niedziela, 13 stycznia 2013

List Władysława Gomułki z 27 III 1971 do członków KC PZPR



Do członków Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej
Szanowni Towarzysze!
Na VIII Plenum Komitetu Centralnego podjęliście znane uchwały, wśród nich uchwałę dotyczącą mojej osoby. Podjęliście ją w mojej nieobecności, przeszliście do porządku dziennego nad moim listem, w którym zwracałem się do Was o to, co statutowo przysługuje każdemu członkowi partii – o umożliwienie mi skorzystania z prawa obrony przed wydaniem wyroku. Niestety, obeszliście to prawo członka partii, tę powszechnie obowiązującą zasadę. Wyrok skazujący został przez Was wydany. Pozostawiliście mi tylko prawo do bezpośredniego wysłuchania jego treści na kolejnym Plenum KC.
Stawiam sprawę nie dość ściśle. Faktycznie bowiem VIII Plenum tylko zatwierdziło ten wyrok, który został powzięty daleko wcześniej. Zakomunikował mi o tym tow. Cyrankiewicz w dniu 30 stycznia br., kiedy przedłożył mi propozycję zrzeczenia się mandatu członka KC, czego rzecz jasna uczynić nie mogłem, nie chcąc w Swym partyjnym sumieniu wzbudzić uczucia pogardy dla Samego siebie. Bezpośrednio po rozmowie z tow. Cyrankiewiczem ująłem jej treść w notatce dla pamięci, której odpis załączam przy niniejszym liście. Obrona przed zarzutami i oskarżeniami, które uważam za niesłuszne oraz wyrażenie mego poglądu na uchwałę VIII Plenum pozostaje nadal moim prawem. Nie mając innych możliwości korzystam z niego na tej właśnie drodze.
Pragnę, abyście jako członkowie Komitetu Centralnego poznali moje poglądy, zanim na następnym Plenum KC podejmiecie decyzję, jak należy rozstrzygnąć uchwałę VIII Plenum zawieszającą mnie w prawach członka KC obronę bardzo utrudnia mi ta okoliczność, że dotychczas nie byłem w stanie zapoznać się ze wszystkimi materiałami, w których zawarte są zarzuty i oskarżenia kierowane pod moim adresem. Mam tu na myśli niepublikowane przemówienia członków kierownictwa partii, np. członka BP tow. Babiucha na odprawie I sekretarzy komitetów wojewódzkich odbytej bezpośrednio po VII Plenum KC, przemówienie z-cy członka BP, I sekretarza Komitetu Stołecznego Partii tow. Kępy wygłoszone w tym samym czasie wobec sekretarzy i aktywu organizacji warszawskiej. O ile dobrze mnie poinformowano tow. Babiuch i Kępa podnieśli przeciwko mnie wiele różnych zarzutów i oskarżeń, które zostały przeniesione do wszystkich ogniw organizacyjnych partii i powtórzone na zebraniach pop.
Odpowiem na nie po zapoznaniu się z ich treścią. Stanowisko, jakie wyraziłem i zajmowałem w różnych kwestiach zostało po VII Plenum i na VIII Plenum przeinaczone, wypaczone, przedstawione niezgodnie z prawdą. Mogę to udowodnić, m.in. w oparciu o różne dokumenty i materiały, które znajdowały w moim posiadaniu, w użytkowanych przeze mnie szafach. Część z tych materiałów jest moją własnością. Po VII Plenum – co było zupełnie normalne wobec mojej choroby – materiały te, bez ich przeglądania, zostały komisyjnie zapakowane i umieszczone w wydzielonym na ten cel pokoiku, skąd miałem je odebrać i przesortować osobiście po przyjściu do sil. W dniu 15 lutego br. zadzwoniłem w tej sprawie do tow. Trepczyńskiego 173, który mi zakomunikował, że paczki z materiałami zostały już otwarte i są kontrolowane przez jakąś komisję. Nie uznano za stosowne nawet powiadomić mnie o tym. w paczkach zaś, oprócz różnych rękopisów, maszynopisów, notatek sporządzanych własnoręcznie, listów itp., stanowiących moją własność znajdowały się także materiały które, są dla mnie niezbędne w związku z uchwałami i przebiegiem VIII Plenum. Tow. Trepczyński zapewniał mnie, że "nic z tych materiałów nie zginie", bez odpowiedzi jednak pozostało moje pytanie, kiedy mogę je odebrać.
Są to jednak mimo wszystko sprawy nie najważniejsze. W istocie rzeczy chodzi bowiem nie o to, czy jestem lub nie jestem w stanie udokumentować takie lub inne fakty ilustrujące moją postawę, moje stanowisko w konkretnych sprawach i wykazać bezpodstawność czynionych mi zarzutów. Sprawą najważniejszą jest słuszna ocena wydarzeń grudniowych i wynikające z niej wnioski. Z tej oceny, jaką przyjął Komitet Centralny na swym VIII Plenum wywodzi się przecież ocena mojej działalności, wywodzą się wszystkie zarzuty i oskarżenia przeciwko mnie podniesione. Ocena mojej działalności dokonana na VIII Plenum stanowi konstrukcyjny szkielet przyjętej na tym Plenum oceny wydarzeń grudniowych.
Autorzy przyjętego przez VIII Plenum materiału BP, zawierającego ocenę wydarzeń grudniowych poszli drogą, która wydawała im się najłatwiejszą. Sprowadzili mianowicie całą sprawę do odpowiedzialności trzech ludzi, z b. I sekretarzem na czele, nie martwiąc się, a może nawet nie dostrzegając całej absurdalności tej konstrukcji. Pomyślcie towarzysze, co pozostałoby z przyjętej przez Was oceny wydarzeń grudniowych, gdyby wyłączyć z niej to wszystko, co się mówi w materiale o działalności towarzyszy Gomułki, Kliszki i Jaszczuka?
Wali się wówczas cała konstrukcja tej oceny. Wystarczy nawet wyłączyć tylko moją osobę, a również ta ocena legnie w gruzach. Zła, fałszywa, mylna i bardzo niebezpieczna jest droga, którą wybrali autorzy koncepcji oceny wydarzeń grudniowych. Zła przede wszystkim, dlatego że dostarczyła naszym wrogom całemu aparatowi propagandy i dywersji antykomunistycznej zatrutej amunicji do walki z naszą partią, z systemem socjalistycznym. Fałszywa, dlatego że zafałszowała prawdziwy obraz naszego kraju i warunki w bytowych klasy robotniczej, wszystkich ludzi pracy. Mylna przede wszystkim z tej przyczyny, że nie orientuje ludzi w sytuacji, rysuje przed nimi żmudne miraże, prowadzi ich w fałszywym kierunku. Niebezpieczna zaś głównie, dlatego że grozi Polsce pozostaniem daleko w tyle w wyścigu rozwojowym, jaki w naszych czasach rewolucji naukowo-technicznej objął wszystkie kraje. Jeśli droga zła, trzeba z niej zawrócić.
Prawem i obowiązkiem Komitetu Centralnego Partii jest o tym zadecydować. Zawracać z drogi jest o wiele trudniej, niż na nią wkraczać, zwłaszcza gdy się już zaszło dość daleko. Moim zdaniem - odwrót z tej drogi jest konieczny i wcześniej czy później musi nastąpić. Nie muszą temu towarzyszyć dźwięki werbli głoszące światu o nowych "błędach kierownictwa partii" przy słusznej linii generalnej wytkniętej przez jej najwyższe instancje. Odzewem na nie są bowiem zawsze radosne fanfary naszych wrogów. Można mi powiedzieć, że mieszam się do spraw, które nie należą do mojej kompetencji, że zostały już one rozstrzygnięte przez Plenum KC. Nie zapominajcie jednak towarzysze, że racja nie zawsze idzie w parze z większością, czy jednomyślnością nawet u najwyższych instancji partyjnych. Przypomnę tylko moją propozycję złożoną 19 grudnia ub. roku w sprawie zawieszenia na trzy miesiące podwyżki cen na mięso. Jak wam chyba wiadomo, propozycja ta została jednomyślnie odrzucona przez całe BP. A szkoda. Dziś chyba nikt nie wątpi, że to był błąd.
U podstawy oceny wydarzeń grudniowych znalazła się fałszywa teza, i wynikały one rzekomo na gruncie "kumulującego się od dłuższego czasu niezadowolenia społecznego wywołanego przez wiele czynników, a zwłaszcza przez pogarszającą się sytuację ekonomiczną kraju, poważne zaniedbania w polityce socjalnej, stagnację płac realnych, trudności w zaopatrzeniu oraz wzrost koszt w utrzymaniu''.
VIII Plenum obradowało w 7 tygodni po powołaniu nowego składu członków BP. W ciągu tego czasu wszystkie środki masowego przekazu w kraju, prasa, radio, telewizja rysowały w czarnych kolorach obraz sytuacji materialnej klasy robotniczej, dyskryminowały dorobek Polski Ludowej. Przemawiano językiem nigdy u nas nie praktykowanym, zniekształcając i fałszując rzeczywistość gospodarczą naszego kraju. Potępiano politykę gospodarczą partii, doszukiwano się w niej różnych błędów. Metoda analiz ekonomicznych w oparciu o dane cyfrowe została prawie kompletnie zatracona. Wrogie ośrodki propagandowe za granicą czerpały pełnymi garściami z publikowanych w kraju informacji w preparowaniu swoich zatrutych audycji.
Język autorów publikacji i audycji krajowych upodobnił się do języka stosowanego przez partie w kręgach burżuazyjnych, prowadzących między sobą walkę o rozszerzenie swoich wpływ w społeczeństwie. Różnica sprowadza się głównie do tego, że w warunkach u nas istniejących może atakować tylko jedna strona, druga zaś nie może się ani bronić, ani tym bardziej podejmować kontrataków, przedstawić społeczeństwu swoje poglądy i stanowisko. Obiektem ataków adresowanych imiennie, a najczęściej stosowanych bezimiennie stała się część byłego Kierownictwa Partii - ściślej więc trójka potępionych z jego dawnego składu.
Na rzeczywistość gospodarczą naszego kraju nigdy nie patrzyłem przez różowe okulary. Zawsze należałem do tych, którzy wytykali słabe strony gospodarki, czyniłem to może najczęściej. Przenikał mnie zawsze niepokój o rozwój ekonomiczny Polski. Łatwo to stwierdzić opierając się o moje publikowane przemawiania. Nigdy też nie uważałem, że nasza klasa robotnicza, ludzie pracy w naszym kraju żyją w dobrobycie, wolni od różnych bolączek i niedostatek w materialnych. Ale też i nie pomniejszałem wzrostu ich stopy życiowej, poprawy ich warunków bytowych. O tym też mówiłem publicznie nie jeden raz. Wydatny wzrost stopy życiowej ludności utrzymującej się z pracy w gospodarce uspołecznionej jest niebudzącą najmniejszych wątpliwości prawdą. To zaś, co na ten temat, jak w ogóle na temat sytuacji ekonomicznej w kraju, powiedziano w materiałach na BP na VIII Plenum – jest nieprawdą. (...) Wszystkie przytoczone powyżej dane dowodzą, że w ciągu omawianego 14-lecia z każdym rokiem systematycznie polepszają się warunki bytowe klasy robotniczej i wszystkich pracujących. Nie mogła więc mieć miejsca narastająca kumulacja niezadowolenia społecznego, nie było ku temu obiektywnych przyczyn. Jeśli z roku na rok ludzie zarabiają więcej, odżywiają się lepiej, mieszkają wygodniej - co przecież stanowi bezsporny fakt - nie było podstaw do podniesienia przez partię po wydarzeniach grudniowych wielkiego larum o rzekomo trudnej i ciężkiej sytuacji klasy robotniczej.
To niezgodne z prawdą naświetlenie sytuacji miało taki skutek, że wzmogło i nasiliło do wysokiego stopnia wśród klasy robotniczej zawsze żywe i nurtujące ją żądania podwyżek płac i polepszenia warunków pracy. Co więcej, polityka podjęta przez partią po VII Plenum KC w przedmiocie poprawy warunków pracy i płacy uruchomiła pewien mechanizm społeczny, którego bieg będzie trudny do odwrócenia. A toczy się on po linii niebezpiecznej. Pierwsze na szeroką skalę działanie tego mechanizmu przejawiło się w Łodzi, zmusiło partię do anulowania grudniowej podwyżki cen na artykuły żywnościowe.
Trzeba poważnie liczyć się z tym, że zahamowane tą nadzwyczaj niebezpieczną decyzją żądania podwyżkowe pojawią się znowu po niedługim czasie w różnych branżach gospodarki i w różnych formach. Sprzyja temu nowa rola, nowe oblicze nadane związkom zawodowym. Zostały one ustawione na pozycjach faktycznie bardzo zbliżonych do tych, jakie zajmują związki zawodowe w krajach kapitalistycznych. Ze zdziwieniem, a nawet przerażeniem czytałem referat tow. Kruczka na posiedzeniu Centralnej Rady Związków Zawodowych. Dokąd to zmierza? Naprawdę nie wiem. Wiem jednak, że steruje w złym kierunku, Związki zawodowe w naszym kraju mogą o wiele łatwiej organizować strajki, niż związki zawodowe w krajach kapitalistycznych. Mogą to robić bez trudu, w każdej chwili. Robotnicy pójdą do akcji o podwyżkę płac na każde wezwanie swojej organizacji związkowej.
Paradoks polega bowiem na tym, że najśmielej i najłatwiej walczy się ze swoją władzą. W krajach kapitalistycznych rządzą klasy posiadające, burżuazyjne, co bardzo utrudnia klasie robotniczej walkę o należne jej prawa. W krajach socjalistycznych władza należy do klasy robotniczej. Robotnicy nie mają żadnego lęku przed tą władzą, gdyż to jest ich władza. Jeśli tylko uda się komuś popchnąć ich do walki, walczą śmiało i zacięcie. Z żadną inną władzą nie mogliby tak walczyć jak z własną. Czy zdarzyło się w jakimkolwiek kraju kapitalistycznym coś podobnego, co na naszym Wybrzeże w dniach grudniowych? Nie, gdyż tam nie ma ku temu warunków. Tam władza jest inna niż u nas, pod względem klasowym. W swym życiu wiele widziałem i dumałem. Brałem też udział w demonstracjach ulicznych skierowanych przeciwko władzy kapitalistyczno-obszarniczej w Polsce przedwrześniowej. Wystarczała poderwana z miejsca ostra szarża policji konnej, lub salwa karabinowa w powietrze, a tłum rozlewał się na wszystkie strony i skończyła się demonstracja. Czy jej uczestnicy byli strachem podszyci, brak im było odwagi? Nic podobnego, byli to rewolucyjnie nastawieni robotnicy - głównie bezrobotni. Uciekali, gdyż władza, która w postaci policji wystąpiła przeciwko nim, była im wroga, klasowo obca. Od tej władzy nie mogli się spodziewać żadnego pobłażania.
W Polsce Ludowej nie oblatuje robotnika strach, czy obawa przed milicjantem. Wie on bowiem dobrze, że ten milicjant uosabia robotniczą, a więc pod względem klasowym jego władzę. Może więc z niej drwić, może jej wymyślać, może podnieść przeciwko niej łom żelazny, gdyż władza ta nie budzi w nim i nie może budzić żadnego lęku. A gdy ta władza po wyczerpaniu wszystkich innych środków widzi się zmuszona do użycia się w obronie gwałconego i deptanego przez rozwydrzonych młodzieńców w bluzach robotniczych porządku publicznego, wówczas ich wściekłość dochodzi do zenitu. Ich całe jestestwo, ich psychikę przenika do głębi buntowniczy protest: co? nasza władza przeciw nam występuje? rozgromimy ją! urządzimy jej taki koncert, że nas na zawsze popamięta! W tym mieści się wytłumaczenie faktu, że - jak się mówi w materiale Biura Politycznego - "wystąpienia robotnicze na Wybrzeżu były nacechowane silną determinacją i napięciem emocjonalnym". Ale o tym będę mówić później. Mechanizm działający w systemie kapitalistycznym pozwala bez szkody dla tego systemu na prowadzenie przez związki zawodowe powszechnie znanej działalności - włączając organizowanie strajku. Nie zagrażają one ustrojowi kapitalistycznemu, są niejako jego częścią składową.
Zupełnie inaczej mają się rzeczy w systemie socjalistycznym. Tak jak różnią się między sobą oba systemy, tak też różna jest rola związków zawodowych w krajach objętych tymi systemami. Istota rzeczy tkwi przede wszystkim w tym, że w krajach kapitalistycznych strajki stanowią formę walki między pracą a kapitałem, są niejako składnikiem wolnorynkowej konkurencji i w pewnym sensie sprzyjają koncentracji kapitału. Natomiast w krajach socjalistycznych, w których środki produkcji zostały uspołecznione, a przemysłem i całą gospodarką uspołecznioną zarządza lub wywiera decydujący wpływ na zarządzanie państwa, każdy strajk nosi charakter walki między pracownikami gospodarki socjalistycznej a państwem socjalistycznym. Samo w sobie stanowi to anomalię. Presja o podwyżkę zarobków była, jest i będzie nieodrodną właściwością wszystkich pracujących, niezależnie od tego czy ich pracodawcą jest prywatny właściciel zakładu pracy, czy państwo socjalistyczne. Ale zarówno w krajach kapitalistycznych, jak i socjalistycznych możliwości wyższej zapłaty za pracę - chociaż w każdym kraju są różne, zależne od jej wydajności – są określone i granicy tej przekroczyć nie można.
System kapitalistyczny przeciwstawia się nadmiernym żądaniom podwyżkowym przy pomocy takich środków jak lokaut, zamknięcie zakładów pracy, bezrobocie - nie mówiąc już o aparacie przemocy państwa kapitalistycznego. Wiedzą o tym dobrze pracownicy i ich związki zawodowe i z reguły nie podejmują walki strajkowej o podwyżki zarobków, jeśli nie ma szans na jej zwycięstwo. Ten mechanizm działa w systemie kapitalistycznym sprawnie. System socjalistyczny może się zabezpieczać przed nadmiernymi żądaniami ze strony pracujących tylko wówczas, gdy partia, jej organizacje w zakładach pracy stanowią przodującą pod względem świadomości społecznej awangardę klasy robotniczej i spełniają należycie kierowniczą rolę w życiu mas pracujących. Zakłada to także wybór członków partii na kierownicze stanowiska w organizacjach związkowych.
Partia klasy robotniczej nie ma innych interesów, jak szeroko pojęte interesy wszystkich ludzi pracy. Jednym z naczelnych celów tej polityki i działalności jest systematyczne polepszanie warunków bytowych klasy robotniczej i całego narodu. Na tę drogę wprowadza partia także działalność związków zawodowych. Partia, państwo i związki zawodowe wspólnie określają możliwości poprawy bytu ludzi pracy, podwyżek płac, świadczeń itp. W ten sposób działający mechanizm zapewnia utrzymanie postulatów i żądań klasy robotniczej i wszystkich pracujących w granicach możliwości realizowania przez państwa socjalistyczne.
Po VII Plenum mechanizm ten został u nas podważony, a nawet zburzony skutek tego, że partia zarzucała związkom zawodowym, że nie wywiązały się one ze swych zadań i nie dość energicznie broniły interesów klasy robotniczej. Zatraciły samodzielność, stały się przybudówką administracji itp. Partia ustami członków BP i w swoich organach prasowych głosiła, że "odgórne jednoosobowe decyzje przekreślały oparte na znajomości sytuacji i bolączek ludzi pracy instancje związkowe", że "źródłem kryzysu w pracy związkowej były schorzenia demokracji socjalistycznej, siły i metody pracy starego kierownictwa partii", że w wyniku tego "nie wzrastały odpowiednio realne zarobki robotnicze, a na wielu odcinkach następowało pogorszenie materialnego i socjalnego położenia ludzi pracy", że związki zawodowe muszą prowadzić działanie "oparte na pełnym własnym związkowym rozeznaniu, na pełnej własnej ocenie sytuacji i zjawisk" itp.
Własne rozeznanie, własna ocena sytuacji przez związki zawodowe nie daje się pogodzić z kierowniczą rolą partii. Faktycznie partia się jej wyrzekła i nie łatwo będzie zawracać z tej drogi. Pierwsze owoce tej polityki kraj już spożywa. Wystąpiły one w postaci anulowania grudniowej podwyżki cen. W kolejce żądań robotniczych pierwsze miejsce zajmuje podwyżka płac. Związki zawodowe, którym partia udzieliła ostrej nagany za zaniedbywanie obrony interesów robotniczych, nie będą już chciały, ani nie będą mogły spełniać roli "kibiców administracji gospodarczej", jak je nazwano. Zgodnie z zaleceniem przewodniczącego CRZZ tow. Kruczka, który jako członek BP przemawiał w imieniu kierownictwa partii, będą one "naciskać na ministerstwa, zjednoczenia i dyrekcje zakład w pracy" o dalsze podwyżki płac. Na administrację nie trzeba tak bardzo naciskać. Nigdy nie była zbyt twarda, a obecnie stała się miękka jak wosk. Nie usztywni jej list premiera, gdyż ważniejszy był list Sekretariatu KC.
Dyrektorzy zakładów pracy bez waha} udzielają poparcia żądaniom robotniczym, i ze swej strony będą naciskać na dyrektorów zjednoczeń, ci z kolei będą wywierać nacisk na ministrów resortowych, ci zaś na najwyższe czynniki partyjne i państwowe, a te nie mając już na kogo naciskać ponownie uruchamiają ponadplanową produkcję banknotów pieniężnych. I popłynie inflacja coraz szerszą rzeką. (...) Decyzje służące społeczeństwu to takie decyzje, które służą dzisiejszym i jutrzejszym interesom Polski w najszerszym słowa tego znaczeniu. Wszystko przemawia za tym, że podjęte decyzje są niedobre, że w ciągu 8 tygodni od 12 grudnia, kierownictwo partii i rząd popełniły więcej błędów niż dopuściło się ich poprzednie kierownictwo partii i rządu w ciągu 26-lecia Polski Ludowej.
Faktycznie bowiem te decyzje mające rzekomo służyć społeczeństwu zepchnęły naszą gospodarkę na równię pochyłą, prowadzącą ku przepaści. (...) W czasie kiedy pełniłem funkcję I sekretarza KC nie raz jeden dawałem wyraz temu, jak stanowczo jestem przeciwny zaciąganiu kredyt w konsumpcyjnych.
Nie wszyscy towarzysze podzielali mój pogląd. obserwując to, co się dzieje nie przypuszczałem, że w tej sprawie dzieli nas tak głęboka przepaść. Wszak to, co obecnie robi nowe kierownictwo partii, nie należy do kategorii kontrowersji w sprawie jakiegoś większego czy mniejszego importu kredytowego z krajów kapitalistycznych. A o takie sprawy wówczas chodziło.
Obecna polityka gospodarcza kierownictwa partii burzy wszystko, co w sprawie rozwoju naszej gospodarki narodowej postanowiono na V Zjeździe Partii. Na tym, V i VI plenach KC żadne instancje partyjne. Włączając Komitet Centralny nie mają prawa łamać i gwałcić uchwał Zjazdu. Tylko nowy Zjazd partii może zmieniać uchwały poprzednich Zjazdów. Tylko plenarne zebranie Komitetu Centralnego może anulować poprzednio podjęte uchwały Komitetu Centralnego. Te kardynalne zasady organizacyjne zostały pogwałcone. Jakie uchwały najwyższej instancji partyjnej upoważnił kierownictwo partii i rząd do hamowania tempa rozwoju naszego kraju przez zaciąganie olbrzymich kredytów i pożyczek na cele konsumpcyjne? Nie ma takich uchwał. Nie ulega przecież wątpliwości, że im więcej będziemy dzisiaj jeść z cudzego garnuszka, tym mniejsze będą możliwości rozbudowy własnej gospodarki, jako jedynej bazy zapewniającej trwały wzrost stopy życiowej ludności.
Obecny kurs polityki gospodarczej wskazuje, że u jej podstaw położono cudzy garnuszek, który nigdy nie tylko nie może być źródłem dobrobytu kraju, ale wręcz przeciwnie - im więcej się z niego zje, tym gorzej dzieje się we wszystkich dziedzinach życia, tym gorsze są perspektywy. Rzecz nie tylko w tym, że zaciągnięte pożyczki konsumpcyjne, które przecież trzeba wierzycielom spłacić są wyrazem nienormalnego pod względem ekonomicznym zjawiska, iż żyjemy dzisiaj na konto dochodu narodowego, który mamy stworzyć jutro, (odwrócona została maksyma zawarta w przysłowiu: "co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj; co masz zjeść dzisiaj, zjedz jutro''). Rzecz w tym, że w tej sytuacji tendencja wzrostu dochodu narodowego będzie coraz słabsza. Jeśli nawet ograniczy się inwestycje w produkcyjne działy gospodarki narodowej, zmniejszy to możliwość przyrostu dochodu narodowego w następnych latach. Takie ograniczenia zostały już dokonane na rzecz importu artykułow rynkowych. Obecny kurs polityki gospodarczej musi pociągać za sobą zmniejszenie, głównie z krajów zachodnich, importu inwestycyjnego w ogóle, a zwłaszcza importu dla rozwoju bazy środków produkcji. (...)
Jak wykazałem już poprzednio, w latach 1966-70 realne dochody ludności utrzymującej się z pracy w gospodarce uspołecznionej wzrosły o ok. 307 proc., w tym płace realne o 107 proc.. Uznano to za stagnację i zapowiedziano, że w 5-leciu 1971-75 płace realne wzrosną znacznie wyżej, czego dowodem ma być wzrost płac dokonany w ciągu ostatnich 2-ch miesiącach. Zapowiedziano, że mający miejsce wzrost płac nominalnych będzie w tym samym stopniu wzrostem płac realnych, gdyż nie dopuści się do wzrostu koszt w utrzymania. Aby pomniejszyć uzyskaną w latach 1966-70 wybitną poprawę na odcinku wzrósł dochód w realnych klasy robotniczej i całej ludności utrzymującej się z pracy w gospodarce uspołecznionej, powoływano się stale na inne kraje socjalistyczne, których tempo wzrostu płac realnych miało być rzekomo do 2 do 3 razy większe ni w Polsce. Mówię rzekomo, gdyż nigdy nie mogłem znaleźć danych dotyczących nominalnego wzrostu płac w tych krajach, oraz stosowanej tam metody obliczania wskaźników kosztów utrzymania. Nie mają tych danych również ci, którzy wskazują na wysoki wzrost płac realnych w innych krajach socjalistycznych. Porównują bowiem wielkości nieporównywalne. (...)
Reasumując pragnę stwierdzić, że proklamowana przez kierownictwo partii i wprowadzana już w życie nowa polityka gospodarcza, których naczelnym celem ma być wzrost stopy życiowej ludności musi pociągnąć i już pociąga za sobą:

1) Wysokie i narastające zadłużenie naszej gospodarki narodowej na cele konsumpcyjne w krajach kapitalistycznych.
2) Głębokie zmniejszenie importu dóbr inwestycyjnych, przede wszystkim z krajów kapitalistycznych.
3) Zwichnięcie proporcji w rozwoju przemysłu wskutek rozbudowy przemysłu lekkiego i rolno-spożywczego, bez zabezpieczenia tak własnej produkcji, jak i importu dostaw materiałów i surowców do przerobu.
4) Poważne zahamowanie w latach najbliższych dotychczasowego tempa rozwoju przemysłu i wzrostu całej gospodarki narodowej.
5) Trudny do odrobienia relatywny regres w dziedzinie postępu naukowo-technicznego i technologicznego, rekonstrukcji i unowocześnienia naszego przemysłu oraz całej gospodarki narodowej, co wybitnie osłabi pozycję Polski wobec innych kraj w zarówno socjalistycznych jak i kapitalistycznych.

Członek Biura Politycznego, przewodniczący klubu poselskiego tow. J. Tejchma na plenarnym posiedzeniu sejmu w dniu 13 II br. mówił: "(...) największym zagrożeniem dla Polski byłoby nasze nienadążanie za poziomem gospodarki tego obszaru Europy, w którym żyjemy bez względu na to czy chodzi o kraje socjalistyczne, czy kapitalistyczne. Trudno sobie wyobrazić sytuację, że po latach 10 lub 20 nowe pokolenie (...) znajdzie się w obliczu takiego poziomu produkcji przemysłowej, rolnej i usług, który zrodzi w miejsce dawnego - jak to ktoś określił - kompleksu narodowego wywołanego brakiem niepodległości, nowy, wielki kompleks cywilizacyjny wywołany nienadążaniem za postępem, niezdolnością do produkowania nowoczesnych wyrobów". Są to moje myśli i słowa wypowiedziane na posiedzeniach członków kierownictwa partii w dniach grudniowych. Mówi się o tym w materiałach BP na VII Plenum KC: ''(...)Wyrazem tego stanowiska (tow. Gomułki) była pesymistyczna wersja historycznych losu Polaków, wedle której każda kolejna klasa rządząca w naszym kraju doprowadzała do zguby własne państwo". Wielka szkoda, że cytowana powyżej wypowiedź tow. Tejchmy – poza sprawozdawczym przytoczeniem nie znalazła żadnego oddźwięku w prasie i działalności partii.
Nienadążanie naszej gospodarki za rozwojem gospodarczym innych kraj w występuje już obecnie na poszczególnych odcinkach. Tak np. mało kto w naszym kraju wie o tym, że Bułgaria dość wysoko wyprzedziła Polskę w wytwarzaniu energii elektrycznej w przeliczeniu na 1 mieszkańca, a Rumunia w wielu dziedzinach przemysłu chemicznego stoi o głowę wyżej od nas. U nas o tym się nie mówi, natomiast wtłacza się do świadomości społeczeństwa, że pod względem wzrostu płac realnych Polska zajmuje ostatnie miejsce lub że spożycie mięsa w Czechosłowacji i NRD jest wybitnie większe niż w Polsce. Gdzie znajdzie się nasza gospodarka, gdy aktualną 5-latkę mamy poświęcić rozwojowi produkcji artykuł w rynkowych i na ten cel mamy się już zadłużać powyżej uszu? Bułgaria i Rumunia są wyżej niż Polska zadłużone w krajach kapitalistycznych. Jednak żadne z tych państw, jak w ogóle żadne - poza Polską - państwo socjalistyczne nie obciąża swojej gospodarki zadłużeniem na cele konsumpcyjne, nie zwiększa swego narodowego garnuszka przez zaciąganie kredytów i pożyczek.
Zadłużenia innych krajów noszą charakter inwestycyjny. Obciążając swoją gospodarkę długami jednocześnie otrzymują w zamian nowy, często nowoczesny potencjał produkcyjny. My zaś zadłużamy się, aby zjeść więcej mięsa i innych artykułów. Na posiedzeniach Biura wielokrotnie dawałem wyrazy zadowolenia z tego, że USA przed kilku laty odmówiły nam kredytu na zakup artykułów rolniczych, mimo że kredyty te były bezprocentowe, 30-letnie, przy kilkuletniej karencji.
Za sukces osobisty mogę uznać tylko to, że w związku z tymi kredytami wymusiłem wprost na Komisji Planowania przy Radzie Ministrów utworzenie Rezerwowego Funduszu Dewizowego, którego wysokość sięgała 150 mln dolarów pod koniec 1970. Przyniósł on gospodarce narodowej wielkie korzyści. Wszystkie kraje socjalistyczne łącznie ze Związkiem Radzieckim zaciągają w rozwiniętych krajach kapitalistycznych kredyty inwestycyjne. Przy ich pomocy przyspieszają rozwój i unowocześniają swoją gospodarkę. Wielokrotnie dawałem wyraz temu, że również Polska powinna zaciągać kredyty i zwiększać swoje zadłużenie w rozwiniętych krajach kapitalistycznych, w latach 1971-75 nawet o jeden miliard dolarów, lecz wyłącznie na kompleksowe, nowoczesne zakłady przemysłowe. Opracowano podstawowe zasady zaciągania i spłaty tych kredytów, zarysowano daleko posunięty program, który przy ich pomocy miał być realizowany. Obecnie cały ten program jest podważany i przekreślany.
Utrzymuje się, że VIII Plenum nakreśliło nowy program dla Polski. W krajach, w których u steru władzy znajdują się partie komunistyczne i robotnicze zwykło się nazywać programem zadania wytyczone w Narodowym Planie Gospodarczym. Takiego programu Polska nie ma. NPG na r. 1971 uchwalony przez Sejm w grudniu ub. r. został zburzony i burzy się go nadal. Gospodarkę narodową utrzymuje w ruchu dawny napęd obracającego się koła, któremu nie zdołano jeszcze nadać nowego kierunku. NPG na lata I971-75 znajduje się w stadium embrionalnym, jego obraz podobny jest do przejrzanej mgławicy. Poprzednio opracowane zarysy tego planu zostały przekreślone. Zdecydowano, że obecna pięciolatka ma być pięciolatką wzmożonej konsumpcji, u jej podstaw ma się znaleźć idea budowy społeczeństwa konsumpcyjnego, socjalizmu, który ma być dla człowieka. Co z tego wszystkiego ma wyniknąć dla Polski, jak budować jej dzień jutrzejszy, jej bezpieczeństwo, rozwój i pozycję w świecie - o tym zapomniano.
Jakże łatwo umiemy w praktyce zapominać o własnej historii! Tylekroć historia smagała straszliwym biczem ród Polaków, za to, że nie nadążali za rozwojem, że pozostawali w tyle, że byli słabi i coraz słabsi wobec swych sąsiadów. Czy uważacie, Towarzysze, że dzisiaj słabości od stałość nabrały innych wartości, niż miały wczoraj? Że przynależność do obozu socjalistycznego oznacza, że przynależymy do charytatywnego stowarzyszenia niosącego pomoc ubogim i niezaradnym? Takie już jest życie, że słabość wszędzie i zawszę ma jedną cenę - słabych bili, biją i będą bić! A ja nie chcę, aby Polska była słaba. Dlatego tak ostro też wówczas, kiedy mogłem wywierać i wywierałem duży wpływ na politykę partii i rządu kierowałem ją zawsze w łożyska budowy się i bezpieczeństwa Polski, przede wszystkim na drodze rozwoju jej bazy ekonomicznej. (...)
W polityce gospodarczej, planowaniu i zarządzaniu gospodarką było w przeszłości nie mało słabości, błędów i nieudolności. Źródłem tych błędów była fałszywa teoria, jakoby w gospodarce socjalistycznej nie miało zastosowania marksistowskie prawo wartości. Nie jest pociechą przyjęcie tej teorii przez wszystkie kraje socjalistyczne. Każdy z osobna i wszystkie razem na tym ucierpiały, ucierpiał i cierpi socjalizm. Niełatwo jest wyzwolić gospodarkę z wieloletnich zaszłości. Dlatego po dzień dzisiejszy - mimo zarzucenia, względnie zreformowania błędnej teorii - praktycznie ciąży ona nadal na gospodarce krajów socjalistycznych, na ich polityce ekonomicznej. W naszym kraju, być może najsilniej. Jedną z najbardziej jaskrawych form, w których teoria ta się przejawia, jest odstępstwo od zasad tworzących pojęcie rachunku ekonomicznego, wydawało się i po dzień dzisiejszy wydaje się ludziom kierującym gospodarką socjalistyczną, że skoro środki wytwarzania zostały upaństwowione czy uspołecznione, można nie przywiązywać zbyt wiele wagi do wyników ekonomicznych działalności poszczególnych ogniw frontu gospodarczego, gdyż wszystko wyrównuje się w ogólnopaństwowym, czy społecznym kotle, do którego wpada produkt pracy ludzkiej. (...)
Celem produkcji przedsiębiorstwa kapitalistycznego jest zysk. Cały mechanizm ekonomiczny systemu kapitalistycznego zarówno w każdym kraju kapitalistycznym, jak i w skali światowej jest do tego dostosowany. Po prostu wyrósł on i ciągle się doskonali na gruncie tego celu. Celem produkcji socjalistycznej powinno być coraz lepsze zaspokajanie potrzeb społecznych. Aby urzeczywistnić tę słuszną zasadę trzeba zbudować i wprzęgnąć na jej służbę odpowiedni mechanizm ekonomiczny, udoskonalając ciągle jego funkcjonowanie. Mechanizm ten powinien sterować produkcją socjalistyczną w ten sposób, aby jej koszta były możliwie najniższe, a jakość możliwie największa, powinien ciągle działać na rzecz wzrostu społecznej wydajności pracy. Mechanizmu takiego gospodarka nasza dotychczas nie ma. Rozporządza natomiast mechanizmem, który działa na rzecz wykonania planu wartości produkcji globalnej, czy planu przerobu w danym okresie czasu. Plan nie wynika z rachunku ekonomicznego i nie jest mu podporządkowany. Na odwrót, rachunek ekonomiczny podporządkowany jest planowi. A przy oderwaniu produkcji przedsiębiorstw socjalistycznych od rachunku ekonomicznego, gospodarka socjalistyczna nie może dobrze wykonywać swego zadania, jakim jest możliwie w danych warunkach najlepsze zaspokojenie potrzeb społecznych. Koszta produkcji są bowiem z reguły wyższe od możliwych do osiągnięcia, gospodarkę materiałową przedsiębiorstw cechuje rozrzutność, w zatrudnieniu występują znaczne nieraz przerosty, wydajność pracy jest niska.
Jeśli państwo pokrywa, a nawet planuje straty w działalności przedsiębiorstw, jednakowo wynagradza i premiuje zarówno tych, którzy pracują z zyskiem, jak tych, którzy pracują ze stratami, co właściwie ma dopingować do lepszej pracy, do działalności opartej na rachunku ekonomicznym. Ten stan rzeczy jest tak stary, jak Polska Ludowa. Odczuwa się go tylko coraz bardziej dotkliwie, w miarę jak wzrasta uspołeczniony potencjał produkcyjny kraju. Jednocześnie wraz z upływem czasu utrwalają się nawyki ludzi sterujących gospodarką i całym państwem. Rzeczy nienormalne stają się normalnymi. Miejsce twórczej inicjatywy zajmuje cwaniactwo i obojętność na dobro społeczne. Wielu ludzi tak się zżyło z tym nienormalnym stanem rzeczy, że znali go za nie odrębne cechę gospodarki socjalistycznej. W archiwach KC partii, rządu, Komisji Planowania znajduje się niemało materiał w świadczących o tym, że od wielu lat podejmowano różne próby zreformowania działalności naszej gospodarki, zarządzania nią i planowania jej rozwoju. Pracowało nad tym [wiele] komisji i różnych ekspertów, na różnych centralnych szczeblach administracji gospodarczej i państwowej podejmowano różne uchwały, wydano setki i tysiące zarządzeń. Sprawy te były wielokroć omawiane na posiedzeniach Biura Politycznego i na plenach KC, gdzie wytyczano ważniejsze kierunki pracy administracji gospodarczej i państwowej. Tu i ówdzie coś się zmieniło na lepsze, lecz rachunek ekonomiczny ciągle pozostawał najsłabszą stroną działalności przedsiębiorstw.
Sytuacja zaczęła się poprawiać dopiero po V Zjeździe partii, zwłaszcza po zmianie kierownictwa Komisji Planowania. Uchwały IV, V i VI plenów KC stanowiły zwarty i zazębiający się kompleks przedsięwzięć, które kładły u podstaw gospodarki rachunek ekonomiczny, jako kompas jej działalności.
Niestety, VII Plenum zniweczyło ten olbrzymi wysiłek i wkład pracy, jaki po V Zjeździe zgodnie z jego wytycznymi, włożono w dzieło podniesienia działalności naszej gospodarki na ważny szczebel, zniszczenia mechanizmów hamujących i zniekształcających jej założenia i wprowadzenia w ich miejsce nowego systemu środków wyzwalających twórczą inicjatywę dla ulepszenia jej funkcjonowania, zarządzania nią i planowania jej rozwoju. Pod tym względem VIII Plenum cofnęło naszą gospodarkę do stanu, jaki istniał przed V Zjazdem partii. W materiale BP oceniającym krytycznie przeprowadzone reformy m.in. czytamy:
1) ''Przy słuszności ogólnego kierunku na podnoszenie ekonomicznej efektywności i stosowania rachunku ekonomicznego, rozwiązania systemowe nie zapewniły wyswobodzenia twórczej aktywności ludzkiej. Raczej zawężano, niż rozszerzano przedsiębiorstwom pole dla własnych inicjatywy i przedsięwzięć podnoszących gospodarność''.
Wszystkie te twierdzenia są bez pokrycia, niezgodne z prawdą. Nie sposób tu omawiać całokształtu reform zmieniających poprzedni system gospodarczy i stwarzających przedsiębiorstwom nieograniczone wprost pole do przejawiania własnej inicjatywy, do poprawy wynik w ich działalności. Wspomnę jedynie o nowym systemie bodźców materialnego zainteresowania, którego zasady zostały opracowane na V Plenum. System ten burzył nie tylko zardzewiał i faktycznie od dawna już nie działający mechanizm zbudowany dla pobudzania u ludzi bodźców materialnych, lecz także podważał cały stary system gospodarczy, który już z chwilą powstania nosił w sobie elementy zwyrodnienia i degeneracji. Nowy system bodźców nie wiązał bowiem materialnego zainteresowania pracowników z wykonaniem planu produkcji globalnej, lub planem przerobu ich przedsiębiorstwa. Płace, premie, czy nagrody powiązał natomiast i uzależnił od efektywności pracy przedsiębiorstwa, od jego wynik w finansowo-ekonomicznych. Wprowadzenie takiego systemu do gospodarki od razu usuwało grunt dla powstawania takich chorobliwych zjawisk, jak zainteresowanie przedsiębiorstw tym wszystkim, co zwiększa globalną wartość jego produkcji, więc stosowania najdroższych materiałów, najwyższej kooperacji, osiągania największych ilościowo wskaźnik w produkcji, bez zwracania uwagi na jej jakość.
Wezwania i apele o oszczędności materiałowe w procesie produkcji stały się puste i sprzeczne z dążeniami przedsiębiorstwa do wykonania planu wartościowego produkcji globalnej. Nowy system bodźców wyzwalał energię i pobudzał zainteresowanie kierownictwa i całej załogi przedsiębiorstw do najbardziej efektywnej produkcji, do obniżania jej koszt w i polepszania jakości, do postępu technicznego, do zwiększania wydajności pracy, do usuwania wszelkich przerostów w zatrudnieniu, do zmniejszania produkcji wybrakowanej. Trudno określić, ile zbędnych ludzi zatrudnia dzisiaj nasza gospodarka uspołeczniona - pół miliona, milion, czy więcej? Nowy system bodźców sprzyja, jak najbardziej rozwiązaniu również tego problemu. Fundusz plac zaoszczędzony z tytułu zmniejszenia ilości pracowników służyć miał na podwyżkę płac zmniejszonej załogi przedsiębiorstwa. Przygotowania do opracowania i wprowadzenia w życie nowego systemu bodźców materialnego zainteresowania trwały niemal cały rok 1970. Projekt tego systemu został poddany pod szeroką dyskusję klasy robotniczej, partyjnego i związkowego aktywu, był szeroko omawiany przez prasę na szereg tygodni przed V Plenum.
Problematyka żadnego plenum KC naszej partii nie była tak szeroko komentowana i przedyskutowana publicznie przed jego zwołaniem, jak to miało miejsce w odniesieniu do problematyki V Plenum. Bezpośrednio po plenum podjęto we wszystkich przedsiębiorstwach praktyczne przygotowania do wprowadzenia w życie nowego systemu bodźców od 1 stycznia br. W każdym przedsiębiorstwie pracowała nieraz przez wiele tygodni komisja, która ustalała dla niego konkretne zadania. Wprzęgnięto do tej pracy setki tysięcy ludzi, w tym dziesiątki tysięcy z zewnątrz przedsiębiorstw: z Instytutów, Zjednoczeń, resortów. W każdym przedsiębiorstwie przemysłowym odbyto wiele narad, konferencji i zebrań.
W celu uzyskania doświadczeń praktycznych wytypowano [nieczytelne] przedsiębiorstw w kraju, które przeszły na nowy system bodźców już od lipca ub. r. Jak wykazały znane mi rezultaty kilkumiesięcznej działalności tego systemu zdawał on dobrze egzamin w praktyce. Tę wielką pracę, ten dobry system został przekreślony przez nowe kierownictwo partii, jeszcze przed VIII Plenum. W materiale na VII Plenum oceniono ten system takimi słowami: "Niewłaściwy stosunek do wzrostu dochód w ludności znalazł wyraz również w nowym systemie zachęt materialnych. System ten niezależnie od pewnych słusznych idei nastawiony był w poważnym stopniu na hamowanie wzrostu płac.
W powszechnym odczuciu ludzi pracy, oznaczał on zamrożenie płac robotniczych na poziomie roku 1970. Wprowadzenie w życie nowego systemu zachęt materialnych było związane z ograniczaniem wzrostu zarobków osiąganych w wyniku zwiększonej wydajności pracy. Przewidywane tempo wzrostu zarobków pracowniczych w okresie 5-letnim było znacznie niższe od faktycznie osiągniętych w latach 1966-1970". Trudno wprost uwierzyć, że tyle bredni, kłamstw i przeinaczeń mogło się ukazać w dokumencie Biura Politycznego. Nowy system bodźców mógł być niewygodny tylko dla zaśniedziałej administracji przedsiębiorstw, dla tych dyrektorów i kierowników, którzy wraz z całą drabiną swoich zastępców boją się jak ognia wszelkich zmian naruszających ich wygodne i zgnuśniałe urzędowanie. Zmuszał on bowiem administrację przedsiębiorstw, zjednoczeń i resortów do wkraczania na trudną, lecz konieczną drogę porządkowania gospodarki, wprowadzenia w jej funkcjonowanie rachunku ekonomicznego, do zmiany przeżytych metod zarządzania i planowania. Myślą przewodnią tego systemu było właściwe prowadzenie inicjatywy w celu uruchamiania wszelkich rezerw produkcyjnych, w każdym pojedynczo wziętym przedsiębiorstwie stworzenie wspólnego zainteresowania pracowników administracyjnych i robotnik w dla osiągania przez przedsiębiorstwo jak najlepszych wyników jego działalności i w oparciu o te wyniki podnoszenie zarobków załogi. Pułapu wzrostu zarobków nie ograniczały niektóre zadania odcinkowe, a o przyjętej wstępnie granicy zarobków z tytułu wykonania innych zadań odcinkowych oraz poprawy wskaźnika syntetycznego przedsiębiorstwa wyraźnie powiedziano, że granica tam może być podwyższona w trakcie funkcjonowania tego systemu. Mówiłem o tym na zakończenie dyskusji na V Plenum. Odnoszę wrażenie, że redaktorzy, którzy formułowali swoją ocenę nowych bodźców materialnego zainteresowania nie byli w ogóle zorientowani w przedmiotowej sprawie. W ogóle na tle tej oceny rodzą się różne refleksje, powstają problemy natury zasadniczej. Przede wszystkim nasuwa się pytanie, jakim prawem, jakimi zasadami postępowania partyjnego i organizacyjnego kierowali się ci, którzy podjęli decyzję o anulowaniu uchwały V Plenum w sprawie stworzenia nowego systemu bodźców materialnych? Nikt takich praw nie miał. Dokonano tego gwałcąc brutalnie normalne zasady postępowania partyjnego.
System nowych bodźców materialnych miał wejść w życie od 1-go stycznia br. [zaś] VIII Plenum odbyło się w początkach lutego br. Ponieważ tylko Komitet Centralny ma prawo zmieniać swoje uchwały, anulowanie uchwał V Plenum w sprawie nowych bodźców materialnych byłoby zgodne z zasadami partyjnego postępowania tylko wówczas, gdyby dokonało tego plenum KC odbyte przed I stycznia br. Drugie powstające na tym tle pytanie skierować trzeba pod adresem samego Komitetu Centralnego. Jakie świadectwo wystawia sam sobie Komitet Centralny, który bez dyskusji, bez jakiejkolwiek analizy zatwierdza post factum bezprawne anulowanie przez jego organa wykonawcze uchwał podjętych na poprzednich plenach KC?
Komitet Centralny podejmując na V Plenum uchwałę o wprowadzeniu do gospodarki uspołecznionej nowego systemu bodźców materialnych uważał ją za dobrą i korzystną dla pracownik w oraz dla gospodarki uspołecznionej. Dlaczego na VIII Plenum ten sam Komitet Centralny przyjął ocenę Biura Politycznego, które zdyskwalifikowało ten system, określiło go jako godzący w interesy klasy robotniczej? Kiedy Komitet Centralny wyrażał w tej sprawie prawdziwe swoje stanowisko? Na V czy na VIII Plenum? Nie są to pytania bagatelne. Chodzi tu bowiem o rolę, jaką w partii ma spełniać Komitet Centralny. Czy rzeczywiście w okresach międzyzjazdowych jest on najwyższą instancją partyjną, która wytycza dla całej partii linię generalną i kierunki działania pozostające w zgodzie z uchwałami Zjazdów, czy też faktycznie są to puste słowa i za fasadą tych słów jego uprawnienia przejęły jego organa wykonawcze? Chodzi tu o coś więcej niż o autorytet samego Komitetu Centralnego. Jego autorytet jest bowiem autorytetem partii, która ma być przodującym oddziałem klasy robotniczej, ma spełniać kierowniczą rolę w kraju.
Jakie poczucie autorytetu wśród mas pracujących mogą mieć członkowie partii, instancje partyjne, które prowadziły wielomiesięczne przygotowania do wprowadzenia w życie nowego systemu bodźców materialnych w swych przedsiębiorstwach, a gdy stanęły u progu realizacji tych zamierzeń powiedziano im nagle z góry: porzućcie to wszystko, system ten jest zły, to stare kierownictwo partii chciało przy jego pomocy zamrozić płace robotnicze. Tania demagogia obliczona na zdyskredytowanie ludzi wyłączonych z kierownictwa partii uderza w całą partię, w jej autorytet, w autorytet Komitetu Centralnego. Każdy pracownik, zarówno przynależny do partii, jak bezpartyjny nie może pojąć, co właściwie dzieje się na górze, w kierownictwie partii, w jej Komitecie Centralnym.
To co wczoraj zdecydowali jako dobre, dziś okrzyczeli jako złe. Ani partia, ani klasa robotnicza, żaden myślący człowiek nie znajduje odpowiedzi na pytanie: dlaczego Komitet Centralny na swym posiedzeniu jednomyślnie uchwalił nowy system bodźców materialnych i dlaczego na VIII Plenum, bez dyskusji, bez formalnej zmiany uchwał V Plenum, podzielił stanowisko Biura Politycznego, które tę uchwałę anulowało? Postępowanie nowego kierownictwa partii, które przecież w składzie dawnej części jego członków akceptowało zarówno na posiedzeniu Biura Politycznego, jak i na V Plenum nowy system bodźców materialnych a po wydarzeniach grudniowych uznało go za błędny, uderzający w interesy robotnicze i taką ocenę przedstawiło VIII Plenum do zatwierdzenia, stanowi tylko fragment ilustrujący metodę zastosowaną przy ocenie wydarzeń grudniowych, metodę obliczoną na zrzucenie odpowiedzialności za te wydarzenia na towarzyszy, których usunięto z kierownictwa partii. Jest to stara, znana metoda wyszukiwania kozłów ofiarnych, bicia się w cudze piersi, przerzucania na innych własną odpowiedzialność. W przyjętym przez VIII Plenum materiale wyrażono to najdobitniej, w takiej oto ocenie działalności dawnego kierownictwa partii:
"W łonie Biura Politycznego wyłoniła się wąska, faworyzowana przez I Sekretarza grupa stanowiąca tzw. ścisłe kierownictwo, koncentrujące faktycznie władzę, nie tolerujące krytyki i innych inicjatyw niż własne. Te nieformalne układy sprawowały faktyczną kontrolę nad Biurem Politycznym i Komitetem Centralnym (...) w łonie kierowniczych instancji zamiast partyjnych stosunków stopniowo rozwijały się stosunki koteryjne. Możliwości dyskusji i konfrontacji stanowisk zmniejszają się z każdym rokiem, w rezultacie jednomyślność decyzji w BP i KC stawała się coraz bardziej formalna i iluzoryczna (...) Izolujący się coraz bardziej od aktywu I sekretarz KC tracił stopniowo kontakt z rzeczywistością, skupiając równocześnie w swych rękach coraz bardziej autokratyczną władzę''. Cena ta wyjaśnia i tłumaczy wszystko. Teraz stało się jasne nie tylko to, dlaczego KC na V Plenum przyjął uchwałę w sprawie wprowadzenia nowych bodźców materialnych, a na VIII Plenum przyjął anulowanie tej uchwały przez Biuro Polityczne, ale także dowiedzieliśmy się, kto odpowiada za wszystkie błędy w polityce partii wyliczone w dokumencie Biura Politycznego. Okazuje się, że oto część starego kierownictwa, która weszła w skład nowego Biura Politycznego, jak też Komitet Centralny przed VII Plenum był niczym, nie miały możliwości dyskusji i przedstawienia własnego stanowiska, o wszystkim zaś decydowała grupa trzech ludzi, która zmuszała pozostałych członków Biura i cały Komitet Centralny do uległości, narzucała im swoją wolę, najstraszniejszy zaś był I sekretarz, który dzierżył w swym ręku coraz bardziej autokratyczną władzę. Jakże łatwa do rozwiązania stała się ta zagadka.
Wolno chyba zapytać Was towarzysze, którzy stanowicie nowe kierownictwo partii, czego tak bardzo obawialiście się, czym Wam groziło przedstawienie na BP czy na plenum KC własnego stanowiska w sprawach, co do których mieliście inne zdanie? Czy formułując swoją ocenę stosunków istniejących rzekomo w łonie kierownictwa partii nie dostrzegliście tego, że ocena ta uderzy rykoszetem w Was samych? Nikt z was nie może powiedzieć, że obawiał się represji, prześladowań, więzili, gdyż byłby to już pasztet nie do przełknięcia przez nikogo. Można się zatem domyślać, że ci, którzy mając rzekomo inne zdanie popierali na posiedzeniach BP i głosowali na plenach KC za uchwałami, które rzekomo narzucała im kierownicza trójka - obawiali się utraty zajmowanych stanowisk. Byłby to czystej wody oportunizm. Jakże można ukrywać i zmieniać własne zdanie za fotel, za stanowisko? Wszak tego rodzaju oportuniści i karierowicze nie nadają się w ogóle na stanowiska kierownicze!
W czasach, gdy sprawowałem funkcję I sekretarza KC nikt nikogo nie zmuszał, nikomu nie narzucał domniemaną czy jawną presją własnego stanowiska. Najmniej zaś powodów do obaw w sensie represyjnym dawał I sekretarz KC. Dowodzi tego cała praktyka mojej wieloletniej działalności. Stanowisko I sekretarza KC partii objąłem - z woli moich towarzyszy walki - jeszcze w okresie okupacji. Byłem z kolei trzecim komunistą, który w tym czasie stał na czele kierownictwa partii. Dwaj pierwsi zginęli 1go. Mnie los oszczędził, przetrwałem na tym posterunku do końca okupacji. Przyszło wyzwolenie, rozpoczęła się ciężka praca nad tworzeniem pierwszych zrębów Polski Ludowej. Leży u jej fundamentów także moja myśl, mój wkład pracy, jako wczesnego I sekretarza KC partii. Nadszedł rok 1948, kiedy podniesiono przeciwko mnie oskarżenie o tzw. nacjonalistyczne odchylenie. Kto sam nie zajrzał w oczy podłości ludzkiej, ten nie wie jak ona wygląda. Ja ją znam od tamtych lat.
Zostałem zaszczuty i opluty, wyrzucony z partii, trzymano mnie pod kluczem, w kompletnej izolacji przez szereg lat, skąd zostałem wyniesiony ze starganymi nerwami na noszach szpitalnych. Ta karta w historii naszej partii, która jest jednocześnie cząstką mego życia, nie została napisana do końca. Mali, gdyż politycznie krótkowzroczni ludzie stojący w wczas u steru partii, wśród których byli i ludzie podli, przegrali sprawę, która od początku była nie do wygrania. Nadszedł rok 1956. W trudnej dla partii i kraju sytuacji, na III Plenum KC zostałem ponownie powołany na stanowisko I sekretarza partii. Wspominam tę przeszłość po to, aby Was zapytać towarzysze ilu było takich pracowników aparacie partyjnym i państwowym, którzy zajmując bardziej odpowiedzialne stanowisko nie rzucali kamieniem w moją stronę w latach walki z tzw. "nacjonalistycznym odchyleniem"? Ilu było takich ludzi w poprzednim kierownictwie partii i ilu jest w jej nowym kierownictwie? Niech każdy odpowie sam na to pytanie. Z kolei następne pytanie: czy w ciągu 14 lat po VI Plenum, kiedy pracowałem w charakterze I sekretarza KC dałem jakikolwiek wyraz porachunku osobistego, czy ktokolwiek z mojego polecenia ucierpiał z tego powodu, że przed rokiem 1956 wieszał na mnie zdechłe psy i dopuszczał się wobec mojej osoby różnych podłości? Nie ma ani jednego przypadku. Wiedzą o tym wszyscy, którzy i w przeszłości szkalowali moje imię i dzisiaj postępują podobnie.
Czego i kogo obawiali się ci członkowie kierownictwa partii, którzy utrzymują jakoby poprzednio nie mogli wypowiadać swoich myśli. Na czym oparty jest zarzut że "słabością tow. Wł. Gomułki zawsze był brak tolerancji dla odmiennej opinii i związany z tym niewłaściwy dobór kadr". Czy utrzymanie na kierowniczych stanowiskach w KC tych, którzy przed 1956 r. bezpodstawnie napadali na mnie (i obecnie czynią to samo) ma być wyrazem braku tolerancji? Czy niewłaściwy dobór kadr wyraża się w tym, że kiedy w październiku 1956 r. wróciłem ponownie do gmachu KC nie usunąłem z aparatu partyjnego ani jednego człowieka? Dlaczego te zarzuty o braku tolerancji dla odmiennych opinii nie są poparte ani jednym przykładem?
Pusta i bezpodstawna jest cała gadanina zawarta w materiale BP o "stosunkach koteryjnych" w łonie kierownictwa partii, "o wąskiej grupie" trzech ludzi, którzy rzekomo stanowili "ścisłe kierownictwo" i "skoncentrowali faktyczną władzę" w partii, o "naruszaniu demokracji wewnątrz partyjnej", "leninowskich norm postępowania" itp. W czym to wszystko miało się wyrażać - materiał Biura milczy. Tak więc, jeśli wykluczyć kierowanie się oportunizmem, który mogł rodzić nawet bezpodstawne obawy o utratę stołka, każdy członek kierownictwa partii miał wszystkie możliwości przedstawienia swego stanowiska, składania swoich wniosków na posiedzeniach BP, na plenach Komitetu Centralnego, czy w bezpośredniej rozmowie ze mną, całe Biuro Polityczne ponosi bez reszty pełną odpowiedzialność za wszystkie swoje postanowienia i decyzje. Nie chcę ani na jotę pomniejszać swojej odpowiedzialności. Głębokie poczucie odpowiedzialności kierowało zawsze moim postępowaniem. Na posiedzeniach BP, w których prawie zawsze uczestniczyli wszyscy sekretarze KC, z reguły podejmowano decyzje w oparciu o uprzednio rozesłane materiały. Każdy więc miał możliwość zapoznania się z problematyką jeszcze przed posiedzeniem Biura i ustosunkować się do niej na posiedzeniu. Zawiadomienie o tematyce obrad zawierało zawsze punkt pt. "Różne sprawy".
W tym punkcie każdy członek kierownictwa mógł podnosić dowolne sprawy, czy to w formie informacji, propozycji lub wniosku. Do posiedzeń przygotowywałem się zawsze bardzo gruntownie. Znalem na wylot omawiane materiały. Często odnosiłem wrażenie, że niektórzy członkowie Biura nawet ich nie czytali. Gdy dochodziło do ostatniego punktu porządku obrad w 90 proc. przypadkach byłem jedynym, który miał coś do powiedzenia. Decyzje i postanowienia podjęte na BP ujmował protokołów z posiedzenia, który podpisywali wszyscy obecni na danym posiedzeniu członkowie Biura. Materiały na Biuro, zwłaszcza te, które miały pójść pod obrady plenum KC, przygotowywało grono towarzyszy, najczęściej komisja powołana przez Biuro. Tematyka wychodziła bądź ode mnie bądź była ze mną konsultowana. Projekty plan w gospodarczych opracowywała Komisja Planowania. Zanim te materiały i projekty znalazły się na Biurze przechodziły, nieraz wielokrotnie, przez moje ręce, dyskutowano je przy moim udziale na węższych naradach, na które zapraszałem zainteresowanych towarzyszy. Gdy sprawa dotyczyła Komisji Planowania, lub jakiegoś resortu zapraszałem zawsze na te robocze narady premiera rządu tow. J. Cyrankiewicza. Nigdy bowiem nie dawałem poleceń, czy instrukcji ludziom, którzy mieli innych bezpośrednich zwierzchników bez obecności tych ostatnich. W tych roboczych naradach o charakterze gospodarczym uczestniczył z racji swych funkcji partyjnych tow. Jaszczuk. Jeśli sprawy wchodziły w zakres kompetencji innego sekretarza KC rozpatrywano je z jego udziałem.
Procedura zatwierdzania materiałów, które Biuro przekazywało pod obrady Komitetu Centralnego była następująca: problematyka ujęta w materiałach, które przed tym zostały opracowane przez komisje i doręczone wszystkim członkom Biura i Sekretariatu, była referowana na posiedzeniach przez jednego z członków Biura. Potem rozpoczynała się dyskusja nad materiałem, w której uczestniczyłem zwykle jako ostatni, aby nie sugerować innym własnego poglądu. Wreszcie odwracając kartę za kartą dyskutowanego materiału wnoszono do jego treści poprawki i uzupełnienia, o ile zostały przez Biuro przyjęte, opracowany w ten sposób materiał rozsyłało się członkom KC i uczestnikom jego obrad plenarnych. W oparciu o ten materiał sporządzało się projekt uchwały plenum. W czasie obrad plenum wybierało się kilkudziesięcioosobową komisję, która opracowywała tekst projektu uchwały, wnosząc zwykle do niego szereg zmian i uzupełnień. Nigdy nie wchodziłem w skład komisji i nie brałem udziału w jej pracy. Aktem ostatnim było głosowanie. Projekt komisji stawał się uchwałą po przyjęciu go przez plenum KC. Gdzie tu występowały i w czym się przejawiały "stosunki koteryjne" uniemożliwiające dyskusje i konfrontacje stanowisk. Pozostaje tajemnicą tych, którzy ten zarzut zmyślili.
Autorzy oskarżeń zawartych w "Materiale" na VIII Plenum skierowanych przeciwko mnie i innym towarzyszom posłużyli się znaną metodą anonimu. Oskarżają, opluwają, a niczego nie dowodzą, nawet nie usiłują dowieść. Mówiąc np. o ekspertyzach naukowych piszą: "tow. Gomułka negował ich rzeczywistą wagę" lub "opinii specjalistów nie ceniono", "z reguły nie prowadzono poważnych naukowych analiz" itp. W czym się to wszystko wyrażało, kiedy to miało miejsce, jakie fakty za tym przemawiają - tego nie mówią. Ich zadaniem było bowiem oskarżać, a nie udowadniać, o tym, że Gomułka przywiązywał olbrzymie znaczenie do szkolnictwa, do Zakładów Naukowych i Instytutów, że ciągle kładł nacisk na doskonalenie pracy Komitetu Nauki i Techniki, domagał się w wielu sprawach opinii specjalistów, że żądał np. opracowań co do perspektyw naszego eksportu, szczególnie rolno-społecznego na rynki zachodnie, że domagał się prognoz odnośnie zapotrzebowań rynku światowego na siarkę, ostatnio zaś na miedź, że na jego wniosek utworzono Instytut przy Min. Handlu Zagranicznego, że ciągłe podnosił sprawę braku wariantowych rozwiązań planów gospodarczych, że opowiadał się za tym, aby na posiedzenia plenarne zapraszać pracowników nauki i każdemu z nich udzielał głosu w dyskusji, jeśli tego pragnął itp. itd. o tym wszystkim autorom ''Materiału'' pisać nie kazano.
Przepraszam, kazano im krytycznie pisać, że "w posiedzeniach KC z reguły uczestniczyła wielka liczba działaczy państwowych i gospodarczych". Pracownikow naukowych pominięto, gdyż stałoby to w sprzeczności z tezą, że Gomułka nie cenił opinii specjalistów, że styl jego pracy określał "swoisty kult dyletantyzmu". Wszyscy wiedzą, że nie posiadam tytułu inżyniera czy doktora. Aby nie być dyletantem nigdy w życiu nie skorzystałbym z taryfy ulgowej dla zdobycia takiego tytułu, czego inni powiedzieć o sobie nie mogą. Ale tylko dyletanci nie wiedzą o tym, że wiedza nawet ta autentyczna, osiągnięta bez taryfy ulgowej nie zawsze jest równoznaczna z rozumem. Mam i miałem dosyć zdrowego rozsądku, aby doceniać wiedzę specjalistów i korzystać z ich usług, chociaż nigdy nie przeceniałem ich znaczenia przy podejmowaniu decyzji. Zresztą, gdy chodzi np. o prognozy nie ma takich specjalistów, którzy w sposób jednoznaczny mogą je określić. Gdyby za takich się podawali, trzeba by ich skreślić z rejestru specjalistów. Jako ilustrację ,,naruszenia norm leninowskich'' podano w "Materiale'', że w ostatnich latach odbywało się po kilka zebraniach Biura Politycznego rocznie, a Sekretariat KC nie zbierał się niemal wcale (...)
Większość decyzji Sekretariatu KC podejmowano drogą obiegową w warunkach kiedy stanowisko I sekretarza przesądzało o decyzji''. W całym materiale jest to bodaj jedyna próba merytorycznego uzasadnienia stawianych mi zarzutów. Pragnę się do nich ustosunkować. Nie mogę konkretnie powiedzieć, ile było w poszczególnych latach posiedzeń Biura, z których sporządzono protokół. Nie mam bowiem obecnie dostępu do materiałów. Sądzę, że posiedzeń protokołowanych było 10-12 rocznie. (…) oprócz posiedzeń protokołowanych odbywały się narady robocze, z których nie sporządzano protokołów i w których brało udział po kilku członków Biura Politycznego oraz Sekretariatu KC. Tak np. w r. 1970 przy udziale tow. Cyrankiewicza, Jędrychowskiego, Kliszki i często Jaszczuka odbyło się kilkanaście zebrań roboczych z Kierownictwem Ministerstwa Spraw Zagranicznych poświęconych sprawie zawarcia układu o normalizacji stosunków między Polską a NRF. Kierownictwo tej sprawy przez cały czas począwszy od wysunięcia inicjatywy aż do podpisania układu leżało w moich rękach. Nie mogłem postąpić inaczej zarówno z uwagi na doniosłość tej sprawy, jak i z innych względów, o których nie wspominam. Biuro było systematycznie informowane o stanie rzeczy. Podobnych narad roboczych w sprawach gospodarczych odbywało się wiele. Mogłem naturalnie zapraszać wszystkich członków Biura na te narady robocze, mogłem je przekształcać w formalne posiedzenia, Biura, lecz nie uważałem tego za celowe. Na Biuro przychodził już materiał obrobiony. Nie chciałem odrywać od pracy tych członków Biura, do których kompetencji służbowych nie należały sprawy omawiane na naradach roboczych. Sporządzanie protokołów z tych narad uważałem za zbędne. W tej metodzie pracy tylko biurokrata może się dopatrzyć łamania norm leninowskich. Nigdy nie było takiej sytuacji, że nie zawarvałem posiedzeń Biura czy Sekretariatu, a jednocześnie przetrzymywałem materiały, przeznaczone do załatwienia przez te organy. Często wnosiłem pretensje do towarzyszy, że nie przedkładają takich materiałów. Posiedzenia Sekretariatu odbywały się rzeczywiście rzadziej, gdyż sekretarze KC uczestniczyli w posiedzeniach BP a także na roboczych naradach - jeśli ich tematyka wchodziła w zakres kompetencji danego sekretarza. W mojej teczce do "załatwienia przez Sekretariat" znajdowała się tylko sprawa powołania Instytut Nauk Społecznych przy KC. Musiałem odwołać posiedzenie Sekretariatu, na którym sprawa ta miała być rozpatrywana, gdyż tow. Szydlak miał listę przedstawić propozycji odnośnie obsady personalnej Instytutu. Nie wiem, czy do tego czasu szuka jeszcze kandydatów. Sprawa zaś czeka na załatwienie od roku. Można też zajrzeć do protokołów Sekretariatu, w których figuruje rejestr spraw załatwionych drogą obiegową, aby przekonać się, że sprawy tą drogą załatwiane chyba w 90 proc. dotyczyły składu delegacji wysyłanych do innych krajów socjalistycznych w ramach wymiany doświadczeń lub na Zjazdy bratnich partii, programów różnych akademii i rocznic itp., spraw przedkładanych przez komórki organizacyjne KC. Znowu chyba w 99 proc. materiały te były zatwierdzane zgodnie z wnioskami Wydziałów, co oznacza, że faktycznie one przesądzały o decyzjach podejmowanych drogą obiegową przez Sekretariat. Wnioski nominacyjne (względnie odwoławcze) wynikające z uprawnień Sekretariatu podpisywałem zawsze ostatni - po podpisaniu ich przez pozostałych sekretarzy - co również można stwierdzić, gdyż pod swym podpisem umieszczałem datę. Wierutną bzdurą jest zawarty w "Materiale" zarzut, jakoby "politykę kadrową" w ramach Sekretariatu kontrolował tylko jeden jego członek, a w ramach KC - jeden Wydział. Podpisy wszystkich sekretarzy KC figurujące na wnioskach nominacyjnych dowodzą, jaki był prawdziwy stan rzeczy.
Cały "Materiał'' na VII Plenum został spreparowany w ten sposób, aby z niego wynikało, że za wszystkie rzeczywiste, a głównie urojone błędy w polityce byłego kierownictwa partii odpowiada trzech jego członków, a głównie apodyktyczny Gomułka. Żeby jednak coś powiedzieć partii i klasie robotniczej o winie innych w Materiale" czytamy: "Biuro Polityczne i Komitet Centralny naszej partii ponoszą jako całość- chociażby w równym stopniu - moralną i polityczną odpowiedzialność za to, że nie byli w stanie zapobiec stopniowemu wzrostowi autokratyzmu i sprzecznych z leninowskimi zasadami metod kierowania ze strony I sekretarza". Po udzieleniu sobie rozgrzeszenia, aby nie było wątpliwości, że "autokratyczna" władza rozciągała się nie tylko na całą partię, także na całe państwo, postanowiono uwolnić również rząd z odpowiedzialności za jego zakres działania.
W "Materiale" czytamy: "zasadniczą wadą Systemu kierowania państwem i gospodarką narodową, było naruszenie prawidłowych stosunków między Biurem Politycznym a Rządem (...) W rezultacie łamano wszystkie prawne kompetencje organ w rządowych, zwalniając je w praktyce z odpowiedzialności za rezultaty podejmowanych decyzji". Dalej: "W szczególności negatywny wpływ na pracę rządu jako całości wywierało nie tylko arbitralne podejmowanie decyzji o charakterze wykonawczym, lecz także świadome systematyczne podważanie jego autorytetu". Pod wpływem tej bajecznej lektury znowu naprasza się pytanie: dlaczego to BP i KC nie było w stanie uchronić partii i rządu przed autokratyzmem Gomułki? Kogo on zniszczył, komu wyrządził krzywdę za 14 lat pracy w charakterze I sekretarza KC? Czy nie widzicie towarzysze, że z każdego wiersza tych Waszych oskarżeń przebijają rogi oportunizmu i karierowiczostwa, że jest to dyskwalifikujące Was jako kierownik w partii parostwa samooskarżenie? Że Wasz strach przed Gomułką nie był jednak widocznie tak wielki, jeśli napisaliście w "Materiale": "Wewnątrz centralnego aktywu partyjnego – mimo zanikania statutowych możliwości dyskusji politycznej – została zachowana jednak stosunkowo duża szczerość i swoboda wymiany poglądów, kształtowanie się opinie krytyczne i realne oceny rzeczywistości". Z tych kilku wierszy dowiadujemy się rzeczy nowych. Wynika z nich po prostu, ze oszukaliście mnie, że na posiedzeniach kierownictwa partii wypowiadaliście się za uchwałami, które ono podejmowało, a w rzeczywistości czyniliście to obłudnie.
Tworząc grupy krytykowaliście poza plecami kierownictwa jego działalność, rozsadzając tym samym spoistość partii, podrywając i paraliżując możliwości jej normalnej pracy. Biuro Polityczne, Komitet Centralny, w normalnym partyjnym trybie podejmował decyzje i uchwały, za którymi głosowali również członkowie grup, a później przeprowadzali oni między sobą własne "realne oceny". Czy w tym miały się wyrażać leninowskie normy postępowania, centralizm demokratyczny? W świetle tej grupowej działalności, która musiała podrywać sprawność działania aparatu partyjnego i państwowego w dziedzinie realizacji zadań nakreślonych przez kierownictwo partii i rządu, właściwej wymowy nabiera ocena zawarta w "Materiale", jakoby znaczna część decyzji kierownictwa partii nie mogła być realizowana ze względów merytorycznych, a także ze względu na to", że aktywy partyjny i państwowy nierozumiejący lub niepodzielający tych decyzji realizował je niechętnie i połowicznie". Członkowie tej grupy, którzy wśród tego aktywu kształtowali "opinie krytyczne i realne oceny rzeczywistości" składali chyba sobie gratulacje z tytułu dobrych wyników swojej działalności. Mówią zresztą otwarcie o tym, oceniając w "Materiale", że to ich grupowe działanie miało "znaczenie pozytywne i przyczyniło się do tego, że Komitet Centralny mógł stawić czoła kryzysowi grudniowemu i w ramach norm statutowych dokonać zmiany kierownictwa". Wiadomo, wiadomo. W ramach "norm statutowych" ten aktyw partyjny, co to "nie rozumiał" i "niechętnie" realizował decyzje kierownictwa, przygotowywano w dniach grudniowych, aby organizował strajki i demonstracje dla usunięcia Gomułki z kierownictwa partii. Polecenie takie wydano nie po raz pierwszy.
Przypomnijmy sobie rok 1968 - spotkanie z aktywem warszawskim w Pałacu Kultury, gdzie przemawiałem w związku z demonstracjami studenckimi lecz wówczas to polecono aktywowi dzielnicy Wola, aby wystąpił przeciwko mojej osobie, nie pozwolił mnie przemawiać, zażądał zmiany na stanowisku I sekretarza KC. Przy próbie przerwania mi przemówienia, rozległo się skandowanie: "Gierek, Gierek". Trwało to wszystko około pół minuty. Okazało się, że akcja była niedostatecznie przygotowana. Delegatów Woli nikt nie poparł, zostali osamotnieni. Zmartwił się tym, a może przestraszył sekretarz KD tow. Łukaszewicz i jak tylko mógł starał się usprawiedliwić i zrehabilitować. Ja byłem zaś taki mściwy, że na V Zjeździe wysunąłem go osobiście jako kandydata do KC. Tow. Gierek, który brał udział w tym spotkaniu zapewniał mnie, że wszystko to co zaszło odbyło się bez jego wiedzy. Wprawdzie ludzie, którzy organizowali tę akcję, znajdują się obecnie w nowym kierownictwie partii, tym niemniej nie mógłbym i dzisiaj zaprzeczyć słowom obecnego I sekretarza KC.
Dla ludzi, którzy nie mają głębokiego, powiedziałbym wrodzonego poczucia odpowiedzialności, którzy podchodzą do wysokich stanowisk partyjnych i państwowych jak do szczęśliwej wygranej w Toto-Lotka, nigdy nie będzie zrozumiałe moje postępowanie, moja powiedziałbym kompletna bierność wobec wielu przejawów niechęci a nawet lekceważenia mojej osoby jako I sekretarza KC (przykłady: odrzucenie wniosku o zaproszenie mnie na Zjazd Związku Górników, udawanie się tow. Gierka na dodatkowy miesięczny urlop, nawet bez formalnego powiadomienia mnie o tym itp.). Wymagałem zawsze od siebie więcej, niż od innych. Nie oszczędzałem siebie ani fizycznie, ani politycznie. Podejmowałem przed społeczeństwem najbardziej niepopularne sprawy, uważając, że łatwiej niż inni potrafię go zjednać dla posunięć partii i rządu. Tam, gdzie wchodziły w grę najlepiej rozumiane przeze mnie interesy partii, państwa, narodu polskiego byłem zawsze bezwzględny, stałem na ich strażą jak pies łańcuchowy.
Od szeregu lat mój stan zdrowotny był niedobry. Ileż to razy słyszałem od lekarzy, abym ograniczył swoją pracę do kilku godzin dziennie. Te propozycje odpowiadały jak najbardziej mojemu stanowi zdrowia, były jednak nie do pogodzenia z moim charakterem, z moim pojmowaniem obowiązków I sekretarza KC. Za pełnienie tych obowiązków płaciłem już od dawna nadmierną utratą substancji życiowej. Może źle się stało, że sam nie zdobyłem się na postawienie wniosku o zwolnienie mnie z tego stanowiska. Myślałem nieraz o tym. Dużo musiałbym pisać, aby wyjaśnić Wam przyczyny tej wstrzemięźliwości. Wystarczy, że powiem, że gotów byłem w każdej chwili złożyć mandat. Nad różnymi wystąpieniami przeciwko mojej osobie, o czym informowano mnie nie jeden raz, przechodziłem do porządku dziennego nie chcąc stawiać się w roli prokuratora czy sędziego w stosunku do nieprzyjaznych lub nawet wrogich wobec mnie ludzi. Jeśli moi współtowarzysze z kierownictwa mieli tolerancyjny stosunek wobec tych ludzi, nie potrafili czy nie chcieli stanąć w obronie I sekretarza KC, śmiesznie byłoby myśleć, że ja mogę być zainteresowany w sprawowaniu tego stanowiska. Nie ma jednak dymu bez ognia. Jeśli w kierownictwie partii powstały grupy, które podgryzały moją pozycję I sekretarza KC, musiały być ku temu określone przyczyny. Trudno wymagać, aby ci, którzy grupy te tworzyli, powiedzieli otwarcie, co ich do tego skłoniło.
Przyczyn może być wiele. Jedną z nich jest ta, że czas ucieka, lata ludziom lecą, ambicje i aspiracje wzrastają, a upatrzone do zdobycia pozycje są obsadzone. Trzeba więc usunąć blokadę. Cel uświęca środki. Czego to się nie robi, aby zdobyć, czy zasłużyć na awans. Przecież jest to tak powszechnie praktykowane. Na pewno niemało z tej ideologii stało się siłą napędową kształtującą "opinie krytyczne i realne oceny rzeczywistości" w swobodnej wymianie poglądów grupowych "wewnątrz centralnego aktywy partyjnego". Na wystąpienie zewnętrzne przed forum Komitetu Centralnego czy Biura Politycznego nie starczyło odwagi. Do tej przyziemnej przyczyny, dochodziła niemało ważna okoliczność, że wielu ludziom stawałem nieraz kością w gardle przez swoją krytykę i wymagania. Dotyczyła ona przede wszystkim centralnej administracji państwowej, różnych aspektów działalności Komisji Planowania, resortów, a tym samym rządu. Powodów do tej krytyki było niemało. Wspomnę tylko o niektórych sprawach. Każdy z Was może np. skontrolować wskaźniki, jakie przyjęto w planie na lata 1966-1970 w dziedzinie handlu zagranicznego z krajami kapitalistycznymi oraz faktycznie osiągnięte rezultaty. Chodzi o eksport i import maszyn i urządzeń. Osiągnięte wyniki w stosunku do przyjętych w planie założeń są jak niebo od ziemi. Danych liczbowych nie pamiętam, a potrzebnymi do tego materiałami nie rozporządzam. Nie były to jednak jakieś niedoszacowania czy przeszacowania, lecz tak rażące różnice, które wskazywały bądź na kompletną ignorancję w zakresie planowania, bądź na świadome zafałszowanie bilansu. Reagowałem na to ostrą krytyką pod adresem centralnej administracji gospodarczej. Nasz handel z krajami kapitalistycznymi w ogóle trudno nazwać handlem planowym. Plan obrotów towarowych z tymi krajami zatwierdzony przez BP i uchwalony przez Sejm pod koniec każdego roku na rok następny, zmieniano nieraz kilkakrotnie w ciągu roku, pogarszając pierwotnie założone wskaźniki. Powtarzało się to każdorocznie, co przyczyniało gospodarce rozmaitych trudności. Wyjątkiem jest rok 1970, kiedy osiągnęliśmy założone w planie obrotów towarowych z krajami kapitalistycznymi dodatnie saldo w sumie ponad 600 mln zł dew. Stało się to możliwe głównie dlatego, że od połowy 1970 r. sprawa ta znalazła się pod stałą kontrolą aparatu ekonomicznego KC, czym osobiście się zainteresowałem. Prezydium rządu podjęło już bowiem uchwałę o pogorszeniu salda o jedną trzecią.
Krytykowałem działalność Komitetu Ekonomicznego przy Radzie Ministerstw, jego papierowe uchwały. Gdyby ktoś zadał sobie trud i przeanalizował podejmowane przez KERM uchwały oraz ich realizację w praktyce, przekonałby się jak słuszna była ta krytyka. Nikt chyba nie przypuszcza, że krytykowani darzyli mnie za to sympatią. Nie przysparzała mi przyjaciół ostra krytyka rozbudowy aparatu administracyjnego, faktyczne wyłączenie tego aparatu spod uchwał VII Plenum KC poprzedniej kadencji. Obraz przerostów personalnych i wielką sztucznie skonstruowaną drabinę administracyjnej hierarchii ze wszystkich bodaj przedsiębiorstwach, instytucjach i zakładach pracy zobaczyłem wyraźnie na tle przygotowań do wprowadzenia w życie postanowień V Plenum w sprawie bodźców materialnych. Z mojej inicjatywy Komitet Pracy i Płac pod tym kątem przeprowadził kontrolę w kilkunastu przedsiębiorstwach, której wyniki wykazały wprost niewiarygodną deformację w administracji gospodarczej. Przykład szedł z góry. Biuro Kadr KC dokonało przeglądu stanowisk w poszczególnych resortach i urzędach centralnych wraz z Urzędem Rady Ministrów. Okazało się, że w centralnej administracji państwowej prawie zupełnie zanikły stanowiska referentów, natomiast ich miejsca zajęli naczelnicy, z-cy naczelników, którzy z kolei mieli swoich zastępców. Na 1 kierownika przypadało przeciętnie 1-3 zwykłych pracowników włączając w to woźnych i sprzątaczki. Materiał ilustrujący ten stan rzeczy został rozesłany kierownictwu partii. Premier, poszczególni ministrowie byli współtwórcami tego systemu.
Proponowałem zamknięcie na kilka lat naboru nowych pracowników administracyjnych, aby w ten sposób zmniejszyć tę biurokratyczną machinę, tam zaś gdzie ubytek naturalny wymagałby uzupełnienia, dokonywać wewnętrznych przesunięć personalnych. Nic z tego nie wyszło. W planie na rok 1971 przewidziano zmniejszenie administracji gospodarczej, lecz jak mi wiadomo pod koniec grudnia ub. r. Komitet Pracy i Płac zalecił, aby tej redukcji nie przeprowadzać. Inną sprawą wywołującą zadrażnienia w kierownictwie partii były wspomniane już w innym miejscu dotacje przedmiotowe. Nie kwestionując stosowania dotacji w uzasadnionych przypadkach, krytykowałem ostro przekształcenie ich w system, w metodę gospodarowania. Dotacje budżetowe pokrywające straty działalności przedsiębiorstw stały się zjawiskiem masowym, z góry planowanym. Przedsiębiorstwom "pracującym" na planowanym deficycie, planowano jednocześnie i wypłacano zwiększające się z roku na rok fundusze premiowe. Komitety partyjne, a nawet niektórzy I sekretarze Komitet w Wojewódzkich nie byli zorientowani, jakie zakłady przemysłowe na ich terenie są deficytowe i korzystają z dotacji. Dowiadywali się o tym ode mnie na odprawach. Między innymi i tow. Gierek nie wiedział o tym, że szereg hut w woj. katowickim pracuje z deficytem. Te przykładowo przedstawione, chorobliwe zjawiska gospodarcze – a mógłbym je mnożyć - zmuszały mnie do podejmowania krytyki centralnej administracji gospodarczej. Jej wyrazem było również moje krytyki przemówienie końcowe na IV Plenum KC, w którym użyłem zwrotu, że "ryba śmierdzi od głowy'". Może to było zbyt dosadne wyrażenie, lecz niestety odpowiadające prawdzie. Zdaję sobie sprawę, że na gruncie mojego krytycznego stosunku do ludzi, którzy ponoszą odpowiedzialność za błędy i wypaczenia oraz deformacje w naszej gospodarce, mogła się wśród nich zrodzić niechęć do mojej osoby, co sprzyjało tworzeniu się różnych grup i ich zakulisowej działalności.
Najwięcej pretensji wnosiłem pod adresem tow. Cyrankiewicza. Współpracowałem z nim jako premierem rządu w ciągu 14 lat i stale odnosiłem wrażenie, że to wszystko co dzieje się w gospodarce jest mu obojętne. Nie czuł się nigdy – tego jestem pewien – odpowiedzialny za gospodarkę. Rozumował takimi kategoriami, jakoby rząd podlegał Komisji Planowania, a nie Komisja Planowania rządowi. Nie jest prawdą, że ktoś uszczuplał czy odbierał mu jako premierowi uprawnienia w zakresie spraw gospodarczych. Prawdą jest to, że te uprawnienia były mu niemiłe; nie chciał z nich korzystać i spychał je na kogo tylko mógł. Jego obojętna postawa wobec spraw gospodarczych wywoływała u mnie nawet ostre reakcje. Gdy wskazywałem mu na różne konkretne fakty wymagające wyciągania konsekwencji służbowych wobec winnych, odpowiadał lakonicznie: "Zbadamy, wyjaśnimy tę sprawę". Zwróciłem się kiedyś do niego na posiedzeniu BP, aby przedstawił, gdzie i na jakich stanowiskach zatrudnieni są ludzie, którzy w ostatnich dwu, trzech latach zostali zdjęci z kierowniczych stanowisk za określone przewinienia. Przyobiecał, miesiące upatrywały i na tym się skończyło. Wielu towarzyszom, znana jest moja reakcja na zakup kredytowy kawy w Brazylii w zamian za statki morskie. W latach ub. 5-latki rozwijano u nas gwałtownie spożycie kawy. Nie można by mieć nic przeciwko temu, gdyby kawę zakupywano w ramach normalnej wymiany handlowej. U nas rozwinięto szeroką kampanię wśród społeczeństwa za spożywaniem kawy, a jednocześnie kawę tę zakupywano na kredyt. Kto i jaki miał w tym interes, tego nie wiem. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie agitował społeczeństwa, aby konsumowało więcej takich artykułów, których kraj w ogóle nie produkuje i których nie może kupić za gotówkę, lecz musi kupować na kredyt, przyczyn po cenach wyższych niż w płatności gotówkowej. A tak u nas było. W ubiegłym 5-leciu spożycie kawy wzrastało u nas blisko 20 proc. rocznie, a w ciągu ostatnich 14 lat wzrosło niewiarygodnie wysoko, gdyż ok. 20 razy, tj. z 26 gr. w roku 1955 do 470 gr. w roku 1969 w przeliczeniu na 1 mieszkańca.
Kawę, którą zjedliśmy przed kilku laty na kredyt, obecnie spłacamy eksportem statków do Brazylii. Kontrakty na dostawę tych statków za kawę zawarliśmy przed kilku laty, kiedy ceny tych statków na rynkach światowych były bodaj najniższe. Dzisiaj ceny światowe na statki morskie są wyższe o ok. 20 proc., lecz Brazylia płaci nam za statki cenę określoną w kontrakcie, a więc wydatnie niższą. Jednocześnie w ostatnich latach ceny kawy wysoko podskoczyły w górę na rynkach światowych, wobec czego musimy płacić za kawę wyższe ceny, niż w momencie zawierania transakcji kawa – statki. Warto byłoby nawet komisyjnie zbadać (np. przez komisję sejmową) jak wielkie straty ponieśliśmy na tej transakcji. Dowiedziałem się o niej przed kilku laty przypadkowo, w momencie jej finalizowania. Mimo mego sprzeciwu doprowadzono ją do skutku twierdząc, że już za późno na wycofanie się z tej transakcji, co było nieprawdą. Jak później dowiedziałem się transakcja została zawarta na polecenie tow. Cyrankiewicza Za tę skandaliczną transakcję zrobiłem mu awanturę. Po nim jednak wszystko spływało jak po gęsi.
Import kredytowy kawy zmniejszono w roku 1970, lecz gdy tylko usunięto zaporę w postaci mojej osoby, przywrócono natychmiast poprzednie rozmiary importu, rzecz jasna również na kredyt. Podobnych kontrowersji miałem więcej z tow. Cyrankiewiczem. Z pełnym uzasadnieniem można postawić mi zarzut, że widząc nieprzydatność tow. Cyrankiewicza do kierowania z ramienia rządu gospodarką narodową - czego przede wszystkim wymaga się od premiera rządu państwa socjalistycznego - nie doprowadziłem do zmiany na stanowisku premiera. Usuwanie ludzi z zajmowanych stanowisk należało do najsłabszych stron mojej osobowości. Wydawało mi się zawsze, że sięgając po ten środek mogę wyrządzić człowiekowi krzywdę. Te hamulce niezależnie od tego, jak je można oceniać, ciążyły na moich posunięciach personalnych. Na stanowisku premiera chciałem jednak dokonać zmiany już w roku 1964. Z propozycją tą wystąpiłem wobec obecnego I sekretarza KC tow. E. Gierka. W czasie wspólnie spędzanych dni urlopowych w Łańsku, dając mu do zrozumienia, że myślę o nim jako o kandydacie na premiera. Spotkałem się jednak z dość stanowczym sprzeciwem z jego strony. Wyraził on pogląd, że zmiana na stanowisku premiera nie jest wskazana, zwłaszcza, że tow. Cyrankiewicz rozwiązuje na tym stanowisku problem udziału b. PPS w sprawowaniu władzy. Zgodziłem się z tym rozumowaniem i zaniechałem konsultacji z innymi towarzyszami.
W związku z wyborami do Sejmu obecnej kadencji powziąłem po raz drugi zamiar dokonania zmiany na stanowisku premiera. Znowu zatrzymałem się na osobie tow. Gierka, jako kandydacie na to stanowisko. Przeszkodę widziałem tylko jedną, mianowicie brak z jego strony doświadczenia na odcinku pracy państwowej. W związku z tym wraz z innymi towarzyszami doszliśmy do wniosku, że będzie rzeczą dobrą, jeśli tow. Gierek przed objęciem stanowiska premiera przez okres kilku miesięcy, maksymalnie półroczny, pracować będzie na stanowisku I zastępcy tow. Cyrankiewicza. Ten ostatni był konsultowany i informowany o zamierzonych zmianach uważając je za słuszne. Gdy tow. Gierkowi złożyłem tę propozycję, wpierw za pośrednictwem tow. Kliszki, osobiście w dzień, czy dwa później odmówił jej przyjęcia w sposób kategoryczny, odmowę motywował złym stanem swego zdrowia, przede wszystkim pylicą płuc. Czułem się w obowiązku powiadomić o tym Biuro Polityczne, na którym tow. Gierek powtórzył swoją odmowę wraz z motywacją. Dzisiaj jest dla mnie jasne, że to nie względy zdrowotne skłoniły go do zajęcia negatywnej postawy wobec składanych mu propozycji. Ani wówczas, ani później nikt mi nie proponował, aby na stanowisko premiera szukać innego kandydata. Sam również tej inicjatywy nie przejawiałem. I tak tow. Cyrankiewicz, któremu już zakomunikowałem, że opuści stanowisko premiera, wbrew moim intencjom pozostał nim nadal. Nie zdziwiłem się zatem, kiedy dowiedziałem się, że i on wchodził w skład centralnego aktywu partyjnego, który przygotowywał od dawna usunięcie mnie ze stanowiska I Sekretarza KC.
Wydarzenia grudniowe stały się doskonałą do tego okazją. Przechodzę obecnie do przedstawienia mego punktu widzenia na wydarzenia grudniowe. Z tego co powiedziałem dotychczas wynika, że nie podzielam oceny tych wydarzeń zawartej w materiale BP na VIII Plenum KC i w zasadzie powtórzonej w przemówieniu wygłoszonym na tym Plenum przez I Sekretarza KC tow. E. Gierka. Więcej nawet, ocenę tę uważam za mijającą się z faktycznym stanem rzeczy, lecz co ważniejsze widzę w niej duże niebezpieczeństwo, jakie pociąga za sobą dla partii i kraju. Poza ogólną atmosferą cechującą się niechęcią i krytycyzmem wytworzoną na skutek grudniowej regulacji cen, a zwłaszcza podwyżką cen mięsa, przyczyny wydarzeń na Wybrzeżu wypływają z rozmaitych źródeł. Należy ich szukać przede wszystkim na płaszczyźnie stosunków lokalnych zaistniałych w poszczególnych zakładach pracy, szczególnie specyfice miast portowych, postawie młodego pokolenia wobec różnych problem w społeczno-politycznych kraju i narodu, w nieposzanowaniu prawa, w braku dyscypliny społecznej, w głęboko zakorzenionych w naszym społeczeństwie najgorszych tradycjach historycznych i w silnych tendencjach do anarchii. W tym kontekście analizować trzeba pracę partii, jej słabości i błędy oraz wyciągać z tego właściwe wnioski na przyszłość. Nie mam niestety materiałów, które pozwoliłyby mi zobrazować dokładnie sytuację lokalną w stoczni gdańskiej, skąd wydarzenia na Wybrzeżu wzięły swój początek. W materiale BP na VIII Plenum w ogóle na ten temat się nic nie mówi. Na tle przyjętej z góry koncepcji, której podporządkowano ocenę wydarzeń grudniowych, analizowanie sytuacji lokalnej było w ogóle niepotrzebne. Faktycznie zaś bez analizy tego wszystkiego co się działo w zakładach pracy w okresie poprzedzającym regulację cen i jak przedstawiała się sytuacja w chwili regulacji cen, nie można w ogóle opracować prawidłowej oceny tych wydarzeń.
Stoczniowcy należą do jednego z najwyżej zarabiających oddziałów klasy robotniczej. Z tego punktu widzenia grudniowa regulacja cen faktycznie nie naruszała ich stopy życiowej, za wyłączeniem grup najniżej zarabiających. Z informacji, którymi rozporządzam, wynika, że inicjatorami i organizatorami strajku w stoczni gdańskiej byli ludzie z wydziałów najlepiej zarabiających. Trzeba jednak zbadać, w jakim stopniu wzrósł fundusz płac załogi oraz inne wypłaty na jej rzecz w ciągu np. minionej pięciolatki czy wzrost płac objął również w równym stopniu wszystkie grupy pracownicze, czy struktura płac była prawidłowa itp. Dla oceny sytuacji w stoczni istotne znaczenie ma fakt, że od dłuższego czasu wystąpiły tam duże dysproporcje w zarobkach załogi w postaci "kominów" płacowych określonych grup robotniczych. Źródłem powstawania tych kominów - o których dowiedziałem się od tow. Kociołka przed V Plenum gł - były głównie godziny nadliczbowe naliczane częściowo fikcyjnie, gdyż za pełne doby rzekomej pracy. Z kominów płacowych korzystało kilkuset robotników. Wynika z tego, że w stoczni gdańskiej szwankowała dyscyplina finansowa. Za co w pierwszym rzędzie ponosi odpowiedzialność administracja stoczni. Świadczy to jednocześnie o tym, że szwankowała tam również działalność organizacji związkowej, samorządu robotniczego i organizacji partyjnej. Ten nienormalny stan rzeczy postanowiono zmienić, godziny nadliczbowe zmniejszyć, kominy płacowe znieść. Nie wiem jak daleko ta akcja została posunięta, lecz nie ulega wątpliwości, że musiała ona budzić niezadowolenie wśród tej części robotników, którzy w sposób nieuczciwy dochodzili do wysokich zarobków. W świetle tych faktów, zwłaszcza wobec poważnego niedowładu partyjnych i związkowych organizacji w stoczni, nie trudno było grupie organizatorów popchnąć robotników do strajku, po ogłoszeniu regulacji cen.
Druga specyficzna dla stoczni okoliczność, która na pewno wpłynęła w określonym stopniu na rozpoczęcie i przebieg wydarzeń grudniowych, to pokaźna ilościowo grupa młodych robotników, przyjętych do pracy z więzień przed zakończeniem kary. Pomijam sprawę doboru stoczni jako zakładu pracy do rehabilitowania i przysposabiania do normalnego życia ludzi, którzy znaleźli się w kolizji z prawem. Ale wobec zaistnienia tej okoliczności należało zbadać zachowanie się tych ludzi i ustalić rolę, jaką odegrali w wydarzeniach grudniowych. Pomijanie tej okoliczności przy analizie przyczyn wydarzeń grudniowych jest nie dopuszczalne. Nie wolno też nie uwzględniać specyficznego charakteru miast Wybrzeża, gdzie setki różnych przyczyn składają się na wielkie nasilenie demoralizacji, różnych afer, łatwych i wysokich zarobków, chuligaństwa itp. Stwarza to klimat, w którym o wiele łatwiej niż w innych miastach można prowadzić szkodliwą i wrogą dla państwa działalność, doprowadzać do naruszeń porządku publicznego i do zaburzeń społecznych.
Przebieg wydarzeń na Wybrzeżu wskazuje wyraźnie, że ich najaktywniejszymi najbardziej agresywnymi uczestnikami była młodzież. Jeśli nawet w większości to była młodzież robotnicza, nie należy jej utożsamiać z klasą robotniczą jako taką. W materiale BP na VIII Plenum nie wspomina się nawet o postawie młodzieży i jej roli w wydarzeniach grudniowych. A była to rola decydująca. Młodzież pierwsza porzucała pracę i zmuszała do tego innych, ona nie uznawała legalnie wybranych przedstawicieli organizacji związkowych i samorządu robotniczego, w ich miejsce tworzyła własne komitety strajkowe, ona organizowała i głównie uczestniczyła w demonstracjach ulicznych, ona wreszcie paliła, rabowała, niszczyła dobro społeczne, parła i doprowadzała do krwawych awantur ulicznych. W materiale BP przytacza się, że "w związku z wydarzeniami na Wybrzeżu organa porządkowe zatrzymały (...) łącznie 2 989 osób'', w tym 65 proc. stanowili robotnicy. Dlaczego nie podano struktury wieku zatrzymanych, stażu ich pracy, przynależności do organizacji politycznych i społecznych, wysokości ich zarobków, stanu rodzinnego. Wszystkie te sprawy aż się proszą o analizę. Według informacji jakie uzyskałem w pierwszych dniach wydarzeń, wysoki odsetek zatrzymanych przez MO stanowili członkowie ZMS-u.
Zdaniem moim, wydarzenia grudniowe wskazują na ogromne luki w ideowo-politycznym wychowaniu młodzieży, na jej niezwykle niskie zainteresowanie problemem budowy socjalizmu w naszym kraju, na głęboki brak poczucia dyscypliny społecznej, dobra kraju i odpowiedzialności za jego losy. Te przede wszystkim sprawy powinny znaleźć się u podstaw oceny wydarzeń grudniowych, pod tym kątem partia powinna przeprowadzić krytykę i samokrytykę oraz wyciągnąć odpowiednie z nich wnioski. Wydarzenia grudniowe odsłoniły również inne problemy, które w praktyce działalności naszej partii były niedostrzegane lub niedoceniane. Chodzi o cały kompleks zagadnień, które w sumie składają się na to, co zwykło nazywać się poszanowaniem prawa i dyscypliną społeczną. W żadnym bodaj innym kraju jest nie do pomyślenia tego typu reakcja ze strony ludzi pracy na podobne w swej istocie, jak to było w naszym kraju, posunięcie władzy Państwowej. W materiale BP na VIII Plenum, w którym mówi się o potrzebie dokonania "gruntownej analizy przyczyn i tła społeczno-politycznego wydarzeń, grudniowych", czytamy: "u podłoża tych wydarzeń leżał protest klasy robotniczej, czołowej klasy w naszym socjalistycznym systemie przeciw istotnym decyzjom partii i rządu".
Stawiam pytanie - w jakim innym kraju protest klasy robotniczej na regulację cen, wyrażającą się w zbilansowanych w zasadzie podwyżkach i obniżkach cen artykuł w rynkowych, mógłby przyjąć formy dzikiego, żywiołowego strajku, połączonego natychmiast z burzliwymi demonstracjami na ulicach, wyważaniem bram do wyższych uczelni, biciem profesorów, próbami zawładnięcia rozgłośnią radiową, tłuczeniem szyb w teatrach, kawiarniach i bankach, paleniem obiekt w publicznych, paleniem wozów strażackich zdążających do gaszenia pożarów, rabunkami sklep w itp. wandalizmem? Według mnie nie ma takiego kraju w Europie, ani na innych kontynentach. A wszystko to miało miejsce w Gdańsku już w pierwszym dniu strajku stoczniowców. Nazwać cały ten wandalizm rozwydrzonego tłumu młodzieńców protestem klasy robotniczej, jest obrazą klasy robotniczej jako takiej.
U podstaw wydarzeń na Wybrzeżu leżą nie protesty klasy robotniczej, lecz rozpasany anarchizm, dzika samowola, pogarda dla prawa i praworządności, wyzucie z poczucia jakiejkolwiek odpowiedzialności za własny kraj, za jego przyszłość. Były one dziełem anarchii. Nie wiem, dlaczego nie umożliwiono całemu społeczeństwu poprzez przedruki prasowe zapoznania się z przebiegiem wydarzeń grudniowych przedstawionych w Głosie Wybrzeża z 28 grudnia 1970 r., czyli już po VII Plenum KC. Chyba dlatego, że nie pasował ten opis do z góry powziętej koncepcji ich oceny. Najbardziej tragiczną stroną tych wydarzeń jest to, że rozgrywały się one głównie na ziemiach przywróconych Polsce dopiero od niespełna 26 lat oraz to, że zanarchizowany tłum atakował i palił gmachy partyjne, gmachy tej partii, za której sprawą, ziemie te mogły w ogóle do Polski powrócić. Nowe kierownictwo partii, jakby w ogóle nie zauważyło tego aspektu wydarzeń. Nie wstydziło się nawet napisać w swoim materiale, niby w formie informacyjnej, że wysuwane w hasłach i ulotkach żądania personalno-polityczne strajkujących kierowały się "przede wszystkim przeciw wczesnemu sekretarzowi KC". Trzeba było jeszcze dodać: byłemu I Sekretarzowi Polskiej Partii Robotniczej, która walczyła z hitlerowskim okupantem o powrót tych ziem do Polski, byłemu Ministrowi Ziem Odzyskanych, który kierował akcją zasiedlania tych ziem, ich zagospodarowania i organicznego scalania z macierzą, byłemu I Sekretarzowi Komitetu Centralnego PZPR, z którego inicjatywy i pod którego bezpośrednim kierownictwem doprowadzono do zawarcia w dniu 7 grudnia 1970 roku Polsko-Zachodnio-Niemieckiego układu, w którym Niemiecka Republika Federalna przyznała raz na zawsze nienaruszalność zachodniej granicy Polski na Odrze i Nysie Łużyckiej. Taka jest prawda. Ale prawdą jest również to, że wydarzenia grudniowe osłabiły międzynarodową pozycję Polski, umocniły pozycje wrogów Polski Ludowej, m.in. tych sił rewizjonizmu i odwetu, które nie pogodziły się z istnieniem tej granicy i liczą na to, że bieg historii może otworzyć dla nich szanse ponownego sięgnięcia po zachodnie ziemie Polski. Jeśli tego nie rozumieją ci, którzy w młodzieńczym porywie anarchistycznym palili siedziby naszej partii na Wybrzeżu, to chyba można żądać i wymagać doceniania i rozumienia tych rzeczy ze strony centralnych władz partyjnych i państwowych. Brak szacunku dla prawa, lekceważący stosunek do władzy, niedocenianie własnego państwa, brak poczucia dyscypliny społecznej, nurtujące głęboko w naszym społeczeństwie tendencje anarchistyczne – to dziedzictwo przeszłości, które po dziś dzień ciąży na postawie pokaźnej części naszego społeczeństwa. Były takie historyczne czasy, kiedy naruszenia obowiązującego prawa, przeciwstawianie się i zwalczanie istniejącej władzy było świadectwem patriotyzmu Polaków. Była to bowiem władza i prawo obce, zaborcze, prawo wrogów, którzy ujarzmili Polskę i jej naród. W tej atmosferze wychowało się i żyło kilka pokoleń Polaków. Chociaż rozwój historyczny zlikwidował przyczyny, które usprawiedliwiały, nawet nakazywały nieposłuszeństwo wobec ryarya, pozostała jednak tradycja, która zaciążyła na postawie społeczeństwa. Tradycji nie można sobie wybrać. Dziedziczy się je takie jakie są. Ale mogą one obumierać lub pozostawać żywe. W zależności od tego jak się do nich podchodzi. Jeśli w dzisiejszym życiu narodu pozostają jeszcze żywe tradycje lekceważenia i nieposzanowania prawa – co dość powszechnie występuje – oznacza to, że pod tym względem niedomaga nasz system wychowawczy, nasza propaganda, nasze naświetlenie historii. Tradycje nieposzanowania prawa, tradycje gwałtu, samowoli i anarchizmu są w naszym narodzie daleko starsze od tych najlepszych, porozbiorowych i okupacyjnych tradycji, które w innych warunkach, w innym okresie historycznym, przy brakach w systemie wychowawczym i propagandowym mogą również przerastać i przerastają w swoje przeciwieństwa. Rzeczpospolita magnacko-szlachecka utraciła niepodległość, przestała istnieć, została podzielona między swych sąsiadów. Zgubiła magnateria swoje państwo, szlachta swoją ojczyznę. Wiele przyczyn złożyło się na to. Nie miejsce tu aby je wyliczać. W syntetycznym ujęciu zamyka je magnacko-szlacheckie hasło: "Polska nierządem stoi". Szlachecką Polską rządziła anarchia. Ona wykopała jej grób. Największą przeszkodą na drodze złych tradycji jest nieznajomość historii naszego narodu. Powiedziałbym, że ta nieznajomość dość jest powszechna nie tylko wśród robotników i chłopów, lecz także wśród inteligencji, a co najgorsze obejmuje również młodzież akademicką, nawet tę studiującą historię Polski – mam na myśli nie tę historię, która wychodząc z założeń "niekalania własnego gniazda" fryzuje jej oblicze, fakty i zdarzenia historyczne interpretuje w sposób opaczny. Chodzi mi o historię, która jest historią zguby Polski, czyli o historię, która ma spełniać rolę nauczycielki życia. Gdyby młodzież robotniczą Wybrzeża uczono historii upadku i rozbiorów Polski, nie poszłaby ona w dniach grudniowych drogą anarchii, zdawałaby sobie sprawę z tego, dokąd ta droga prowadzi. Historia może być nauczycielką tylko wówczas, gdy przestanie być nauką martwą, gdy uczynimy z niej narzędzie służące do wykuwania i kształtowania oblicza teraźniejszości. Złe tradycje powinny być żywym przykładem, ostrzegającym jak postępować nie należy. Gdy mówię o niedomaganiach naszego systemu wychowawczego, to właśnie głównie mam na myśli. Obowiązujący program nauczania historii poczynając od szkół podstawowych aż do uniwersytetu nie uczynił z historii nauczycielki życia, służył raczej do gloryfikowania szkodliwych dla Polski tradycji, a tym samym sprzyja ich kontynuacji. Z wydarzeń, grudniowych nieźle byłoby wyciągnąć i taki wniosek, aby obowiązkową lekturą w nauczaniu historii nie tylko w szkołach średnich i wyższych, lecz także w ZMS i ZMW stała się taka fundamentalna praca historyczna jak np. "Dzieje Polski" Józefa Szujskiego (wydana w Lwowie w 1866 r.) i innych historyków tej samej szkoły. Ważnym bowiem warunkiem skutecznego zwalczania anarchizmu, wpajania szacunku dla prawa, wdrażania nawyków dyscypliny społecznej jest systematyczne wykazywanie społeczeństwu do czego doprowadziły Polskę anarchizm i samowola, wychowanie młodzieży na wykazywaniu wszystkiego co było złe w naszej wielowiekowej przeszłości. W istocie rzeczy ani szkoła nie wychowuje w tym duchu młodego pokolenia, ani propaganda nasza nie przyczynia się do uśmiercania tych, szkodliwych tradycji. Obserwujemy nawet fakty wręcz odwrotne. Jednym z pierwszych kroków, które podjęło nowe kierownictwo partii, było proklamowanie odbudowy Zamku Królewskiego w Warszawie. Tak się jakoś dziwnie składa, że uchwała o odbudowie zamku została podjęta przez sejm w okresie "rozgramiania nacjonalistycznego odchylenia w partii". Obecnie proklamuje się realizację tej uchwały jako wyraz naprawy "błędów" starego kierownictwa. A w obu przypadkach chodzi o moją osobę. Jak widzimy nie istniejącym zamkiem niektórzy ludzie posługiwali się wczoraj i posługują się dzisiaj jak narzędziem w walce o zdobycie taniej popularności.
Nigdy nie byłem i nie będę zwolennikiem odbudowy zamku, a ściślej mówiąc budowy nowego zamku, gdyż ze starego nic nie pozostało. Kraj ma inne ważniejsze potrzeby jak budowę zamku, która pochłania olbrzymie środki, a po zbudowaniu, jeśli do tego kiedy w ogóle dojdzie — trzeba będzie łożyć corocznie grube miliony na utrzymanie i konserwację tego muzeum. Budo­wę zamku uzasadnia się nieodzowną potrzebą żywego nawiązania do daw­nych tradycji. Zamek ma być żywym symbolem kontynuacji państwowości polskiej itp. Zapytuję: do jakich tradycji pragnie się nawiązać? Co postępo­wego w życiu Polski reprezentuje Zamek Królewski w Warszawie poza Kon­stytucją 3 Maja, której rzekomy obrońca i gospodarz Zamku Stanisław Po­niatowski po jej uchwaleniu przeszedł do obozu Targowicy? Przecież ten Zamek jest symbolem anarchii, tam niemal każdy Sejm, który obradował w jego murach był zrywany przez magnackie „liberum veto”, tam żyli i prze­bywali sprzedajni i nikczemni królowie Polski, tam wreszcie pod bagnetami obcych mocarstw podejmowano uchwały o rozbiorach Polski.

Czy naprawdę ci, którzy podjęli decyzję o „odbudowie” Zamku nie wie­dzą o tym? Czy nic im nie mówi fakt, że decyzji tej przyklasnęły różne wsteczne, antysocjalistyczne koła politycznej emigracji na Zachodzie? Do ich tradycji chcemy nawiązywać? Zamek warszawski nie jest symbolem pań­stwowości polskiej. Jest natomiast symbolem zguby, zarówno państwa mag- naterii i szlachty polskiej, jak i państwa polskiej burżuazji. Czym chcemy się chwalić, do czego nawiązywać, czego ma uczyć społeczeństwo to projekto­wane muzeum, jakim ma stać się zamek warszawski, trudno doprawdy zgad­nąć. Kiedyś po odbudowie Starego Miasta pokazywano je z dumą jakiejś delegacji japońskiej przebywającej w Warszawie, podkreślając, że na tym miejscu okupant nie pozostawił nic prócz gruzów. Gdy zapytano Japończyków jak im się podoba to dzieło, padła odpowiedź: „Wszystko jest bardzo ładne. My Japończycy gdybyśmy znaleźli się w podobnej sytuacji, zbudowa­libyśmy jednak nowoczesne domy”. My Polacy, kochamy się w naszych na­rodowych tradycjach, pielęgnujemy je i pieścimy, a w konsekwencji przyno­szą nam one owoce w rodzaju wydarzeń grudniowych na Wybrzeżu. Japoń­czycy kochają się w nowoczesności i w konsekwencji budują potęgę ekono­miczną swego kraju w tempie, które nie ma sobie równego w żadnym kraju świata. My im tego bardzo zazdrościmy, dziwimy się skąd się to u nich bie­rze, ale nadal kroczymy szlakiem wyżłobionym przez nasze narodowe trady­cje. Kto wyrwie naród polski z tego zgubnego szlaku, jeśli partia mieniąca się być jego przewodniczką dziejową, nie potrafiła dotąd zrozumieć całej tej złożonej problematyki?

Przyczyny wydarzeń grudniowych można przedstawić obrazowo na dwóch znanych mi faktach dotyczących postępowania klasy robotniczej innych kra­jów. Bodaj w listopadzie ub. r. Związek Kolejarzy w St. Zjednoczonych ogłosił strajk pracowników kolejowych, który rozpoczął się o północy. O godz. 6 rano zapadł wyrok sądu, który zawiesił strajk na trzy miesiące pod karą wysokiej grzywny nałożonej na związek za każdy dzień strajku w przypadku, gdyby nie podporządkował się on decyzji sądu. Związek natychmiast odwołał strajk i wszyscy pracownicy podjęli pracę. Niezależnie od innych przyczyn, które mog­ły wpłynąć na podporządkowanie się kolejarzy amerykańskich orzeczeniu są­du, ich postępowanie dowodzi, że prawo jest dla nich prawem, któremu nie wolno się przeciwstawić. Przykład drugi. Niedługo przed dojściem Hitlera do władzy w Niemczech przebywałem przez pewien czas w Berlinie, zakwate­rowany przez KPD u jednego z bezrobotnych komunistów niemieckich. W tym czasie KPD zwołała wiec bezrobotnych, który miał się odbyć na jednym z placów miasta. Sam nie mogłem wziąć udziału w wiecu, gdyż w Niemczech przebywałem nielegalnie. Na wiec udał się mój gospodarz. Po krótkim jednak czasie wrócił i gdy zapytałem: czyżby wiec się nie odbył wskutek niedostatecz­nej liczby uczestników? — odpowiedział mi: „No, ludu się zebrało cały plac. Ale przyszedł komisarz policji, który ogłosił zebranym, że wiec został przez władze zakazany, wobec czego nie może się odbyć i wezwał zebranych aby się rozeszli”. „I rozeszli się — zapytuję?” „A czy mogli zrobić coś innego — odpo­wiada gospodarz— musieli się rozejść”. Fakty te nawet nie wymagają komen­towania. Mówią same za siebie. Można jedynie westchnąć: och, kiedy to nasze społeczeństwo, nasza klasa robotnicza kierować się będzie w swym postępo­waniu takim poczuciem prawa i respektu dla władzy?

Mówiąc o przyczynach wydarzeń grudniowych trzeba wskazać i na te oko­liczności, że aktyw i organizacje partyjne były za słabo uzbrojone w argu­menty uzasadniające konieczność dokonanej regulacji cen. List Biura Poli­tycznego do organizacji partyjnych mógł być lepszy, bardziej przekonywują­cy, gdyby pozostało więcej czasu na jego redagowanie. Na konieczność do­boru przekonywujących argumentów wskazywałem na posiedzeniu Sekretaria­tu, zwłaszcza dla uzasadnienia podwyżki cen mięsa. Obecny na tym posiedze­niu tow. Szydlak, odpowiedzialny za przygotowanie projektu listu oświadczył, że wszystkie organizacje partyjne przygotowane są na podwyżkę cen mięsa, oczekują tylko na termin jej wprowadzenia. Rzeczywiście, niedwuznaczna za­powiedź podwyżki cen na mięso znalazła się w moim przemówieniu z 3 grud­nia ub. r. w Zabrzu na akademii z okazji „Dnia Górnika”. List BP do organi­zacji partyjnych poświęcony sprawie regulacji cen był jednak konieczny. W ostatniej chwili kiedy trzeba było oddać ten list do drukowania, otrzymałem jego projekt sporządzony pod kierownictwem tow. Szydlaka. Projekt nie na­dawał się nawet do poprawek. Można go znaleźć w aktach KC. Trzeba było go odrzucić i napisać nowy list BP. Narzuciłem główne tezy, w myśl których nowy tekst listu sporządził kto inny. Tym niemniej list był słaby. Nie był też dostatecznie' zorganizowany i przygotowany aktyw partyjny do akcji odczyta­nia listu BP i udzielenia odpowiedzi na pytania. Nieodpowiedni był także ter­min, w którym przeprowadzono regulację cen. Należało to zrobić po świętach bożego narodzenia, nie bacząc na to, że przed nowym rokiem najtrudniej byłoby kompletować komisje zatrudniane przy takich operacjach.

Na VI Plenum mówiłem: ,,Jeśli obniżki cen przyjmowane są przez społe­czeństwo z zadowoleniem, to podwyżki cen są niepopularne i zawsze spoty­kają się z krytyką, niezależnie od tego, czy krytyka jest lub nie jest uzasad­niona”. Można by jeszcze traktować za rzecz do wytłumaczenia, gdyby stoczniowcy w odpowiedzi na regulację cen przerwali pracę i zażądali wy­jaśnień w tej sprawie nawet od władz najwyższych. Wszystko to mieściłoby się w granicach normy. Można by się pogodzić nawet z tym, że stoczniow­ców nie przekonały argumenty uzasadniające regulację cen, wobec czego za­żądali podwyżki płac, określili jak długo będą czekać na odpowiedź i po upływie tego terminu w przypadku nie uwzględnienia żądań przystąpili do strajku. W tym również nie byłoby tragedii. Nigdy jednak nie można pogo­dzić się z anarchią, z wandalizmem, z wyruszeniem na ulicę z żelaznymi ło­mami, z paleniem gmachów  publicznych, budynków partyjnych i państwo­wych, samochodów i innego dobra, z rabunkiem mienia państwowego, z ma­sakrowaniem milicjantów. Dla utrzymania porządku publicznego władza musi w takich przypadkach użyć środków przemocy, włącznie z zastosowa­niem broni palnej. Jest to w pełni uzasadnione i usprawiedliwione. Przemoc stosowana wobec niszczycielskiej, zbrodniczej anarchii leży w najlepiej poję­tych interesach klasy robotniczej, w interesie całego społeczeństwa. I to na­leżało powiedzieć klasie robotniczej i społeczeństwu pełnym głosem przy ocenianiu wydarzeń grudniowych na Wybrzeżu.

Nowe kierownictwo partii postąpiło inaczej. Anarchię, której zaprzeczyć nikt nie może, zepchnięto w cień, potraktowano jako nurt wtórny, płynący jakby za plecami robotników. Tę anarchię usiłuje się nawet usprawiedliwiać, utrzymując wbrew oczywistym faktom, jakoby charakter wystąpień stocz­niowców był początkowo spokojny, a wydarzenia przeniosły się na ulicę rze­komo dlatego, że uprzednio nie podjęto z mmi rozmów. Anarchię grudniową na Wybrzeżu nazwano tylko „protestem klasy robotniczej”, lecz w oce­nie kierownictwa partii uczyniono wszystko, aby ten „protest” usprawiedli­wić. I nie to jest najważniejsze, chociaż jest podłe i zarazem obliczone na naiwność ludzką, że usiłuje się złożyć odpowiedzialność za wydarzenia grud­niowe na trzech ludzi, lecz to, że w swej ocenie tych wydarzeń kierownictwo partii faktycznie je zalegalizowało. Taka ocena, jako metoda wychowawcza, może tylko zachęcić różne żywioły anarchistyczne i elementy antysocjali­styczne do łamania prawa, do burzenia porządku publicznego, do konty­nuowania przez nie w przyszłości środków i metod gwałtu wypróbowanych już w dniach grudniowych na Wybrzeżu.

Plenum, na którym oceniano wydarzenia grudniowe wg wersji przed­stawionej w materiale BP, odbywało się w 7 tygodni po ich zakończeniu. Było więc dosyć czasu dla zbadania i ustalenia przebiegu tych wydarzeń i wszystkich towarzyszących im obiektywnych faktów. W oparciu o to należa­ło opracować ocenę tych wydarzeń, która uzbrajałaby partię w nowe instru­menty polityczno-wychowawczej działalności, chroniła ją i państwo socjali­styczne przed atakami wroga. Nic nie zmuszało nowego kierownictwa partii do krytyki jej poprzedniej działalności, do oskarżenia jej o błędy, których nie popełniła, do podrywania jej autorytetu. Przyjęta przez kierownictwo partii koncepcja oceny wydarzeń grudniowych tym tylko może się tłumaczyć, iż samo kierownictwo nie uchwyciło ich istoty, oceniło je fałszywie i wyciąga z nich niesłuszne wnioski.

W przemówieniu na VIII Plenum I Sekretarza KC tow. E. Gierka czyta­my: „20 grudnia 1970 r. na VII Plenum KC dokonaliśmy ważnych zmian politycznych. Dokonaliśmy ich wtedy w trudnej sytuacji, w poczuciu najwyż­szej odpowiedzialności za losy kraju i sprawy socjalizmu. Położyliśmy w ten sposób kres tragicznym wydarzeniom na Wybrzeżu (...) Odwróciliśmy nie­bezpieczny bieg wypadków. Rozładowaliśmy napięcie społeczne, które ist­niało wówczas i narastało gwałtownie nie tylko na Wybrzeżu, lecz również w innych ośrodkach kraju oraz groziło nieobliczalnymi skutkami”. Przede wszystkim cytowana treść przemówienia rozchodzi się z prawdą. Już w pią­tek 18 grudnia poczynając od godzin rannych, a więc na dwa dni przed VII Plenum KC, a na jeden dzień przed posiedzeniem BP, w którym [fragment nieczytelny]. W próbny rejs poszedł ostatni statek. Bez zakłóceń pracują wszystkie zakłady przemysłowe Trójmiasta. Podobnie w Tczewie, Starogar­dzie, Lęborku i innych niniejszych ośrodkach przemysłowych województwa.

Podjęły pracę ZWP w Elblągu. Tylko w "Zamechu" z rana na niektórych wydziałach odbywały się wiece. Stanęła nawet odlewnia. Na ulicach miasta przed południem gromadziły się grupki demonstrantów. Po południu panował spokój. Niedziela 20 grudnia. Tego dnia w Trójmieście i całym województwie po raz pierwszy od poniedziałku nie było żadnych incydentów. W przyspieszonym tempie w ostatnią niedzielę przed świętami pracowały porty. W stoczniach podobnie jak w każdy dzień roboczy odbywała się normalna praca. Dopiero wieczorne wydarzenia miały się okazać brzemienne w skutki dla całego kraju. W Warszawie zebrało się VII Plenum KC PZPR. Po co więc, dla jakich cel w napisano w 7 tygodni później [w] referacie wygłoszonym przez wybranego na VII Plenum KC I Sekretarza KC tow. E. Gierka, brudne kłamstewko, jakoby w wczas ,,napięcie społeczne (...) narastało gwałtownie (...) na Wybrzeżu". Chyba tylko po to, aby wpleść to kłamstwo jako jeszcze jeden liść do laurowego wieńca uchwały działalności grupowej, aby przy jego pomory uwydatnić "epokowe znaczenie udziału VII Plenum, które zdąży jeszcze zebrać się w porę, zmienić kierownictwo partii" i zapobiec rzekomo nieobliczalnej w skutkach katastrofie ,,grożącej Polsce'' i socjalizmowi. Te oceny są po prostu kompromitujące dla naszej partii, dla idei socjalizmu, którą 26 lat wcielamy w życie. Jeśli socjalizm w Polsce – zdaniem nowego kierownictwa partii – mógł się przewrócić o przeprowadzoną w grudniu regulację cen – bo wszystko inne co napisano w jego materiale na VIII Plenum na temat błędów starego kierownictwa jest bezpodstawne – jakże słaba musiałaby być baza społeczna socjalizmu w narodzie. W rzeczywistości tak nie jest. Socjalizm zapuścił głęboko swe korzenie w naszym społeczeństwie. I nie było w dniach grudniowych nigdy takiej sytuacji aby Polsce groziła katastrofa. Groźne podmuchy anarchii wiejącej z Wybrzeża nie znalazły poparcia w klasie robotniczej i społeczeństwie. Zostały też szybko zgaszone' Anarchia sama w sobie jest zjawiskiem destrukcyjnym, nie może więc znaleźć oparcia w społeczeństwie. Anarchia może nawet chwilowo zburzyć porządek publiczny, lecz nie jest w stanie stworzyć własnego porządku. Dlatego jej żywot, jest żywotem motyla. Anarchia ze swojej natury jest antysocjalistyczna, a w naszych warunkach obiektywnie kontrrewolucyjna, sama jako taka i przez to, że pobudza do wrogiej działalności inne siły kontrrewolucyjne. W tym sensie określiłem wydarzenia na Wybrzeżu jako kontrrewolucyjne, choć absolutnie nie przypominam sobie, abym je porównywał do wydarzeń na Węgrzech w 1956 roku, lub do ostatnich wydarzeń w Czechosłowacji. O buncie kronsztackich marynarzy wspominałem lecz nie w rozmowach z członkami kierownictwa naszej partii. Nie wiem dlaczego nowe kierownictwo potępia wypowiedzi o kontrrewolucyjnym charakterze anarchistycznych wystąpień grudniowych?
Kontrrewolucja nie zwykła wychodzić na ulice w hrabiowskich frakach, ani też nie przypina sobie wywieszki niksonowskiej na plecach. Wydarzenia grudniowe noszą barwę kontrrewolucji i w tym sensie, że w ich rezultacie doszło do zmiany kierownictwa partii i rządu. Nie wiem, czy nowe kierownictwo uświadamia sobie ten fakt. Wróg bowiem głosi to przez wszystkie swoje tuby. Mimo ze formalnie dokonano zmian w kierownictwie partii na VII Plenum KC, faktycznie przodującą rolę odegrały tu te elementy anarchistyczne. które doprowadziły do starć ulicznych i do użycia broni na Wybrzeżu. Centralny aktyw partyjny zdezorientowany przez działalność grupową i nowe kierownictwo partii powlókł się w ogonie wydarzeń, uległ wstecznym, antypartyjnym żywiołom, których niestety nie brak również w szeregach klasy robotniczej. Precedens ten jest bardzo niebezpieczny.
Szerokiej opinii publicznej nie są znane kulisy dokonanych na VII Plenum zmian w kierownictwie partii, nie zna ona roli jaką w dziele tym odgrywały różne grupy działające w aktywie centralnym, opinia publiczna ocenia zmiany w kierownictwie partii jako rezultat naporu ulicy, którego ulękła się partia, rząd, władza ludowa. Utwierdza ją w tym przekonaniu ocena wydarzeń grudniowych zawarta w materiałach VIII Plenum. Jeśli raz udało się obalić kierownictwo partii na drodze nacisku ulicy, co zostało przez nowe kierownictwo w pełni usprawiedliwione, stworzono tym samym bardziej niebezpieczny niż dotąd może się wydawać precedens na przyszłość. Zmiana dokonana w kierownictwie partii na WI Plenum nie była rzeczą "absolutnie konieczną", jak w 7 tygodni później napisano w materiale na VIII Plenum. Nie było tej absolutnej konieczności. Po pierwsze dlatego, że zmian w kierownictwie partii bez jej własnej szkody nie można robić pod naciskiem ulicy, a po drugie dlatego, że sytuacja kraju była w zasadzie wszędzie normalna, zaś po przywróceniu porządku i uruchomieniu zakładów pracy w woj. gdańskim normalizacja mogła się tylko ugruntowywać. Gdyby nawet przyjąć, że napięcie w kraju było tak duże, że dla jego rozładowania należało podjąć środki personalno-polityczne stanowczo od razu, na pomoc czarnowidzom przyszedł mój własny los, moja choroba, która wymagała absolutnie następstwa na moim posterunku pracy. W sytuacji, jaka wówczas zaistniała Komitet Centralny Partii nie mógł mieć chorego I Sekretarza. Musiał mieć człowieka zdrowego, który przyjąłby tę funkcję, w sposób najbardziej normalny. Taka była propozycja, lecz nie przyjęto jej. Wybrano drogę, którą wszyscy znamy.
Czuję się w obowiązku przedstawić historię mojej rezygnacji ze stanowiska I Sekretarza KC. W piątek 18 grudnia po godz. 2l-tej, gdy wróciłem do domu, zadzwonił do mnie ambasador Zw. Radzieckiego w Polsce tow. Aristow, który pragnął wręczyć mi list kierownictwa KPZR skierowany do Biura Politycznego KC naszej partii. Byłem tak bardzo wyczerpany, że zaproponowałem, aby pismo wręczył mi nazajutrz w sobotę rano. Odpowiedział, że ma obowiązek doręczyć mi ten list natychmiast, oraz że może go doręczyć również na ręce któregoś z członków BP. Zgodziłem się na to, zalecając, aby ten list wręczył tow. Cyrankiewiczowi, co też tow. Aristow tego wieczoru uczynił. Na sobotę 19 grudnia zwołałem posiedzenie BP w pełnym składzie jego członków. Z rana, gdy omawiałem z tow. Jaszczukiem sprawy bieżące, zadzwonił do mnie tow. Tejchma, że chce ze mną porozmawiać. Odpowiedziałem, że może przyjść zaraz. "U Was jest teraz tow. Jaszczuk, a ja chcę rozmawiać z Wami w cztery oczy" - mówił tow. Tejchma. Zgodziłem się z tym i poprosiłem aby przyszedł za 15 minut.
Po opuszczeniu mego gabinetu przez tow. Jaszczuka przybył tow. Tejchma zajmując miejsce, na którym zwykł siadać. Stan mego zdrowia był taki, że najlepiej się jeszcze czułem zajmując dwa fotele. Od kilku dni siedziałem na jednym w pozycji półsiedzącej, na drugim opierałem moje nogi. Utraciłem już wówczas prawy kąt boczny widzenia, nie mogłem więc dostrzec osoby tow. Tejchmy, który zajął miejsce po mojej prawej stronie. Poprosiłem go więc, aby przesiadł się na fotel znajdujący się na wprost moich oczu. Gdy zapytałem o co mu chodzi wzburzony wewnętrznie, zdenerwowanym głosem zaczął mówić: "Jeśli chcecie uratować swoją twarz powinniście złożyć rezygnację ze stanowiska I Sekretarza KC, nie wiecie co się dzieje w tym gmachu i w Warszawie. Aktyw partyjny jest przeciwko Wam, nie zgadza się z Waszą polityką. Wiem, że staliście zawsze ponad grupami, że wszystkich traktowaliście jednakowo, ale musicie odejść. Wymaga tego sytuacja. Na ulicę mogą wyjść kobiety i dzieci". Wojsko nie będzie do nich strzelać. Już obecnie w szkołach plują na dzieci oficerów. Minister Obrony Zw. Radzieckiego Marszałek Greczko rozmawiał z dowódcami naszego wojska, których informował, że BP KC KPZR w ciągu ostatnich dni zajmowało się kilkakrotnie sytuacją w Polsce, obawiają się, że dojdzie do zaburzeń w całym kraju. Gdyby do tego doszło wojska radzieckie nie mają zamiaru podjąć interwencji. Jedyne rozwiązanie to zmiana kierownictwa. Jaszczuk zupełnie skretyniał ze swymi cyframi. Ludzie nie wierzą cyfrom. Dzisiaj na posiedzeniu BP powinniście złożyć rezygnację i jeszcze dzisiaj powinno się odbyć plenum KC - aby wybrać nowego I sekretarza KC i nowe kierownictwo". Wypowiedzi tej, której treść oddaję jak najbardziej wiernie, wysłuchałem z pełnym spokojem.
Odpowiedziałem tow. Tejchmie, że proponowane przez niego rozwiązanie jest rzeczą najłatwiejszą do przeprowadzenia, że o odejściu ze stanowiska I Sekretarza myślałem już poprzednio. Zdrowie mam już sterane, wszedłem w wiek emerytalny i osobiście dla mnie opuszczenie tego posterunku nie stanowi żadnej kwestii, odpowiada mi (choć uważałem, że schodzić z posterunku, i w takim momencie równa się dezercji). Chodzi jednak o to, jakie konsekwencje pociągnąć może taki krok dla partii i kraju. Jesteście jeszcze młody tow. Tejchma – mówiłem – macie za mało doświadczenia. Nie zdajecie sobie sprawy w pełni z tego, że posunięcie takie nie może się skończyć tylko na mojej osobie, że musi pociągnąć za sobą inne zmiany personalne w partii, że dokonane w sytuacji wytworzonej wydarzeniami na Wybrzeżu musi osłabić pozycję partii w klasie robotniczej i narodzie. Zapytałem go w czyim imieniu wyszedł wobec mnie z tą propozycją, z kim ją uzgodnił. Odparł ze złością, że przemawia we własnym imieniu.
Było dla mnie jasne, że kłamie i to mnie bardziej zaskoczyło jak jego propozycja. Byłem bowiem zawsze najlepszego zdania o tow. Tejchmie. Sam wysuwałem jego kandydaturę do najwyższych instancji partyjnych, broniłem przed czynionymi zarzutami, które uważałem za niesłuszne. Nie przypuszczałem, aby zabrakło mu cywilnej odwagi do powiedzenia prawdy. Zresztą czy to on jeden okazał się takim? Zapytałem jeszcze, czy jego propozycja zmierza tylko do zrzeczenia się przeze mnie funkcji I Sekretarza KC? Odpowiedział, że według jego zdania, nie mogę również pozostać w BP. Na zapytanie, gdzie znalazł precedensy takiego postępowania – odpowiedział: "Jest taki precedens – Nowotny w Czechosłowacji". Po wysłuchaniu tych informacji powiedziałem: "dzisiaj odbywa się posiedzenie BP, przedłożycie tow. Tejchma swoje propozycje do rozpatrzenia na Biurze". Odpowiedział wówczas – "propozycji takiej nie złożę, gdyż obecny skład BP odrzuci ją. Rezygnację musicie złożyć sami". Okazało się, że w sprawie stanowiska Biura Politycznego tow. Tejchma mylił się głęboko. Niedługo po odejściu tow. Tejchmy przybył do mnie tow. Cyrankiewicz, który doręczył mi wspomniany list kierownictwa KPZR do BP naszej partii. Po przeczytaniu listu, w którym mówi się o konieczności podjęcia kroków politycznych i ekonomicznych dla rozładowania napięcia w Polsce, zrozumiałem determinację i stanowczość, jaką przejawiał tow. Tejchma w rozmowie ze mną. Należę do ludzi, którzy w swym postępowaniu kierują się pewnym kodeksem zasad, tj. mają własne zdanie. Zrozumiałem dobrze troskę kierownictwa KPZR o rozwój sytuacji w Polsce. Jednocześnie byłem głęboko przekonany, że informacje, które kierownictwo KPZR otrzymało na temat sytuacji w naszym kraju były nieścisłości jako takie nieprawdziwe.
List kierownictwa KPZR nie stoi w żadnym związku z moją decyzją zrzeczenia się mandatu I Sekretarza KC. Jak już wspomniałem decyzję tę podyktowała mi choroba. Wobec kilku towarzyszy wypowiadałem w tym dniu zdanie, że na Biurze Politycznym zaproponuję, aby na czas mojej choroby Komitet Centralny powierzył pełnienie obowiązków I Sekretarza KC tow. E. Gierkowi, ja zaś zrzeknę się formalnie stanowiska I Sekretarza niezależnie od stanu mego zdrowia na każde żądanie Biura. Najzwyczajniej w świecie chodziło mi nie o stanowisko I Sekretarza KC, lecz o najbardziej właściwą dla Partii i kraju formę zejścia z tego stanowiska. Gdy w dniu 20 grudnia przybyli do mego pokoju szpitalnego tow. Kliszko i tow. Cyrankiewicz, aby mi oświadczyć, iż tow. Gierek nie zgadza się – czy nie zgodzi się – na proponowane przeze mnie rozwiązanie, wobec czego powinienem zrzec się od razu i definitywnie mandatu I Sekretarza KC. Uczyniłem to natychmiast. List KPZR, który wręczył mi tow. Cyrankiewicz miałem odczytać na posiedzeniu BP i pozostawiłem go na biurku wraz z innymi materiałami. Odchodząc do szpitala, w momencie kiedy Biuro już się zebrało na posiedzenie, zapomniałem go wręczyć tow. Cyrankiewiczowi, którego upoważniłem do objęcia przewodnictwa na posiedzeniu. Po opuszczenia gabinetu moja sekretarka zebrała pozostawione na biurku materiały i schowała je do szafy. Wśród nich znajdował się również ten list. Treść jego tow. Cyrankiewicz referował na BP z pamięci. Gdy na następny dzień (20 grudnia, niedziela) w czasie "urzędowej" wizyty złożonej mi w szpitalu tow. Cyrankiewicz przypomniał mi, że u mnie został list KPZR, który jest potrzebny kierownictwu partii, natychmiast zadzwoniłem ze szpitala do mojej sekretarki, aby poszukała listu wśród pozostawionych papierów i oddała go tow. Cyrankiewiczowi. Nie upłynęła więcej jak pół godziny i list znalazł się w rękach tow. Cyrankiewicza. Przytaczam ten epizod dlatego, że natychmiast po VII Plenum, w relacjach sprawozdawczych z jego przebiegu składanych wpierw aktywowi a następnie na zebraniach PoP, jako jeden z zarzut w podnoszonych przeciwko mnie, był zarzut, iż "ukryłem przed kierownictwem partii list od KPZR skierowany do BP KC PZPR". Jak mnie informowano, już na posiedzeniu BP w dniu 19 grudnia, gdy tow. Cyrankiewicz referował z pamięci treść listu, tow. Jędrychowski zauważył złośliwie, iż „musiałem ukryć ten list przed BP, tak jak zrobił Dubczek z listem tow. Breżniewa skierowanym do kierownictwa KPCz". No cóż są gorsze rzeczy. Inni idą do kariery po trupach, on zaś zabezpieczał swój stołek przez śmierdzące kłamstwo. Na odbytym w sobotę 19 grudnia posiedzeniu BP, oprócz propozycji co do formy mego zejścia z posterunku I sekretarza KC, miałem zamiar przedstawić propozycję prawie natychmiastowego zawieszenia na okres 3 miesięcy podwyżki cen na mięso i przetwory mięsne wprowadzonej w życie 13 grudnia. Krok ten w połączeniu z faktyczną zmianą na stanowisku I Sekretarza wpłynęłyby niewątpliwie na pełne rozładowanie napięcia wszędzie tam, gdzie mogło ono mieć miejsce. Nie myślałem o zmianie podwyżki cen na mięso. W ciągu 3 miesięcy, w których podwyżka cen byłaby zawieszona, można by było przeprowadzić głęboką akcję wśród klasy robotniczej wyjaśniającą przyczyny, dla których kierownictwo partii i rząd widziały się zmuszone do podjęcia tego kroku. Jestem pewny, że przy takich czy innych modyfikacjach regulacja cen, tj. bilansujące się podwyżki i obniżki cen zostałyby przyjęte przez klasę robotniczą z pełnym zrozumieniem. W sobotnim posiedzeniu BP nie mogłem już wziąć udziału. Próbowałem opierać się jeszcze sprzeciwom lekarzy. Było to całkowicie nieuzasadnione. Mój udział w posiedzeniu wg opinii lekarzy i moim własnym odczuciem mógł się zakończyć tragicznie.
Prosiłem tow. Cyrankiewicza, aby zreferował na Biurze moje propozycje w sprawie zawieszenia cen. W ostatniej chwili, gdy Biuro już się zebrało na obrady, powiedziałem jeszcze tow. Gierkowi o mojej propozycji, odpowiedział jednym słowem „przedyskutujemy''. Właściwie nawet nie dyskutowano nad nią, odrzucono ją z miejsca. Wychodząc z założenia, że podwyżka cen na mięso była rzeczą konieczną, a próba jej zawieszenia mogłaby się skończyć przywróceniem starych cen.
Rzeczywiście pr4łvr cono później stare ceny na wszystkie artykuły żywnościowe, wykazując tym aktem, że partia stała się niezdolna do kształtowania opinii i stanowiska klasy robotniczej. Wbrew temu co się mówi, VII Plenum nie miało tego znaczenia, ani nie spełniło tej roli jaką się przypisuje mu w dokumentach przyjętych na VIII Plenum. VI Plenum dokonało faktycznie istotnego zwrotu w polityce partii, lecz zwrot ten doprowadził do utraty awangardowej roli partii jako przodującego, najbardziej świadomego oddziału klasy robotniczej, zepchnął ją na pozycje uległości wobec każdego nacisku najmniej świadomych warstw ludzi pracy. W krótkim liście skierowanym do VII Plenum KC wytknąłem rażące przeinaczenia faktów lub wręcz pozbawione wszelkich podstaw oskarżenia pod moim adresem zawarte w materiałach BP oceniających wydarzenia na Wybrzeżu. Jest w tym materiale wiele innych bezpodstawnych zarzutów, na które nie warto nawet odpowiadać. Cóż bowiem powiedzieć na przykład o takiej tezie, że I Sekretarz nie uznał za stosowne poinformować o powstałej (w Gdańsku) "sytuacji obradującego w tym dniu Komitetu Centralnego"? Czy udowadniać na całych stronicach, że ten I Sekretarz ani nie ma monopolu na informowanie KC, ani też nie miał w wczas obrazu tej sytuacji? Cóż można powiedzieć o takim np. plugawym oskarżeniu, że Gomułka wytyczał linię propagandy zmierzającą do udowodnienia sprzecznych z prawdą i odczuciem społecznym tez o braku podstaw do niezadowolenia ludzi pracy z sytuacji materialnej ''po to aby'' uzasadnić stosowanie represji i przemocy jako jedynej metody opanowania sytuacji. Stosował nacisk na bezzwłoczne i masowe użycie siły łącznie z zastosowaniem broni palnej''. Te brudne metody obliczone na dyskredytację mojej osoby mają zastąpić odpowiedź na zasadnicze pytanie: czy użycie broni wobec osób dopuszczających się zbrodniczych akt w burzenia porządku publicznego było koniecznością.
Przed jasną odpowiedzią na to pytanie nie da się uciec. Chowanie głowy w piasek, składanie wobec robotnik w oświadczeń w rodzaju ''nasze ręce nie są splamione krwią robotniczą" wbrew rachubom nie przysparzają im chwały. Świadczą tylko o niegodziwym wykorzystywaniu tragicznych wydarzeń na Wybrzeżu dla cel w nie mających nic wspólnego z interesami klasy robotniczej. Przedstawiłem towarzyszom moje stanowisko, naświetliłem mój pogląd na przyjętą przez VIII Plenum ocenę wydarzeń grudniowych. Dokonałem tego na kanwie uchwały VIII Plenum dotyczącej mojej osoby. Przytaczam jej treść: "uznając dawne zasługi tow. Władysława Gomułki dla Partii i kraju Komitet Centralny uważa zarazem, iż poważne błędy w kierowaniu partią w ostatnich latach, które doprowadziły do naruszenia jej więzi ze społeczeństwem, do narastania nieprawidłowości w rozwoju ekonomiki, a wreszcie do otwartego kryzysu politycznego i niewłaściwych metod stosowanych w toku tego kryzysu – czynią niemożliwym dalszy udział tow. Gomułki w pracach Komitetu Centralnego (...) Uwzględniając jednakże nieobecność tow. Władysława Gomułki z powodu stanu zdrowia na VII Plenum KC jak i na obecnym Plenum, Komitet Centralny postanawia zawiesić tow. Władysława Gomułkę w prawach członka KC".
Uchwałę tę uważam za niesłuszną. Wnoszę o jej anulowanie na najbliższym plenum KC. Każda partia ma swoich lepszych czy gorszych przywódców, oni ją reprezentują, przez pryzmat ich osobowości kształtuje się jej autorytet. Przynależę do partii od blisko pół wieku. Życie moje stało się cząstką historii polskiego ruchu rewolucyjnego. Cząstką historii Polski Ludowej. Noszę jej najwyższe odznaczenie. Za swą działalność w międzynarodowym ruchu komunistycznym przyznano mi order Lenina. A teraz mam być niegodny piastowania funkcji członka Komitetu Centralnego Partii? Każda partia ma prawo do przeprowadzania zmian na wszystkich szczeblach swoich instancji. Nie wolno jednak żadnej instancji partyjnej, szczególnie Komitetowi Centralnemu Partii wyrządzać krzywdy oddanym sprawie socjalizmu i swojej ojczyzny wieloletnim działaczom partyjnym. Taką krzywdę wyrządziło VIII Plenum KC trzem ludziom, którzy wchodzili w jego skład: tow. Kliszko, tow. Jaszczukowi i mnie. Krzywdę trzeba naprawić - cofnąć niesłuszne obwinienia.
Pragnę towarzyszę, abyście mnie dobrze zrozumieli. Moja sprawa, choć osobiście dla mnie bardzo ważna jest w istocie sprawą wtórną. Wypływa ona z oceny wydarzeń grudniowych na Wybrzeżu. A według mojego głębokiego przekonania ocena ta i wnioski z niej wyprowadzone dla polityki partii są niesłuszne. I to chciałem w tym liście wykazać. Mam do tego prawo, jako członek partii. Reszta pozostaje do Waszej decyzji – do decyzji Komitetu Centralnego Partii. 

Marzec 1971 rok         Wł. Gomułka


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz