 grudnia 1937 r. i że naród niemiecki nie może zaakceptować linii Odra — Nysa, ani jako obecnej, ani jako przyszłej granicy Niemiec”.

Również w czasie swej wizyty w Indiach w dniu 28 marca br. von Brentano oświadczył, że dopiero:

„...wolne Niemcy i wolna Polska będą mogły rozpocząć roz­mowy o charakterze swych wzajemnych stosunków. Nie ulega dla mnie wątpliwości — powiedział — że znajdzie się wówczas rozwiązanie zagadnienia obszarów, które na podstawie układu poczdamskiego oddane zostały przejściowo pod administrację polską”.

Dla p. Brentano wolna Polska to taka Polska, która zrzek­nie się swych praw do ziem zachodnich. Za taką „drobnostkę” Brentano obiecuje utrzymywanie pokojowych stosunków mię­dzy okrojoną o ziemie zachodnie Polską a Niemcami. A iluż to jeszcze ludzi nie rozumie, jaka treść tkwi w reakcyjnej pro­pagandzie o „wolnej Polsce”?

Inni niemieccy rewizjoniści i agresorzy są śmielsi w swoich żądaniach i zamiarach, od p. Brentano. Niejaki Kather na po­siedzeniu podkomisji Bundestagu w okresie przedwielkanocnym powiedział ni mniej, ni więcej, a tylko tak:

„Przedmiotem żądań nie mogą być granice z 1937 r. — który to punkt widzenia reprezentuje rząd federalny — lecz granice z 1 września 1939 r., albowiem układ monachijski z 1938 r., w którym Hitler, Mussolini, Daladier i Chamberlain uzgodnili włączenie Sudetów do Rzeszy Niemieckiej, zacho­wuje jeszcze dzisiaj ważność”.

Co było po Monachium, wszyscy dobrze wiemy. „Wolna Polska” w rozumieniu rewizjonistów niemieckich zaczyna się już przedstawiać w postaci Generalnej Guberni.
Przy tym wszystkim nie można nie dostrzegać pozytywnych zmian w części opinii publicznej w Niemieckiej Republice Federalnej. Z zadowoleniem stwierdzamy, że wiele ludzi prag­nących pokoju i szereg dalekich nawet od ruchu robotniczego, ale realistycznie patrzących na świat polityków niemieckich, skłania się do uznania naszej granicy jako faktu nieodwra­calnego.

Dążenia do pokoju i pokojowego współżycia narodów w Niemczech Zachodnich — podobnie jak na całym świecie — cieszą się sympatią naszego narodu. Cieszymy się tym bardziej i uważamy za wielkie historyczne osiągnięcie dla sprawy pokoju i bezpieczeństwa w Europie, że istnieje państwo nie­mieckie — Niemiecka Republika Demokratyczna, której ustrój i cała polityka służą sprawie pokoju, którą wiąże z nami wspólna idea, bliska współpraca, sojusz i przyjaźń.
Nie wchodząc w sprawy ustrojowe NRF — gotowi jesteśmy rozwijać obopólnie korzystną wymianę gospodarczą i kultu­ralną i w ogóle normalne, oparte na pokojowym współistnie­niu stosunki z NRF. Sądzimy, że byłby to również pewien pozytywny czynnik na drodze pokojowego zjednoczenia Nie­miec. Jak dotąd, nie widać jednak konsekwentnej dążności w kierunku takich stosunków z Polską ze strony rządzących kół Niemiec Zachodnich. Wpływy rewizjonizmu i militaryzmu na te koła są widać zbyt silne.

Ktoś zadał mi pytanie, czy wierzę w celowość Paktu War­szawskiego?

Jeśli chodzi o nasze pragnienia i dążenia, to nie chcieli­byśmy, aby istniały jakiekolwiek pakty militarne. Chcielibyś­my, aby w Europie i na świecie zaistniała sytuacja, w któ­rej nie byłoby miejsca ani na Układ Warszawski, ani na pakty militarne w rodzaju NATO, SEATO, czy jakiekolwiek inne militame ugrupowania. Chcielibyśmy, aby tam, gdzie idzie
O sprawę utrzymania pokoju, nie było żadnych obozów i żad­nego podziału między państwami, bez względu na ich ustrój społeczny. Ale nie zawsze można robić to, co się podoba, czego się pragnie. W obecnej sytuacji trzeba robić to, do czego ta sytuacja zmusza, co dyktują fakty i konieczność zabezpieczenia interesów narodu i kraju.

Jak nie ostała się niegdyś Polska, która na nierządzie stała, tak by się nie ostała Polska dzisiejsza, gdyby zamykała oczy na grożące jej niebezpieczeństwa, gdyby nie pomnażała swo­ich sił przez sojusze z krajami socjalistycznymi. Jakże można zapytywać o celowość Układu Warszawskiego, kiedy nie dalej jak 12 kwietnia br. władze NATO podały do wiadomości, że armie państw należących do tego paktu zostaną wyposażone w nowoczesne typy broni i w pociski zdalnie kierowane, a głównodowodzący sił zbrojnych NATO, gen. Norstad, domaga się przeszkalania podległych mu jednostek w stosowaniu broni atomowej. A przecież Niemiecka Republika Federalna na­leży do NATO i jej rozbudowująca się armia również ma być wyposażona w broń atomową. I gdyby Polska nie działała w ścisłym sojuszu ze swymi sprzymierzeńcami i sygnatariu­szami Układu Warszawskiego, gdyby zdana była tylko na własne siły, p. Brentano czy inni rewizjoniści niemieccy mieliby doskonałą pozycję do prowadzenia „pokojowych” rozmów na temat uregulowania niemieckich pretensji terytorialnych, W 1938 r. Hitler prowadził w Monachium takie „pokojowe'’ rozmowy z Czechosłowacją, gdyż również miał do niej pretensje terytorialne o Sudety.

W dzisiejszej sytuacji Układ Warszawski potrzebny jest wszystkim jego sygnatariuszom, najbardziej jednak potrzebny jest Polsce.

A teraz w sprawie stosunków gospodarczych.

Gospodarcze stosunki Polska utrzymuje tak ze Związkiem Radzieckim i innymi krajami socjalistycznymi, jak też z wie­loma krajami kapitalistycznymi Nie będę przytaczał cyfr do­tyczących naszych obrotów w handlu zewnętrznym, gdyż re­gularnie można znaleźć te wiadomości na łamach prasy co­dziennej.

Jeśli chodzi o Związek Radziecki, to z różnych względów jest on dla Polski dobrym partnerem handlowym. Jest przede wszystkim naszym sąsiadem, co z gospodarczego punktu wi­dzenia jest bardzo dodatnie. Związek Radziecki udziela Polsce kredytów handlowych na warunkach lepszych, niż można osiągnąć w państwach kapitalistycznych. Np. w listopadzie ub. r. uzyskaliśmy 4—5-letni kredyt na 1400 tys. ton zboża zakupionego w Związku Radzieckim, a zboże kanadyjskie ku­pujemy tylko na 2-letni kredyt. Do Związku Radzieckiego eksportujemy niektóre wyroby naszego przemysłu, dla któ­rych trudno by było gdziekolwiek indziej znaleźć rynek zbytu, jak np. produkowane w waszym zakładzie lokomotywy kole­jowe. Ze Związku Radzieckiego importujemy wielkie ilości surowców, których brak na rynkach światowych, a nieraz w ogóle nie można ich otrzymać. Gdybyśmy nie importowali np. radzieckiej rudy żelaznej, to nasz przemysł hutniczy mu­siałby zamrzeć, a wraz z nim i wiele innych gałęzi przemysłu. A niechby ktoś próbował szukać na rynkach światowych kilku milionów ton rudy potrzebnych dla naszych hut — nigdzie ich nie znajdzie.

Ale nie tylko o to chodzi. Producenci rudy mogliby po jakimś czasie podnieść produkcję. Tylko że w handlu panuje twarde prawo: kto kupuje, ten musi sprzedawać, aby móc zapłacić za kupno. Nie zawsze natomiast można sprzedać tam, gdzie można by kupić. Partnerzy handlowi muszą się więc dobierać i pod tym względem.

Polska powinna zwiększać swój eksport przede wszystkim różnych maszyn i urządzeń fabrycznych. Nasz przemysł ma­szynowy ma bowiem duże luzy produkcyjne. A gdzie mamy szukać rynków zbytu na ten eksport? W Stanach Zjednoczonych, w Anglii czy w innych państwach zachodnich? Tam ich na pewno nie znajdziemy, szczególnie w szerszym zakresie. By zabezpieczyć perspektywę rozwoju eksportu naszego prze­mysłu metalowego, Polska winna starać się usilnie o zdoby­cie rynków zbytu w tych krajach, z którymi może na szer­szą skalę prowadzić wymianę handlową. A do takich kra­jów należy w pierwszym rzędzie Związek Radziecki. Poza wszystkimi innymi więzami, które łączą Polskę ze Związkiem Radzieckim, jest on dla nas dobrym partnerem handlowym.

Nasz handel zagraniczny ze wszystkimi krajami oparty jest na cenach światowych. Gorzej bywa nieraz w naszych stosun­kach handlowych z kapitalistami. Jeśli czegoś gwałtownie po­trzebujemy od nich dla naszej gospodarki i nie możemy od razu zapłacić gotówką, często płacimy wysokie procenty za kilkumiesięczne kredyty bankowe i wyśrubowane ceny to­warów.

W omawianej grupie pytań były też pytania dotyczące niezawisłości i suwerenności Polski. Na ten temat mówiłem już publicznie wiele razy i tak obszernie, że trudno coś więcej do tego dodać. Mogę tylko jeszcze raz powtórzyć, że wszystko, co było nienormalne w stosunkach polsko-radzieckich, zostało uregulowane zgodnie z zasadami równości i suwerenności obydwu krajów.

Pamiętajmy jednak zawsze o doświadczeniach naszej hi­storii. Polscy panowie i magnaci byli w dawnej Polsce suwerenami, jak żadni panowie i magnaci w innych krajach. A Polska upadła, bo była słaba. Krajów, które by były zupełnie nie­zależne jedne od drugich, nie ma na świecie. Nawet Stany Zjednoczone są w określonej mierze zależne od innych swoich sojuszników. Sojusznika ceni się zawsze tym wyżej, im więcej jest wart. Polska będzie ceniona coraz wyżej przez swoich sojuszników i przyjaciół oraz będzie się cieszyć szacunkiem u innych narodów jedynie wówczas, gdy będzie politycznie i gospodarczo silna, gdy naród będzie zwarty i zdyscyplinowa­ny. Bo na tym przede wszystkim opiera się niezależność i su­werenność. Bez politycznej i gospodarczej siły Polski, może­my się aż do zatkania zachłystywać gadaniną o niezależności i suwerenności, a nikt nas nie będzie szanował.

Niezależność i suwerenność kuje się w zakładach pracy, w fabrykach, na roli, w instytutach naukowych, kują ją ludzie, którzy swą pracą i wiedzą pomnażają bogactwo narodu i kul­turę jego życia.

Niezależność i suwerenność wyrasta z powszechnego popar­cia słusznej polityki rządu, z poszanowania władzy ludowej, ze zrozumienia, co jest możliwe, a co niemożliwe, z łączenia swego osobistego interesu z interesami ogólnymi i interesami państwa, ze świadomości i dyscypliny społecznej.

Niezależną i suwerenną jest i może być tylko Polska socja­listyczna, Polska złączona sojuszami i przyjaźnią ze wszystkimi krajami socjalistycznymi

Tylko ten, kto postępuje zgodnie z tymi zasadami, przyczy­nia się do rozwoju siły Polski, a tym samym do wzmacniania jej niezależności i suwerenności.

W ostatniej grupie pytań figurują różne sprawy. Jest py­tanie:

Czy po VIII Plenum były podejmowane rozmowy w sprawie zwrotu arrasów i złota wywiezionego z Polski w 1939 r?

Sprawa złota, które zostało wywiezione do Anglii, została już dawno załatwiona, Anglia miała różne roszczenia wobec rządu polskiego i w tych rozrachunkach rozliczono również polskie złoto. Natomiast starania o zwrot polskich skarbów na­rodowych rozpoczęte przez rząd polski w 1945 r. i trwające po dzień dzisiejszy nie odniosły dotychczas rezultatu. Wynikiem naszych starań było tylko zwrócenie nam w sierpniu 1946 r. przez federalny rząd Kanady małej części skarbów, jakie znaj­dowały się pod bezpośrednią opieką rządu kanadyjskiego. Stwięrdzone zostało, że dwie skrzynie, zawierające manu­skrypty?, Szczerbiec Chrobrego oraz inne przedmioty, złożono jako depozyt na nazwiska Swierz-Zaleskiego i Polkowskiego w filii Banku of Montreal w Ottawie. Cztery dywany zabrał dla siebie osobiście b. poseł rządu emigracyjnego w Kanadzie - Babiński. Reszta skarbów, złożona w 23 kufrach i 9 skrzy­niach, umieszczona została w piwnicach muzeum prowincjo­nalnego w Quebec.

Wydania skarbów, znajdujących, się w prowincji Quebec odmawia rząd tej prowincji, zaś kanadyjski rząd federalny twierdzi, że nie ma na to wpływu.

Nie licząc interwencji osobistych, rząd polski wystosował do rządu kanadyjskiego ogółem 11 not w sprawie zwrotu skarbów, wskazywał, że skarby te są bezprawnie przetrzy­mywane w Kanadzie, że niszczeją wskutek braku właściwej konserwacji. Rozmowy o zwrócenie Polsce jej skarbów narodowych trwają do chwili obecnej.

Być może, po wyborach w Kanadzie sprawa zwrócenia nam skarbów ruszy z martwego punktu, w jakim się dzisiaj znaj­duje.
Ktoś zapytuje:

Dlaczego dotychczas nie zwolniono wszystkich więźniów skazanych za przestępstwa i zbrodnie na­tury politycznej?

Ustawa amnestyjna z 27 kwietnia ub. r. jest najszersza z czterech ustaw amnestyjnych, które zostały wydane przez władze Polski Ludowej. Ustawa ta objęła głównie trzy grupy przestępstw: 1) przestępstwa antypaństwowe i do nich zbli­żone, popełnione przez osoby przebywające w kraju, 2) wszyst­kie przestępstwa popełnione przez osoby przebywające za gra­nicą, 3) przestępstwa polegające na kolaboracji z okupantem i faszyzacji życia w Polsce przedwojennej.

Amnestia objęła więc wszystkich skazanych za przestępstwa zbrodnie polityczne i w jej wyniku część skazanych została zwolniona z więzień, a część odsiaduje jeszcze zmniejszone wyroki. Ogółem około 5 800 więźniów tej grupy zostało objętych amnestią.

Niezależnie od amnestii sądownictwo wojskowe i powszech­ne ponownie rozpatrzyło wiele spraw z okresu poprzedniego i w wyniku tej kontroli zostało całkowicie zrehabilitowanych 770 ludzi, a poważnej ilości skazanych złagodzono wyroki.

Ponadto Rada Państwa korzysta szeroko z przysługującego jej prawa stosowania łaski i w przypadkach uzasadnionych różnymi względami wydaje decyzje zwalniania z więzień osób, które nie odbyły jeszcze zasądzonej im kary.

W świetle dotychczasowej praktyki ustaw amnestyjnych należy stwierdzić, że obok dodatnich posiadają one również ujemne strony. Te ostatnie występują szczególnie jaskrawo przy przestępstwach kryminalnych. Amnestionowani prze­stępcy tej grupy bardzo często ponownie wkraczają na drogę przestępstwa i ponownie trafiają do więzienia. Władze pań­stwowe rozporządzają dowodami, że również niektórzy zwol­nieni na mocy amnestii przestępcy polityczni nie zaniechali zupełnie wrogiej działalności przeciwko ustrojowi naszego państwa. Kto ponownie wstępuje na taką drogę, musi sobie uświadomić, iż prowadzi ona znowu do więzienia.

Szeroka amnestia ubiegłoroczna wobec ludzi, którzy do­puścili się przestępstw i zbrodni z pobudek politycznych, mia­ła na celu niejako zamknięcie dawnego okresu. Ponieważ w tym okresie była naruszana przez władze państwowe pra­worządność socjalistyczna i wielu ludzi niewinnie ucierpiało, objęto amnestią nawet tych, którzy w walce z władzą ludową zakrwawili swoje ręce mordami i zabójstwami. Pamiętając zawsze o naszych towarzyszach, którzy zapłacili swym życiem za utrwalenie władzy ludowej, jednocześnie uważamy, że na­leży przekreślić rachunki dawnych krzywd.

Z kolei jest kilka pytań dotyczących sprawozdania złożone­go na IX Plenum Komitetu Centralnego naszej partii przez komisję powołaną przez VIII Plenum dla zbadania odpowie­dzialności osób winnych łamania praworządności. Pytania su­gerują, że konsekwencje wyciągnięte wobec b. członków partii, Bermana i Radkiewicza, są zbyt łagodne.

Poglądy w tej sprawie są różne. Jedni uważają, że kon­sekwencje są zbyt łagodne, inni twierdzą, że są za ostre. Mnie się wydaje a stoję bliżej tych spraw niż inni — że konsekwencje są słuszne.

Gdy ktoś popełni przestępstwo i staje za to przed sądem, to zwykle prokurator domaga się surowej kary, a obrońca stara się pomniejszyć winę oskarżonego. Sprawę rozstrzyga sąd. Komisja powołana na VIII Plenum, chociaż nie pretenduje do miana sądu, składała się z ludzi doświadczonych życiowo, partyjnie i prawniczo. W jej skład wchodził przewodniczący Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej, wchodził Generalny Prokurator Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej mianowany w okresie prac komisji ministrem sprawiedliwości, wchodził jeden z sekretarzy Komitetu Centralnego, z wykształcenia prawnik, a zarazem człowiek, który bezpośrednio ucierpiał wskutek łamania praworządności, wchodzili inni doświadczeni działacze partyjni i posłowie na Sejm. I chociaż komisja nie była sądem w znaczeniu przepisów prawa, można ją przyrów­nać do doświadczonego i stojącego na wysokim poziomie kompletu sędziowskiego. Takiemu sądowi należy ufać i wie­rzyć, że wnioski, jakie przedstawił na IX Plenum KC w spra­wie odpowiedzialności Bermana i Radkiewicza, które to wnio­ski plenum zatwierdziło, są słuszne i sprawiedliwe. Ludzie ci ponoszą tylko polityczną odpowiedzialność za różne niepra­wości i dlatego wyciągnięto wobec nich tylko polityczne kon­sekwencje.

Reakcyjna propaganda głosi, że Berman i Radkiewicz po­winni zasiąść na ławie oskarżonych razem z innymi aresztowa­nymi za łamanie praworządności. Reakcjoniści, gdyby tylko mogli, posadziliby każdego komunistę na ławie oskarżonych, jednocześnie te same tuby reakcyjne zagranicznych rozgłośni radiowych biorą w obronę Józefa Światło, jednego z głów­nych winowajców łamania praworządności, zbrodniarza, któ­ry zawczasu poczuł nosem, że za jego przestępstwa władza ludowa posadzi go za kratki, i aby tego uniknąć, zwiał za gra­nicę do swoich obrońców. Można im powinszować takiego na­bytku. Zdzierają bowiem maskę z własnych twarzy i wyka­zują narodowi polskiemu i wszystkim uczciwym ludziom swo­je fałszywe, zakłamane oblicze.

Ktoś zapytuje, czy rząd polski zwrócił się o wydanie Świa­tło? Byłyby ku temu wszystkie podstawy. Ale czy można ży­wić nadzieję, że takie żądanie zostanie uwzględnione? Światło jest potrzebny różnym wrogom Polski Ludowej i jeszcze nie­dawno umożliwiono mu występ w prasie z nową porcją oszczerstw.

Inne pytania zawierają postulaty, aby ogłosić całą dyskusję na IX i na VII Plenum KC naszej partii.

Mogę na to odpowiedzieć, że kiedy wszyscy nasi wrogowie i przeciwnicy polityczni będą ogłaszać swoje dyskusje, wów­czas możemy odbywać nasze plenarne posiedzenia Komitetu Centralnego nawet przed telewizją.

Partia nasza praktykuje obecnie szeroko jawność życia po­litycznego. Każda istotna sprawa znana jest opinii publicznej z informacji prasowych. Dokładne oświetlenie przebiegu obrad IX Plenum referowane jest na szerokich konferencjach par­tyjnych i przenoszone jest na ogólne zebrania organizacji partyjnych.

Są ludzie, którzy mają fałszywe wyobrażenia o jawności ży­cia politycznego w państwach kapitalistycznych. Wydaje im się, że tam wszystko, a szczególnie wszystkie narady i zjazdy polityczne podawane są do publicznej wiadomości. A tak nie jest. Przytoczę na to jeden przykład:

W okresie lat 1952—1957 odbyło się pięć międzynarodo­wych konferencji antykomunistycznych. Brali w nich udział różni wybitni politycy i przywódcy różnych partii wielu kra­jów europejskich i pozaeuropejskich. I wszystko odbywało się w głębokiej tajemnicy. Opinia publiczna nic o tych konfe­rencjach nie wiedziała i nie wie po dzień dzisiejszy.

A nam zarzuca się brak jawności życia politycznego. Niech­by nasi przeciwnicy i wrogowie polityczni stosowali tak sze­roko zasady jawności życia politycznego, jak my je obecnie stosujemy.

Gdyby dla twórczej pracy potrzebne było ogłaszanie każdej dyskusji, jaka się toczy na zebraniach centralnych władz par­tyjnych, to byśmy ją ogłaszali. Ważniejsze od dyskusji są jednak uchwały, które ogłasza się w pełnym brzmieniu. W pracy należy się kierować uchwałami, a nie poszczególnymi wypowiedziami dyskusyjnymi. Jeśli natomiast ktoś chciałby znać całą dyskusję po to, aby podważać uchwały, prowadzić personalną „rozróbkę”, to takiej działalności partia nie ma za­miaru nikomu ułatwiać.

Szereg pytań nie zasługuje na odpowiedź, gdyż są plotkar­skie, niepoważne. Dla przykładu zacytuję dwa takie pytania:

„Czy to prawda, że b. przewodniczący Państwowej Komisji Planowania Gospodarczego, Minc, uciekł do Szwajcarii i tam posiada dom bankowy, zakupiony za nasze pieniądze?”

Ta wiadomość jest nieco zniekształcona. Minc uciekł nie do Szwajcarii, ale na planetę Jowisz, gdzie założył międzyplanetarne przedsiębiorstwo turystyczne, a nie dom bankowy zaś pieniądze na ten cel wytopił w diabelskim tyglu, a nam nie wziął ani grosza.

Drugie pytanie brzmi:

„Czy jest prawdą, że tow. Gomułka wyjedzie na leczenie do Szwajcarii i stamtąd nie wróci, a na jego miejsce ma przyjść tow. Zenon Nowak?”

I znowu Szwajcaria. Widocznie autorzy tych pytań są zwo­lennikami polityki neutralności. W innym razie powinni wy­brać dla mnie Kalifornię w Stanach Zjednoczonych.

Mnie, towarzysze, nie starcza czasu na spacer po parku miejskim, a cóż tu dopiero mówić o wyjeździe do Szwajcarii Poza tym jestem w określonym sensie niezłomnym konserwatystą. Najmilsza mi jest ziemia polska i kraj, w którym się urodziłem. A sekretarzem będzie zawsze ten, kogo wybierze Komitet Centralny partii.

Na zakończenie pozostawiłem, odpowiedź na py­tania związane z ubiegłorocznym czarnym czwart­kiem Poznania. Zapytujecie mnie, w jaki sposób na­leży uczcić pamięć tych, którzy zginęli?

Odpowiadam: w spokoju i powadze tak, jak się czci pamięć zmarłych w rodzinie. Wybierzcie delegacje i złóżcie na gro­bach ,wieńce żałobne. Na wszystkich grobach. I na tych, gdzie spoczywają Wasi współtowarzysze pracy, i na tych żołnier­skich grobach, gdzie spoczywają pracownicy organów bezpie­czeństwa i żołnierze Wojska Polskiego. Tamtych poległych zjednoczyła śmierć. Nas powinna jednoczyć świadomość i wola, aby z naszej rodzinnej tragedii, która się rozegrała w Poznaniu, nie pozwolić wyciągać zysków rzeczywistym wrogom Polski Ludowej.

Na pobojowisku żerują nieraz szakale. Na czarnym poznań­skim czwartku usiłuje żerować czarna reakcja. Tego żeru nale­ży ją pozbawić. Należy przede wszystkim odrzucać wszelkie usiłowania wytworzenia szczelin między klasą robotniczą a władzą ludową.

Z tragedii poznańskiej parcia i rząd wyciągnęły szerokie wnioski. Wszystkie te wnioski zmierzają do ścisłego zespolenia klasy robotniczej i mas pracujących z władzą ludową. Po tej drodze idziemy konsekwentnie. Zlikwidowane zostały niepra­wości i niepraworządność, jakie miały miejsce w niektórych organach władzy państwowej. Nie z innych przyczyn, lecz dla zadokumentowania polityki ścisłego związku z klasą robotniczą, dla usunięcia wszystkiego, co w związku z tragedią czerw­cową w Poznaniu mogłoby oddalać klasę robotniczą od władzy ludowej, zwolniono od odpowiedzialności tych, którzy pod­nieśli przeciwko niej uzbrojoną dłoń. Sam byłem zwolenni­kiem darowania im ciężkiego przewinienia, gdyż w tym, co się stało w Poznaniu, widziałem tylko tragedię zaszłą między braćmi, a nie walkę przeciwstawnych sobie sił. I z tej tragedii nikomu nie wolno robić bohaterstwa. Zdarzają się nawet w ro­dzinach tragiczne wypadki. I chociaż rodzina dotknięta takim nieszczęściem nigdy o nim zapomnieć nie może, to zawsze sta­ra się jak najgłębiej zapuścić na swoją tragedię żałobną kur­tynę milczenia. Obecnie nam wszystkim winno najbardziej za­leżeć na tym, aby wspólnymi siłami klasy robotniczej i władz państwowych utrwalać praworządność, ład, spokój i porządek w kraju.

W życiu każdego narodu bywają okresy spokojne i burzli­we. W historii państw i narodów rok rokowi i czas czasowi nigdy nie jest równy. Niekiedy upływają długie dziesiątki lat nie przynosząc istotniejszych zmian, a niekiedy przychodzą lata, które ważą później na długich dziesięcioleciach i na całej przyszłej historii. W takich latach przypadło żyć naszemu pokoleniu.

W nasze ręce historia oddała tak wielką sprawę, jak powrót Polski na jej prastare ziemie piastowskie na zachodzie. Proces zrastania się tych ziem z ich polską macierzą, od której były przez setki lat oddzielone —trwa dopiero od lat dwunastu. Rośnie dopiero zrodzone już tam nasze najmłodsze pokolenie. Te nasze bogate ziemie zachodnie wymagają dalszych wiel­kich środków, aby ich bogactwo mogło w pełni służyć narodo­wi, wymagają- ludzi o gorącym, patriotycznym sercu i do­świadczonym zmyśle gospodarczym, wymagają ofiarności i wy­tężonej pracy, wymagają uświadomienia sobie przez szerokie masy naszego narodu wagi i znaczenia dla przyszłości Polski tych zadań, które dzisiaj, i to jak najszybciej, winny być przez wszystkich wykonywane. Trzeba widzieć i pamiętać, że perspektywa przyszłej historii dzisiaj się kształtuje i od nas za­leży.

Na barki naszego pokolenia złożył się wielki ciężar znisz­czeń wojennych. Jednocześnie, pragnąc wydźwignąć siebie i cały nasz kraj z biedy i gospodarczego zacofania, podjęliśmy śmiałe i wielkie zadania rozbudowy naszego przemysłu i pod­niesienia na wyższy poziom naszego rolnictwa. Po tej drodze idziemy uparcie od lat dwunastu. Mamy już duże sukcesy i osiągnięcia, ale jeszcze nie na miarę naszych potrzeb i na­kreślonych sobie zamierzeń. I musimy wytrwale pójść naprzód po tej drodze, musimy się przebijać i przedzierać przez trud­ności, aby doganiać tych, którzy nas wyprzedzili.

Naszemu pokoleniu przypadło rozpoczęcie epokowego za­dania — budowy socjalizmu w naszym kraju. Drogą budow­nictwa socjalizmu kroczymy od lat dwunastu. Mieliśmy na tej drodze różne potknięcia, bo historia jej jeszcze nie wygła­dziła. A historię tworzą ludzie, masy ludowe, tworzy ją obecnie przede wszystkim klasa robotnicza. Ona też skorygowała po­litykę swojej partii, politykę Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w wielkim dziele budowy socjalizmu w naszym kraju.

Gdybyście mnie zapytali, co jest najbardziej potrzebne, aby dzień po dniu, miesiąc po miesiącu i rok po roku zwycię­sko kroczyć naprzód i kształtować pomyślnie perspektywę roz­woju Polski i narodu polskiego — to znajduję taką tylko od­powiedź:

Potrzebna jest przede wszystkim wysoka świadomość klasy robotniczej, potrzebna jest dyscyplina - społeczna, potrzebne jest głębokie zaufanie do władzy ludowej, potrzebne jest su­mienne, rzetelne wykonywanie obowiązków na każdym poste­runku pracy, potrzebne jest głębokie poczucie odpowiedzial­ności za kraj i za naród, za dzień dzisiejszy i za jutro historyczne Polski, potrzebna jest niczym nie zachwiana wiara klasy robotniczej, mas ludowych i całego narodu wielką ideę społeczną — w socjalizm, potrzebna jest silna, zwarta najmocniej powiązana wszystkimi nićmi z klasą robotniczą i z całym narodem partia wszystkich ludzi pracy – Polska Zjednoczona Partia Robotnicza.

„Trybuna Ludu”, 6 czerwca 1957 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz