Kiedy przed siedmiu laty przemawiałem na listopadowym
plenum KC PZPR, wydawało mi się wówczas, że przemawiam do członków Komitetu
Centralnego po raz ostatni.
Mimo ze od tego czasu upłynęło tylko siedem
lat, względnie osiem lat — od plenum sierpniowego, na którym nastąpił
raptowny zwrot W polityce partii —
lata te stanowią cały zamknięty okres historyczny. Wierzę głęboko, że
okres ten przeszedł w niepowrotną przeszłość.
Wiele zła było w tych latach. Spuścizna, jaką ten
okres pozostawił po sobie partii, klasie robotniczej i narodowi, jest
w niektórych dziedzinach życia więcej niż zatrważająca.
Dwa i pół miesiąca temu VII Plenum
Komitetu Centralnego oceniło dodatnie i ujemne strony ubiegłego
okresu, nakreśliło wytyczne działania na przyszłość. Mimo swych chęci
nie mogłem wówczas być na nim obecny.
Wielu z Was mówiło na tym plenum i o mnie, rozważało
możliwość i potrzebę mego powrotu do pracy partyjnej. Zostało to
uzależnione od mego ustosunkowania się do podjętych na tym plenum
uchwał. Uważam przeto za swój obowiązek powiedzieć Wam, jaki jest mój
pogląd na te uchwały, jak widzę dzisiejszą rzeczywistość i jak, według
mego zdania, należy kształtować przyszłość.
Do uchwał VII Plenum mam pewne zastrzeżenia. Dotyczą one oceny
przeszłości oraz polityki partii w zakresie rolnictwa.
Poza tym uważam te uchwały za słuszne, traktuję je jako
słuszny kierunek działania. Będą one wymagać w trakcie ich realizacji
precyzowania i uzupełniania. Niektóre ważne dla dnia dzisiejszego problemy
nie zostały w tych uchwałach ujęte. Jedne można rozwiązywać już dzisiaj, gdyż
do tego dojrzały, z innymi trzeba zaczekać, aż dojrzeją w myślach i w
warunkach. Za sprawę najważniejszą należy uważać nie to, że przyjęło się
uchwały i że wyraża się na nie zgodę — lecz to, aby przyjęte uchwały zostały
wprowadzone w życie.
Zastrzeżenia moje do uchwał VII Plenum w zakresie oceny
przeszłości obejmują sprawy gospodarcze i polityczne. Zastrzeżenia te
dotyczą tak meritum oceny, jak i wynikłej z tej oceny odpowiedzialności ludzi za
popełnione błędy i wypaczenia.
W SPRAWIE WYNIKÓW PLANU SZEŚCIOLETNIEGO
Uchwały VII Plenum mówią o osiągnięciach i błędach planu
sześcioletniego.
Jako najważniejszy rezultat sześciolatki, który zasłonić
ma wszystko inne, uchwały przytaczają szerokie rozbudowanie w tym czasie mocy
produkcyjnej naszego przemysłu, a zwłaszcza przemysłu ciężkiego.
Daleki jestem od pomniejszania jakiegokolwiek osiągnięcia
naszego kraju. Nas wszystkich, podobnie jak cały naród, cieszy zwiększenie i
pomnażanie produkcji naszego przemysłu. Nie mam podstaw do kwestionowania
podanych wskaźników wzrostu produkcji przemysłowej. Przyjmuję je
za odpowiadające rzeczywistości. Są jednak pewne „ale”, które
zmuszają do rewizji oceny naszych osiągnięć gospodarczych w minionej
sześciolatce.
Przypatrzmy się osiągnięciom sześciolatki w górnictwie
węglowym. W 1949 r., a więc w ostatnim roku planu trzyletniego
wydobycie węgla wyniosło ponad 74 mln ton. W 1955 r., a więc w ostatnim roku
sześciolatki, wydobyto 94,5 mln ton węgla. Z cyfr wynika, że wydobycie
wzrosło o przeszło 20 mln ton, co rzeczywiście należałoby uznać za poważne
osiągnięcie, gdyby ten wzrost był wynikiem zwiększenia mocy
produkcyjnej górnictwa.
Tymczasem, jak wynika z danych statystycznych, górnicy
przepracowali w 1955 r. 92 634 tys. godzin nadliczbowych, co stanowi 15,5 proc.
ogólnej ilości godzin przepracowanych w tym czasie. W przeliczeniu na węgiel
wynosi to około 14,6 mln ton węgla, który wydobyto poza normatywnym czasem
pracy.
Spójrzmy dalej, jak kształtowała się w tym
czasie wydajność pracy w górnictwie. W 1949 r. wydobycie węgla na
roboczodniówkę całej załogi wynosiło 1 328 kg na 1 zatrudnionego. W 1955
r. spadło do 1 163 kg, tj. o 12,4 proc.
Jeśli porównamy wydobycie przeliczone tylko na załogę zatrudnioną na
dole, to spadek wydobycia w tym czasie wynosi 7,7 proc. na roboczodniówkę. W
stosunku zaś do roku 1938, który wprawdzie z różnych przyczyn nie może być
miernikiem porównawczym lecz ilustruje dzisiejszy stan kopalń węgla
— wydobycie na roboczodniówkę całej załogi spadło w 1955 r. o 36 proc.
Z przytoczonych danych wynika, że górnictwo węglowe nie
ma nie tylko osiągnięć w planie sześcioletnim, lecz nawet zostało cofnięte
wstecz w porównaniu z rokiem 1949.
Politykę gospodarczą w stosunku do górnictwa cechowała
jakaś karygodna bezmyślność. Wprowadzono jako system pracę w niedzielę, co
musiało rujnować zdrowie i siły górników, a zarazem utrudniało
utrzymywanie urządzeń kopalnianych w należytym stanie. Systemem stało
się zatrudnianie w części kopalń żołnierzy i więźniów. Nie ustabilizowano
załogi górniczej, która zmienia się co roku w olbrzymim odsetku.
Taka polityka musiała doprowadzić do zagrożenia planu
wydobycia węgla, do takiego stanu, w jakim dzisiaj znajdują się kopalnie.
Weźmy przykład drugi. Kosztem wielkich
nakładów inwestycyjnych zbudowaliśmy Fabrykę
Samochodów Osobowych na Żeraniu. Powstał nowy zakład produkcyjny,
który przy niewspółmiernie wysokich kosztach produkcji wypuszcza nikłe ilości
samochodów starego typu, pożerających dużo paliwa — takich, jakich chyba
dzisiaj nikt już na świecie nie produkuje.
Czy zbudowanie takich zakładów pracy można nazwać
osiągnięciem, zwiększeniem mocy produkcyjnej naszego przemysłu? Jakie korzyści
osiąga z tego gospodarka narodowa?
Ogólnie oceniając, po ukończeniu planu sześcioletniego,
który według założeń miał podnieść wysoko poziom życiowy klasy robotniczej i
całego narodu, znaleźliśmy się dzisiaj, w pierwszym roku nowego planu
pięcioletniego, w obliczu olbrzymich trudności gospodarczych, które z dnia na
dzień ciągle narastają.
Na rozbudowę przemysłu zaciągnęliśmy poważne kredyty
inwestycyjne, a kiedy nadeszły terminy spłat pierwszych rat, znaleźliśmy się w
położeniu niewypłacalnego bankruta. Trzeba było zwracać się do wierzycieli o
moratorium. Kierownicy naszej gospodarki narodowej nie potrafili widocznie
pojąć tego prostego faktu, że tak należy gospodarzyć kredytami to
znaczy tak je inwestować, aby w ustalonych terminach spłacać je
wierzycielom wytworzoną przy pomocy tych kredytów produkcją. Tymczasem poważna
część tych kredytów w postaci maszyn i urządzeń nie znalazła
dotychczas zastosowania w produkcji i przez długie lata
zastosowania takiego nie znajdzie, a część w ogóle należy uważać
za bezpowrotnie przepadłą. Po dziś nadchodzą jeszcze
zamówione maszyny czy urządzenia na obiekty dawno wykreślone z planów
gospodarczych.
Jakie są rezultaty planu sześcioletniego, jakie jest
nasze dzisiejsze położenie i jakie są możliwości startowania
w przyszłość — dobitnie świadczy ujemny bilans płatniczy
w naszych obrotach zewnętrznych.
Saldo tego bilansu w planie pięcioletnim zamyka
się poważnym deficytem, mimo udzielonego nam moratorium
i odłożenia do następnej pięciolatki spłaty połowy
należności przypadającej na obecną pięciolatkę. W tej sytuacji zawisł
ciężki znak zapytania nad realnością dopiero co opracowanego planu
pięcioletniego.
Znane jest nam niebezpieczeństwo braku
pokrycia towarowego na rynku wewnętrznym w stosunku do ilości środków
pieniężnych.
Czy o tym wszystkim mówią uchwały VII Plenum? Nie mówią.
Na pewno nie to jest najważniejsze, iż uchwały łagodzą ocenę
przeszłości. Istotne jest to, że dokładna analiza gospodarcza jest niezbędna do
prawidłowego opracowania planów na przyszłość. Takich faktów, jak podane
uprzednio, w żaden sposób nie da się przemilczeć. Trzeba bowiem jasno powiedzieć
sobie, że za złą politykę gospodarczą musi płacić cały naród, a w pierwszym
rzędzie musi zapłacić klasa robotnicza.
A Komitet Centralny partii nie zdobył się na to,
aby przynajmniej wyciągnąć konsekwencje partyjne w stosunku do ludzi,
którzy ponoszą odpowiedzialność za ten stan rzeczy.
UJEMNY BILANS POLITYKI ROLNEJ
W rolniczym dziale gospodarki narodowej, którego ujęcie
na VII Plenum budzi u mnie zastrzeżenia, znajdujemy również zjawiska,
nad którymi każdy odpowiedzialny człowiek musi się głęboko zastanowić i
wyciągnąć z tych zjawisk odpowiednie wnioski.
Począwszy od 1949 r., tj. w ubiegłej sześciolatce, partia
rozpoczęła akcję uspóldzielczenia produkcji rolnej. Powstało w tym okresie
około 10 tys. spółdzielni produkcyjnych zrzeszających około 6 proc.
gospodarstw chłopskich. Warto dzisiaj, po sześcioletnim doświadczeniu,
przyjrzeć się bliżej temu, jakie są skutki gospodarcze polityki
rolnej partii za okres ubiegły.
W naszych warunkach, podobnie jak w warunkach każdego
kraju, który nie rozporządza nadmiarem ziemi, politykę rolną winno cechować
uparte dążenie do intensyfikacji produkcji rolnej. Polska może wyżywić swoją
ludność własnymi zasobami tylko przez podnoszenie plonów, przez
zwiększanie produkcji rolnej z 1 ha ziemi. Z tym się każdy
zgadza, przynajmniej w słowach. W praktyce jednak stosuje się metody,
które przynoszą inne rezultaty.
Spójrzmy, jaka jest wartość produktu globalnego obliczona
w cenach niezmiennych z 1 ha ziemi we wszystkich sektorach naszej gospodarki
rolnej, tj. w gospodarce indywidualnej, spółdzielniach produkcyjnych i
państwowych gospodarstwach rolnych, podległych Ministerstwu PGR.
Wszystkie przytoczone dane dotyczą 1955 r. We władaniu
gospodarstw indywidualnych znajdowało się 78,8 proc. użytków rolnych,
spółdzielnie dzielące dochód posiadały 8,6 proc., a PGR-y — 12 proc. ogólnego
areału użytków rolnych tych trzech typów gospodarstw. Wytworzony przez te
gospodarstwa produkt globalny przyjęty za 100 dzieli się m. in. następująco: na
gospodarstwa indywidualne przypada 83,9 proc., na spółdzielnie produkcyjne
wraz z gospodarką przyzagrodową przypada 7,7 proc. i na PGR-y,
łącznie z pomocniczymi gospodarstwami robotników rolnych, 8,4 proc.
Przeliczając wartość produkcji globalnej na 1 ha użytków
rolnych otrzymujemy następujący obraz: gospodarstwa indywidualne wyprodukowały
za 621,1 zł, spółdzielnie za 517,3 zł, a PGR za 393,7 zł w cenach niezmiennych.
Różnica między gospodarstwami indywidualnymi a spółdzielniami wynosi więc
16,7 proc., w stosunku zaś do PGR
gospodarstwa indywidualne wyprodukowały więcej o 37,2 proc.
Jeżeli porównamy obciążenia gospodarstw indywidualnych i
gospodarstw zrzeszonych w spółdzielniach produkcyjnych z tytułu dostaw
obowiązkowych dla państwa i podatku gruntowego wówczas stwierdzimy,
że świadczenia te w przeliczeniu na 1 ha są mniejsze ze spółdzielni
niż z gospodarstw indywidualnych zwłaszcza w podatku gruntowym.
Różnica w tych obciążeniach na korzyść spółdzielni stanowi faktyczną dotację
państwa na rzecz gospodarstw zrzeszonych.
Następną pozycję stanowią dopłaty do usług świadczonych
spółdzielniom przez państwowe ośrodki maszynowe. Dopłaty do usług POM wyniosły
ogólnie w latach 1952—1955 około 1 700 min zł. Trudno ustalić, jaka część tej
sumy przypada na dopłaty za usługi świadczone spółdzielniom, gdyż POM-y pracowały także na
rzecz innych instytucji. Ponadto spółdzielnie uiszczały część
należności za usługi POM w zbożu, które pań,siwo liczyło po cenach płaconych za
obowiązkowe dostawy. Uwzględniając te okoliczności można przyjąć, na
pewno bez szkody dla spółdzielni, że dopłaty państwa do usług POM świadczonych
spółdzielniom przekraczają za wymienione lata sumę 1 mld zł. Dopłaty to będą
dalej rosły, gdyż ceny płacone przez spółdzielnie za usługi POM zostały
ostatnio obniżone.
Jest to więc następna forma dotacji skarbu państwa na
rzecz spółdzielni produkcyjnych. Ale nie jest ona jeszcze ostatnia.
Jak można wnioskować ze zbiorówki sprawozdań rocznych
spółdzielni produkcyjnych za rok 1955, przy ustalaniu dniówki obrachunkowej wychodzono
z założenia, że niezbędne jest ustalenie pewnego minimum zarobku za
dniówkę obrachunkową — niezależnie od wyników gospodarczych
danej spółdzielni. Średnia wartość dniówki obrachunkowej
we wszystkich spółdzielniach w kraju wynosi około 25 zł przy przeliczeniu produktów
przypadających na dniówkę obrachunkową według cen wolnorynkowych. Wahania
między spółdzielniami w wysokości dniówki obrachunkowej są nieduże, zwłaszcza w
części zapłaty uiszczanej w naturze.
Ponieważ nie wszystkie spółdzielnie mogły zapłacić przyjęte minimum
za dniówkę obrachunkową, gdyż nie pozwalały na to wyniki ich produkcji,
znaleziono stosunkowo proste rozwiązanie: zawieszono terminy płatności lub
części płatności z tytułu innych zobowiązań spółdzielni na rzecz państwa,
przypadające na rok 1955. Płatności te przesunięto na następne lata.
Środki, jakie winny być użyte na te płatności, przeznaczono na
dniówki obrachunkowe. W skali całego kraju suma ta wynosi ponad pół miliarda
złotych. W ten sposób zwiększono sztucznie dochód spółdzielni
produkcyjnych przeznaczony do podziału, co umożliwiło podniesienie
opłaty dniówki obrachunkowej o około 27 proc.
Niezależnie od tych form pomocy państwowej spółdzielnie
otrzymały od państwa wielkie sumy kredytowe. Długo- i średnioterminowe
zobowiązania spółdzielni na dzień 31 grudnia 1955 r. wynosiły ponad 1
600 min zł, a zobowiązania krótkoterminowe ponad 900 mln zł.
Można dodać jeszcze to, że spółdzielnie
produkcyjne korzystały z uprzywilejowania również w nabywaniu nawozów
sztucznych.
W roku gospodarczym 1954/1955 w spółdzielniach
zużyto nawozów sztucznych w przeliczeniu na czysty składnik 58,6 kg
na 1 ha ziemi ornej. W gospodarstwach indywidualnych przypadło w tym
czasie tylko 28,1 kg na 1 ha.
Tak w krótkim zarysie przedstawia się gospodarczy obraz
spółdzielni produkcyjnych. Smutny to obraz. Przy wielkich nakładach mniejsze
wyniki produkcyjne i większe koszta produkcji. O politycznej stronie tego
zagadnienia nie wspominam.
Z przytoczonych przyczyn wnoszę zastrzeżenia do uchwał
VII Plenum w części dotyczącej polityki rolnej partii wytkniętej na V
Plenum Komitetu Centralnego.
Patrząc na naszą rzeczywistość gospodarczą znajdujemy .w
niej i inne obrazy budzące głęboki niepokój.
Praktyka realizacji planu sześcioletniego polegała na
tym, że na określonych, wytypowanych odcinkach koncentrowano maksimum środków
inwestycyjnych bez uwzględniania potrzeb innych odcinków życia
gospodarczego. A przecież gospodarka narodowa stanowi połączoną
całość.
Nie można zbytnio faworyzować jednych gałęzi
kosztem drugich, gdyż utrata właściwych proporcji przynosi wielkie szkody
całej gospodarce. Niepokój szczególny musi budzić
budownictwo mieszkaniowe na wsi. Jeśli w miastach i osiedlach, gdzie
również sytuacja mieszkaniowa
jest bardzo trudna, wkłada się wielki wysiłek w nowe budownictwo, remonty
i konserwacje domów, to na wsi stan
rzeczy jest wprost alarmujący.
W okresie sześciolatki budowano na wsi około 370 tys.
izb, z tego około 260 tys. izb w budownictwie indywidualnym za środki własne i około 110 tys. w
budownictwie uspołecznionym. Budynków mieszkalnych na wsi mieliśmy w 1950
r. przeszło 2690 tys., a
izb przeszło 7,5 mln. Przy założeniu, że przy stanie budynków, w jakim
znajdowały się one po wojnie, średnia użytkowania budynków wynosi 50
lat, dla utrzymania ilości izb mieszkalnych posiadanych w 1950 r. powinniśmy
rokrocznie budować na wsi 150 tys. izb, czyli dla sześciolecia wynosi to 900
tys. izb. Tymczasem zbudowano tylko około 370 tys., zatem należy przyjąć, że w
okresie sześciolatki obróciło się w ruinę lub znajduje się obecnie w
stanie zrujnowanym około 600 tys. izb. Rzeczywisty stan może być
nawet jeszcze gorszy, gdyż w tym czasie remonty i
konserwacja budynków nie mogły być należycie przeprowadzane wskutek
braku materiałów budowlanych. Szczególnie na zachodnich i północnych
ziemiach Polski ubytek izb szybko się zwiększa. Systematycznie z roku na rok narasta
tam katastrofa mieszkaniowa.
Przy planowej gospodarce i rozumnym gospodarowaniu można
czasowo ograniczać potrzeby gospodarcze w jednej dziedzinie życia i przerzucać
zaoszczędzone w ten sposób środki na szybszy rozwój gospodarczy w
drugiej dziedzinie życia. Planowanie winno być takie, aby po pewnym
czasie szybko nadrobić luki powstałe na odcinku ograniczanym,
co powinno być ułatwione wskutek zwiększonych zasobów
i możliwości produkcyjnych powstałych na odcinku
uprzednio uprzywilejowanym pod względem nakładów inwestycyjnych.
Nasza dotychczasowa praktyka planowania
i gospodarowania doprowadziła do tego, że ani nie
wypełniliśmy nakreślonych zadań na odcinku uprzywilejowanym w
ustalonych terminach zamroziliśmy i zmarnowaliśmy tam olbrzymie
środki, ani też nie stworzyliśmy warunków na likwidowanie luk gospodarczych na
odcinkach świadomie poprzednio ograniczanych Tak np. uświadamiamy
sobie potrzeby budownictwa mieszkaniowego, zdajemy sobie sprawę, że ani dnia
dłużej nie powinniśmy ograniczać warunków na rozwój budownictwa na wsi,
założyliśmy wzrost budownictwa w miastach, a jednocześnie stajemy
wobec olbrzymich trudności zaspokojenia tych potrzeb, gdyż nie stworzyliśmy
należytej bazy produkcyjnej materiałów budowlanych.
Gdzie krótko, tam się rwie. Jeśli chcemy dać, a musimy
szybko dać wsi, to nie możemy tego zrobić bez uszczerbku przede wszystkim dla
budownictwa przemysłowego. Cudów tutaj nikt nie zrobi.
Nielepiej przedstawia się również gospodarka
komunalna i sanatoryjno-uzdrowiskowa. Nie mam
dokładniejszego rozeznania tych gałęzi gospodarki narodowej.
Urządzenia kanalizacyjne wodociągowe, trakcja miejska, drogi,
budynki, to wszystko, co składa się na gospodarkę komunalną i
sanatoryjno-uzdrowiskową, musi zacząć coraz szerzej pękać wszędzie tam, gdzie
się temu dość wcześnie nie zapobiegnie. A na to potrzebne są znowu
środki i materiały.
Jeszcze raz pragnę podkreślić: daleki jestem
od pomniejszania osiągnięć planu sześcioletniego. Lecz ocena
tych osiągnięć musi być oparta na stanie faktycznym, tj, na
osiągnięcia te winniśmy patrzeć z pozycji gospodarczej, z
której wystartowaliśmy do planu pięcioletniego. A startowi
ternu towarzyszą ponad miarę spiętrzone trudności.
Przed każdym z nas staje pytanie: jak je rozwiązać, co
robić i od czego zacząć, aby przezwyciężyć wszystkie trudności i maszerować
naprzód po drodze coraz mniej wyboistej? Wiele z dotychczasowej praktyki trzeba
będzie zmienić, aby dopiąć tego celu.
NAUKI POZNANIA
Klucz do rozwiązania spiętrzonych trudności posiada
w swoich rękach klasa robotnicza. Od jej pustawy zależy
wszystko. I dzień dzisiejszy, i perspektywy na przyszłość. Postawa zaś
klasy robotniczej zależy od polityki partii, wytyczanej przez jej kierownictwo.
Od umiejętności kierowania państwem przez rząd i wszystkie naczelne organy
państwa.
Klasa robotnicza dała ostatnio kierownictwu partii i
rządowi bolesną nauczkę. Robotnicy Poznania, chwytając za
oręż strajku i wychodząc manifestacyjnie na ulice w czarny czwartek
czerwcowy, zawołali wielkim głosem: Dosyć! Tak dalej nie można! Zawrócić z
fałszywej drogi!
Klasa robotnicza nigdy nie chwytała się strajku jako
oręża walki o swoje prawa w sposób lekkomyślny. Tym bardziej teraz, w Polsce
Ludowej, rządzonej w jej imieniu i w imieniu wszystkich ludzi pracy,
nie zrobiła tego kroku lekkomyślnie. Najwidoczniej przebrała się miara. A miary
nie można nigdy przebrać bezkarnie.
Robotnicy Poznania nie protestowali przeciwko
Polsce Ludowej przeciwko socjalizmowi, kiedy wyszli na ulice miasta.
Protestowali oni przeciwko złu, jakie szeroko rozkrzewiło się w naszym ustroju
społecznym i które ich również boleśnie dotknęło, przeciwko wypaczeniom
podstawowych zasad socjalizmu, który jest ich ideą.
Klasa robotnicza związała z ideą socjalizmu
wszystkie swoje nadzieje lepszego życia. Walczyła o socjalizm od
kolebki swego świadomego bytu. A kiedy rozwój
wydarzeń historycznych pozwolił przejąć ster władzy państwowej w
Polsce przez jej przedstawicieli, klasa robotnicza oddała cały
swój entuzjazm wszystkie swoje siły dla realizacji idei socjalizmu.
Klasa robotnicza to nasza klasa, nasza niezłomna siła.
Klasa robotnicza - to my. Bez niej, to znaczy bez zaufania klasy robotniczej,
każdy z nas nie mógłby faktycznie niczego więcej reprezentować poza własną
osobą.
Wielką naiwnością polityczną była nieudolna
próba przedstawienia bolesnej tragedii poznańskiej jako dzieła
agentów imperialistycznych i prowokatorów.
Agenci i prowokatorzy zawsze i wszędzie mogą być i działać. Ale nigdy i nigdzie nie mogą decydować o
postawie klasy robotniczej.
Gdyby agenci i prowokatorzy mogli natchnąć klasę robotniczą do
działania, to wrogowie Polski Ludowej,
wrogowie socjalizmu mieliby i ja rdzo ułatwione zadania,
mogliby łatwo osiągnąć swe cele. Rzecz w tym, że tak nie jest.
Był w Polsce czas, kiedy rzeczywiście siły wrogie socjalizmowi,
często kierowane przez ośrodki zagraniczne wysługujące się niepolskim
interesom, miały szeroko rozbudowaną podziemną sieć organizacyjną.
Był czas, kiedy władza ludowa w Polsce była atakowana zbrojnie i kiedy broniła
się zbrojnie, kiedy ginęli setkami i tysiącami członkowie naszej partii,
żołnierze i pracownicy
państwowi, szczególnie pracownicy urzędów bezpieczeństwa. Był taki surowy czas,
którego opary po dzień dzisiejszy nie znikły jeszcze całkowicie z uczuć i serc
ludzkich. To było w pierwszych latach budowy Polski Ludowej. Ale w tych trudnych
dla władzy ludowej czasach żadna agentura i żadna organizacja podziemna, mimo
dogodnych dla niej warunków, nie potrafiła i nie mogła dokonać wyłomu w
szeregach klasy robotniczej, nie była zdolna do politycznego opanowania żadnego
oddziału klasy robotniczej. Nie mogłaby bowiem klasa robotnicza być
przodującą i najbardziej postępową częścią narodu, gdyby wsteczne siły
potrafiły u niej znaleźć oparcie. Natchnieniem działania klasy robotniczej
agenci, prowokatorzy i wstecznicy nigdy nie byli, nie są i nie będą.
Przyczyny tragedii poznańskiej i głębokiego
niezadowolenia całej klasy robotniczej tkwią u nas w kierownictwie partii, w
rządzie. Materiał palny zbierał się całe lata. Sześcioletni plan gospodarczy,
reklamowany w przeszłości z wielkim rozmachem, jako nowy etap wysokiego wzrostu
stopy życiowej, zawiódł nadzieje szerokich mas pracujących. Żonglerka cyframi,
która wykazała 27-procentową zwyżkę płac realnych w sześciolatce, nie udała
się. Rozdrażniła tylko bardziej ludzi. Trzeba było wycofać się
z pozycji zajętej przez kiepskich statystyków.
XX zjazd KPZR stał się bodźcem do zwrotu w życiu politycznym
kraju. Ożywczy, zdrowy prąd poruszył masy partyjne, klasę robotniczą, cale
społeczeństwo. Ludzie zaczęli prostować plecy. Milczące, zniewolone umysły
zaczęły otrząsać się z trującego czadu zakłamania, fałszu i dwulicowości.
Drętwą mowę, panoszącą się poprzednio na trybunach partyjnych i mównicach
publicznych oraz na łamach prasy, zaczęło wypierać twórcze, żywe słowo.
Niekiedy zabrzmiał i fałszywy ton. Lecz nie ten ton nadawał kierunek. Szeroką
falą rozlała się krytyka przeszłości, krytyka gwałtów, wypaczeń i błędów, które
nie ominęły żadnej dziedziny życia. Domagano się zewsząd, przede wszystkim na
zebraniach partyjnych i ogólnych w zakładach pracy, wyjaśnienia źródeł, z
których wypływało zło. Domagano się
wyciągnięcia konsekwencji w stosunku do ludzi ponoszących główną
odpowiedzialność za wypaczenia w życiu gospodarczym i politycznym. Przede
wszystkim ludzie pracy domagali się, aby przedstawiono im całą prawdę, bez
osłonek i niedomówień. Czekali na tę prawdę. Oczekiwali odpowiedzi na
dziesiątki pytań, które postawili publicznie na zebraniach.
W zaistniałej po XX Zjeździe sytuacji, kiedy należało
szybko i konsekwentnie działać, wyciągać wnioski z przeszłości, pójść z otwartą
przyłbicą do mas, powiedzieć im całą prawdę o sytuacji gospodarczej, o
przyczynach i źródłach wypaczeń w życiu politycznym — kierownictwo partii nie
potrafiło szybko opracować linii konkretnego działania. Dowodem tego jest
choćby kilkakrotne odraczanie terminu VII Plenum.
Zarzucano mi kiedyś m. in., że stanowisko, jakie
zajmowałem w różnych sprawach, wypływało jakoby z mojej niewiary w klasę
robotniczą. To nieprawda. W rozum, rozsądek, ofiarność i rewolucyjną postawę klasy
robotniczej nigdy nie straciłem wiary. W te walory klasy robotniczej wierzę i
dzisiaj. Jestem przekonany, że robotnicy poznańscy nie wystąpiliby do strajku,
nie wyszliby demonstracyjnie na ulicę, nie znaleźliby się wśród nich i tacy,
którzy chwycili za broń, nie polałaby się tam nasza, bratnia, robotnicza krew,
gdyby partia, tj. kierownictwo partii przyszło do nich z całą prawdą. Należało
bez kunktatorstwa uznawać słuszne pretensje robotników? Należało powiedzieć, co
jest dzisiaj możliwe, a co niemożliwe do zrealizowania, należało powiedzieć
prawdę o dniu wczorajszym i dzisiejszym. Przed prawdą uciec nie można. Jeśli
się ją skrywa, wypływa ona w groźnej postaci widma, które straszy, niepokoi,
buntuje się i wścieka.
Kierownictwo partii ulękło się tego. Jedni obawiali się
odpowiedzialności za skutki swej polityki, drudzy silniej czuli się związani z
wygodnym fotelem niż z klasą robotniczą, dzięki której ten fotel zajęli, inni
wreszcie, i tych było najwięcej, obawiali się, czy klasa robotnicza potrafi zrozumieć
najgłębszą istotę prawdy, której domaga się od swych przedstawicieli, czy
pojmie właściwie, tak jak pojąć należy, przyczyny i źródła błędów, wypaczeń i
prowokacji, jakie miały miejsce. Zachwianie wiary w klasę robotniczą wystąpiło
szeroko w centralnym i pozacentralnym aparacie partyjnym.
MUSIMY POWIEDZIEĆ KLASIE ROBOTNICZEJ CAŁĄ PRAWDĘ
Rządzenie krajem wymaga, aby klasa robotnicza i masy
pracujące darzyły kredytem zaufania swych przedstawicieli dzierżących ster
władzy państwowej. Jest to moralna podstawa sprawowania władzy w imieniu mas
pracujących. Kredyt zaufania może być bez przerwy przedłużany jedynie pod
warunkiem wywiązywania się ze zobowiązań zaciągniętych wobec kredytodawców.
Utrata kredytu zaufania klasy robotniczej oznaczautratę moralnej podstawy
sprawowania władzy.
Rządzić krajem można nawet w takich warunkach. Tylko rządy
będą wówczas złe. Muszą się bowiem opierać na biurokracji, na łamaniu
praworządności, na przemocy. Istota dyktatury proletariatu jako najszerszej
demokracji dla klasy robotniczej i mas pracujących zostaje w takich
warunkach pozbawiona swej treści.
Klasa robotnicza mogła określonym ludziom cofnąć swój
kredyt zaufania. To jest normalne. Normalne też jest, gdy ludzie tacy schodzą
ze swych stanowisk. Aby zmienić wszystkie złe cechy naszego życia, aby
wyprowadzić naszą gospodarkę ze stanu, w jakim się znalazła, nie wystarczy
tylko zmienić tych czy innych ludzi. To jest nawet łatwe. Aby usunąć z naszego
życia politycznego i gospodarczego wszystkie hamujące jego rozwój nawarstwienia
narosłe przez lata, trzeba wiele zmienić w naszym systemie władzy ludowej, w
systemie organizacyjnym naszego przemysłu, w metodach pracy aparatu państwowego
i partyjnego. Trzeba, krótko mówiąc, wymienić wszystkie złe części z naszego
modelu socjalizmu, zastąpić je lepszymi, udoskonalić ten model najlepszymi
gotowymi wzorami i wnieść do niego własne doskonalsze konstrukcje. A to jest o
wiele trudniejsze. Na to trzeba i czasu, i pracy, i odwagi idącej w parze z
rozumem. Wytyczne tych zmian zawarte są częściowo w uchwałach VII Plenum,
częściowo dyskutujemy je dzisiaj i nieraz jeszcze dyskutować będziemy.
Co dzisiaj ogranicza nasze możliwości w tym zakresie?
Przede wszystkim zniecierpliwienie klasy robotniczej, wypływające w głównej
mierze z jej warunków bytowych. Te zaś ściśle związane są z naszą sytuacją
gospodarczą. Z próżnego i Salomon nie naleje.
Wiele zakładów pracy nie pracuje normalnie i nie wykorzystuje w pełni swej zdolności wytwórczej. Przyczyna tkwi w trudnościach zaopatrzenia ich w dostatecznym stopniu w materiały i surowce. Te zaś musimy bądź importować, bądź rozbudować własną bazę zaopatrzeniową. To pierwsze jest ściśle związane z naszym eksportem, to drugie wymaga i czasu, i środków. Tymczasem sprawa wygląda tak, że w wielu zakładach pracy nie wykorzystujemy w pełni ich zdolności produkcyjnych i siły roboczej zatrudnionych w nich robotników. Nie jest dla nikogo tajemnicą, że stan załóg w niejednym zakładzie pracy przewyższa dzisiejsze jego potrzeby.
Wspomniałem już, że grozi nam brak pełnego pokrycia
towarowego na rynku wewnętrznym, tj. sumie podwyżek zarobków nie
przeciwstawiamy takiej samej masy towarów. I choćby zmienić cały rząd i całe
kierownictwo partii, na rynku nic się nie zmieni na lepsze, a może się zmienić
tylko na gorsze, jeżeli ta brakująca masa towarowa nie zostanie wyprodukowana.
Są tylko dwie alternatywy dla zapobieżenia ruchowi cen: albo zwiększyć masę
towarową do zdolności nabywczej społeczeństwa, albo zdolność nabywczą
społeczeństwa przystosować do masy towarowej.
W tej sytuacji musimy powiedzieć klasie robotniczej
twardą prawdę: Nie stać nas teraz na żadne poważniejsze zwyżki płac, gdyż
struna już została tak naciągnięta, że grozi jej pęknięcie. Każda dalsza
podwyżka zarobków jest nierozerwalnie związana ze zwiększeniem produkcji i
obniżką jej kosztów jednostkowych. Przyjemne to nie jest ani dla nas, ani dla
klasy robotniczej.
Kiedy będzie można wygospodarować dalsze środki na
podniesienie stopy życiowej klasy robotniczej, nie mógłbym w tej chwili nic
konkretnego powiedzieć. Zależy to jednak
przede wszystkim od dwóch czynników: po pierwsze — od usprawnienia zarządzania
przemysłem i całą gospodarką narodową, i po drugie — od samych robotników, tj.
od zwiększenia wydajności pracy, od obniżenia kosztów produkcji.
ZARZĄDZANIE PRZEMYSŁEM I BODŹCE MATERIALNE
Sprawa zmiany zarządzania przemysłem nosi charakter
głęboko strukturalny. Chodzi tu właśnie o ulepszenie naszego modelu socjalizmu.
Dyskutowane obecnie i przez robotników na zakładach pracy, i przez różne organa
partyjne i państwowe zagadnienie samorządu robotniczego sprowadza się głównie
do tego, co mówiłem o produkcji i o stopie życiowej. Przestawić całą machinę
gospodarczą na nowe tory bez dokładnego rozeznania sprawności działania nowego
mechanizmu, który chcemy stworzyć, jest rzeczą niebezpieczną. Każdy nowy
mechanizm musi podlegać próbom, gdyż z reguły posiada różne usterki i braki.
Żaden zakład pracy nie może wypuścić nowej maszyny bez zbudowania i
wypróbowania prototypu tej maszyny. Należy z wielkim uznaniem powitać
inicjatywę klasy robotniczej w sprawie usprawnienia zarządzania przemysłem, w
sprawie udziału robotników w zarządzaniu ich zakładem pracy. Dowodzi to
wielkiej i słusznej wiary klasy robotniczej w socjalizm. Trzeba usilnie
pracować kierowniczym organom gospodarczym, politycznym i państwowym, aby pomóc
inicjatywie robotniczej, aby tam, gdzie można, wyprowadzić pewne uogólnienia
proponowanych form. Ale z praktyką na szerszą skalę trzeba się spieszyć powoli.
Do eksperymentowania w tym zakresie najlepsze warunki
posiada cały przemysł surowcowy i te zakłady pracy, które zaczynają i kończą u
siebie cały proces produkcji, względnie i te fabryki, które nie natrafiają na
trudności zaopatrzeniowe przy kooperacji z innymi fabrykami. Z rozpoczęciem eksperymentów w tych
zakładach nie należy zwlekać.
Zdaniem moim należy wszechstronnie zbadać i zdecydować,
czy np. w górnictwie węglowym można zastosować większe bodźce materialne ściśle
związane ze zwiększeniem wydobycia węgla. W grubych zarysach forma tego zainteresowania
mogłaby przedstawiać się na przykład następująco:
Każda kopalnia posiada swój okresowy plan wydobycia węgla
opracowany z uwzględnieniem konkretnych warunków danej kopalni i oparty na
obecnej wydajności pracy. Założenia planowe poszczególnych kopalń nie powinny
być niższe od faktycznego wydobycia węgla w ostatnim roku, jeżeli nie zachodzą
jakieś istotne zmiany w warunkach pracy. Plan taki administracje kopalń winny
opracować przy współudziale przedstawicieli załogi robotniczej.
Mając taką podstawę wyjściową, tj. plan okresowy, np.
roczny, należy stworzyć dla robotników bodźce materialne wypływające z
przekroczenia planu. Bodźce te polegałyby na tym, aby każda wydobyta ponad plan
tona węgla została odpowiednio podzielona między robotnikami danej kopalni i
państwem, jako administratorem kopalni.
Można by przeznaczyć dla załogi określony procent całej
nadwyżki wydobytego ponad plan węgla, odpowiednio dzieląc tę część między
poszczególne kategorie robotników kopalnianych. O tym, jaki powinien być
podział ich części, najlepiej mogą zdecydować sami robotnicy. Przeznaczona do
podziału między załogę kopalni nadwyżka wydobytego ponad plan węgla byłaby
przypisywana każdemu robotnikowi mającemu prawo do tego deputatu, czyli o
formach skonsumowania go decydowałby każdy posiadacz deputatu. Można np.
założyć, że określona ilość robotników chciałaby sprzedać ten swój deputat za
granicą i nabyć za to odpowiednie towary. W takim przypadku należałoby im to
szybko załatwić i dostarczyć żądane towary po cenach nabycia bez cła, a tylko
po doliczeniu koniecznych kosztów związanych z nabyciem, transportem i
rozprowadzeniem tych towarów. Mogłaby się znaleźć część robotników, którzy
chcieliby za ten deputat uzyskać materiały budowlane dla postawienia sobie
domków. Taką inicjatywę można by tylko powitać i ustalić dogodne relacje
zamienne węgla na materiały budowlane. Sposób, w jaki każdy posiadacz deputatu
użyłby go na swoje potrzeby, byłby całkowicie od niego uzależniony. Z tym nic byłoby większych kłopotów. Cała
sprawa sprowadza się do lego, czy są realne możliwości stworzenia takich
materialnych bodźców. Można by zagwarantować górnikom, że system taki trwałby
do końca pięciolatki.
Gdyby przy pomocy
takiego systemu doprowadzić podniesienie wydajności pracy do poziomu z roku
1949, to przy przyznaniu robotnikom, na deputat określonego procentu ponadplanowego
wydobycia węgla, który by stwarzał np. średnio 15 ton węgla rocznie na głowę
załogi górniczej, to licząc węgiel po cenie eksportowej stanowiłoby to około
300 dolarów, a więc sumę godną zainteresowania każdego robotnika.
Myślę, że przy rozważaniu różnych form bodźców
materialnych, czyli sposobów podniesienia stopy życiowej przez zwiększenie produkcji, ta ogólnie zarysowana forma warta jest głębszego rozważenia
przez górników, przez ich związek zawodowy i przez administracyjne kierownictwo
kopalń. W każdym razie warto wypróbować funkcjonowanie takiego systemu w kilku
kopalniach przez jakiś okres czasu. Jeśli zda egzamin, wówczas rozciągnąć go
szeroko w górnictwie.
Na
przytoczonym przykładzie, który najlepiej pasuje dla górnictwa, ilustruję
podstawową myśl, jaka musi tkwić w idei samorządu robotniczego i współdziałania
w zarządzaniu zakładem pracy. Produkować więcej, taniej i lepiej —oto droga,
jaka prowadzi do podniesienia stopy życiowej klasy robotniczej i całego
narodu. Na takim fundamencie musi być oparty samorząd robotniczy, w tym tkwi
źródło wszelkiego rodzaju bodźców materialnych możliwych do zastosowania w
obecnej sytuacji gospodarczej.
Z tych
trzech elementów: więcej, taniej, lepiej - w konkretnych warunkach danego
zakładu pracy może wystarczyć tylko jeden z nich, aby zwiększyć zarobki załogi.
Ten jeden jest uniwersalny, obowiązywać musi powszechnie. Chodzi o zniżenie
kosztów produkcji, czyli produkowanie taniej. Jeżeli nie ma na jakichś
zakładach warunków, aby produkować więcej, lub też jakość produkcji jest dobra -
to wszędzie bodaj jest możliwe produkować taniej. Obniżkę kosztów produkcji
można osiągać na drodze oszczędności i pełnego wykorzystania surowca i
materiałów, udoskonaleń technicznych, dobrej organizacji pracy, likwidacji
przerostów osobowych, pełnego wykorzystania siły roboczej itd. itp.
Samorząd
robotniczy, dążąc do obniżenia kosztów produkcji, nie może być obojętny na
wszelkiego rodzaju przerosty osobowe. Jeśli jakąś pracę może wykonać jeden
człowiek, a zatrudnionych przy niej jest dwóch ludzi, można to w pewnym sensie
przyrównać do posadzenia dwu osób przy obiedzie, którym nasycić się może tylko
jedna. Obowiązkiem administracji zakładu pracy i kierownictwa naczelnego
przemysłu jest zapewnienie załodze pełnego zaopatrzenia niezbędnego dla
normalnego toku produkcji, czyli pełnego wykorzystania siły roboczej każdego
zatrudnionego w ramach uruchomionej lub istniejącej mocy przetwórczej zakładu
pracy. Taki musi być kierunek główny, zasadniczy. Kiedy jednak na przeszkodzie
temu stają gdzieś trudności nie do zwalczenia i taki stan rzeczy przeciąga się
przez miesiące, a nawet lata całe, trzeba ustalić, jaką nadwyżką siły roboczej
dysponuje dany zakład pracy, aby zbędnych w tym zakładzie ludzi zatrudnić
według ich kwalifikacji ewentualnie w innym zakładzie pracy. Można też
zatrudniać zbędną w głównym procesie produkcji siłę roboczą przy produkcji
pomocniczej, ubocznej, która w sprzyjających warunkach da się zorganizować.
Oddzielny
i jeszcze bardziej ostry problem — to likwidacja tzw. przerostów
administracyjnych. Mówi się i pisze o tym od łat, a sprawa nie rusza ani na krok
naprzód. Wątpię nawet, czy wiemy, jak wielkie są te przerosty przy dzisiejszym
systemie zarządzania przemysłem i całym życiem gospodarczym oraz
administracyjnym systemie aparatu państwowego.
Od
rozwiązania problemu likwidacji przerostów administracyjnych w żaden sposób
nie da się uciec. Im dłużej będziemy odwlekać, tym szybciej sytuacja
gospodarcza może nas złapać za gardło i zmusić do cięć natychmiastowych, które
poprzednio mogły być rozłożone w czasie. Trudno wówczas będzie przygotować
ludzi do pracy w nowych zawodach.
Dążenia do
oparcia naszego życia gospodarczego na lepszych niż dotychczas fundamentach, dążenia do tego,
aby produkować więcej, taniej i lepiej, nie można ograniczać do sprawy
samorządu robotniczego. To jest tylko pewien fragment przebudowy, fragment
organizacyjny i polityczny.
I
samorządy robotnicze, i administracja zakładów przy rozwiązywaniu problemu
obniżenia kosztów produkcji muszą przede wszystkim wiedzieć, jakie są ich
rzeczywiste koszta produkcji. Sprawa ta ma kapitalne znaczenie dla całego życia
gospodarczego. Trudności w ustalaniu, a więc i w pewnym sensie w obniżaniu
kosztów produkcji tkwią w cenach, które państwo ustala za wytwarzane przez
podległe mu zakłady produkty i towary.
Sprawa ta
jest bardzo złożona. To temat sam dla siebie. Jej istota sprowadza się do
błędnego poglądu, jakoby w warunkach produkcji socjalistycznej nie działało
prawo wartości. Stąd też w obrotach towarowych zamykanych w ramach
przedsiębiorstw państwowych ceny tych towarów ustalane są w sposób dowolny,
nawet poniżej kosztów własnych.
Taka
polityka gospodarcza jest fałszywa. Każdy produkt czy towar przedstawia sobą
określoną ilość pracy społecznej wydatkowanej na jego wytworzenie. Im więcej
mieści w sobie tej pracy, tym jest droższy. By móc wiedzieć, ile się faktycznie
wydatkowało czy oszczędziło w procesie produkcji, trzeba wiedzieć, ile
faktycznie kosztuje każdy pojedynczy element produkcji, jak surowiec, maszyna,
energia elektryczna, siła robocza itp. składniki produkcyjne. Przy dowolnym
ustalaniu cen tego dokładnie wiedzieć nie można. Oszczędzać należałoby przede
wszystkim na tym, co jest najdroższe, tj., na co zostało wydatkowane najwięcej
społecznej siły roboczej. Oszczędność na tym, co kosztuje taniej, chociaż jest
zawsze wskazana, nie może być duża.
Mówiąc
krótko — istniejący dotychczas system cen w gospodarce państwowej należy
zmienić i przystosować ceny do wartości. Zmiana ta usunie wiele anomalii w
naszym życiu gospodarczym. Co jednak jest najważniejsze — to pozwoli ona
każdemu zakładowi pracy ustalać rzeczywiste koszty swojej produkcji.
W naszym
socjalistycznym systemie gospodarczym każdy zakład produkcyjny powinien być
oparty na faktycznym, a nie, jak dotychczas, w dużej mierze na fikcyjnym
rozrachunku gospodarczym. Nasza uspołeczniona gospodarka przy zachowaniu
potrzeb centralnego planowania winna uwzględniać potrzebę samodzielności przedsiębiorstw
socjalistycznych. Nie może być tak, żeby wszystkie zakłady produkcyjne
stanowiły niejako jedno przedsiębiorstwo w kraju, na czele, którego stoi
państwo i w dowolny sposób nim zarządza.
Zmiana cen
w obrocie między państwowymi przedsiębiorstwami, czyli doprowadzenie do tego,
aby w każdym przedsiębiorstwie można było ustalić faktyczne koszty jego produkcji,
ulepszy nasz dotychczasowy model socjalizmu. Realizacja tego zadania jest
skomplikowana z uwagi na ceny towarów konsumpcyjnych. Nie wolno tu dopuścić do
zaburzeń, które zmieniałyby wskaźnik realnej wartości płac.
Występujący
w ostrej formie niedostatek materiałów budowlanych może być częściowo
rozwiązany na drodze produkcji prywatnej — bądź zespołowej w formie zrzeszeń
chłopskich, bądź indywidualnej. Główną trudnością rozwinięcia inicjatywy
prywatnej w dziedzinie produkcji materiałów budowlanych jest dostawa węgla, a
również cementu. Ale nie jest to jedyna trudność. Wiemy, że istnieją również
trudności natury administracyjnej. Usunięcie tych ostatnich, stworzenie
najbardziej sprzyjających warunków dla każdego, kto chce i może rozwijać
produkcję materiałów budowlanych, takich przede wszystkim, jak cegła, dachówka
i wapno, winno znaleźć wyraz w polityce partii i rządu.
Wytknięta
przez VII Plenum linia rozwoju rzemiosła znaleźć musi pokrycie w praktyce. I
tutaj najtrudniejszą dla państwa kwestią jest zaopatrzenie materiałowe. Są
jednak i inne przyczyny hamujące rozwój rzemiosła. Do nich należy w pierwszym
rzędzie polityka podatkowa, czyli tzw. domiary. Uważam, że przy utrzymywaniu
systemu domiarów nigdy nie stworzymy warunków dla rozwoju rzemiosła. Domiarem
zawsze można zrujnować każdy warsztat pracy. Należy ustalić rozsądny sposób
opodatkowania, który pozwalałby rzemieślnikowi pracować bez obawy, to znaczy należy zlikwidować system domiarów, jako szkodliwy.
Trudna do
rozwiązania jest sprawa lokali na warsztaty rzemieślnicze, lecz nie wszędzie.
Na zachodnich i północnych terenach Polski można znaleźć podniszczone
pomieszczenia, które po remoncie mogą być odpowiednie do założenia warsztatu.
Koszty wyłożone przez rzemieślnika na remont takiego obiektu należałoby
zaliczyć w całości na podatek, czyli zwolnić taki warsztat od podatku na
odpowiedni okres. Decyzje w tych sprawach należy oddać w ręce rad narodowych. W
ogóle na tych terenach należy stosować politykę szerokiego uprzywilejowania
produkcyjnej inicjatywy prywatnej w mieście i na wsi.
ROŻNORODNE
FORMY WSPÓLNOTY PRODUKCYJNEJ TO NASZA DROGA DO SOCJALIZMU NA WSI
Polityka
rolna wymaga także pewnych korekt. Jeśli chodzi o spółdzielnie produkcyjne, to
zasadniczo zdrowym spółdzielniom trzeba pomagać w formie zwrotnych kredytów inwestycyjnych,
a znieść wszelkiego rodzaju dotacje państwowe. Spółdzielniom nierokującym
rozwoju i przynoszącym tylko straty gospodarcze kredytów udzielać nie należy.
Przed członkami takich spółdzielni należy raczej postawić, do ich decyzji,
sprawę rozwiązania spółdzielni. W takim przypadku powstaje problem spłaty
kredytów państwowych udzielonych w przeszłości spółdzielniom, czyli członkom
spółdzielni. Jestem zdania, że tak, jak nie wolno lekkomyślnie udzielać
kredytów, tak samo nie wolno darować pieniędzy państwowych wziętych w formie
kredytów.
Dla
spółdzielczości produkcyjnej na wsi widzę perspektywę rozwoju tylko pod
następującymi warunkami:
1.
Wstępowanie do spółdzielni produkcyjnej jest dobrowolne. Oznacza to, że
wyklucza się nie tylko groźbę czy przymus psychiczny, lecz także przymus w
postaci ekonomicznej. Wymiar podatków i dostaw obowiązkowych może być również
narzędziem przymusu.
2. Członkowie
spółdzielni rządzą się sami. Spółdzielnia — to nic innego jak samorządne
rolnicze przedsiębiorstwo produkcyjne. Zarząd wybiera się według niczym nieskrępowanej
woli członków. Swoimi zasobami winna ona gospodarzyć również według uznania
członków.
3. Spółdzielnie
mają prawo nabywania za środki własne lub w określonych warunkach za kredyty
państwowe wszystkich maszyn, jakie im są potrzebne do produkcji rolniczej lub
do pomocniczych zakładów pracy istniejących przy spółdzielniach.
POM-y
należy oprzeć na zasadach pełnej opłacalności jako warsztaty naprawcze. Mogą
one posiadać określoną ilość dużych maszyn rolniczych, zarezerwowanych do
pomocy spółdzielniom i gospodarstwom indywidualnym.
4. Państwo
udziela spółdzielniom niezbędnej pomocy kredytowej na cele inwestycyjne,
udziela im pierwszeństwa przy zawieraniu umów kontraktacyjnych na dostawy
najbardziej opłacalnych surowców rolniczych, zapewnia im dostawę nawozów
sztucznych w pierwszej kolejności i stosuje inne podobne formy pomocy.
Jeśli na
skutek zniesienia różnych form dotacji rozwój spółdzielczości produkcyjnej
zostanie, być może, zahamowany, to nic na tym nie stracimy ani gospodarczo, ani
politycznie. Możemy tylko zyskać i aktualnie, i w perspektywie. Przez zniesienie
dotacji usuwa się niezdrowy, nieekonomiczny, nietrwały i grożący stale
zawaleniem fundament, na którym oparto spółdzielczość produkcyjną. Zamiast
rozpraszać Siły i środki na budowanie nowych spółdzielni, opierających swój
żywot na dotacjach państwowych, należy je skoncentrować i użyć dopodniesienia na wyższy
poziom gospodarczy spółdzielni już zorganizowanych. Liczebny rozwój
spółdzielczości powinien się odbywać przede wszystkim przez rozbudowę
spółdzielni w tych gromadach, w których już zostały założone.
Jeśli
dotychczasowe wyniki akcji uspółdzielczenia wsi są takie, jakie są, przyczyn
tego nie należy szukać w samej idei spółdzielczości, która jest dobra, słuszna
i sprawiedliwa, a która przez złą politykę, przez złe metody i przez ludzi
pozbawionych zdrowej myśli gospodarczej została wypaczona.
Spółdzielczość
produkcyjna na wsi będzie dobra wówczas, kiedy szeroko zostanie obudzone wśród
chłopów głęboko ludzkie poczucie wspólnoty wszystkich pracujących. Najszerszym
wyrazem tej wspólnoty, którą nazwać można solidarnością, jest wspólna praca
przy wspólnym warsztacie-pracy, jakim dla chłopów jest ziemia. Wspólna praca
uspołecznia człowieka najgłębiej, budzi w nim poczucie świadomości, że
człowiek nie żyje tylko sam dla siebie, lecz także dla drugich ludzi. Wskazanie
moralne, że człowiek człowiekowi nie może być wilkiem, wykształca się
najgłębiej, nabiera najpiękniejszych rumieńców życia jedynie wśród ludzi
dobrowolnie zrzeszonych przy wspólnym warsztacie pracy.
Jeżeli
klasę robotniczą nazywamy przodującą, najbardziej postępową częścią narodu, to
przecież nie dlatego, że ktoś sobie wymyślił takie sformułowanie, że to jest
slogan propagandowy służący wąskopolitycznym celom partyjnym. Przodującą
pozycję klasy robotniczej ustala między innymi jej wspólnota produkcyjna, która
ukształtowała i dalej kształtuje robotnika jako jednostkę najbardziej
uspołecznioną, a więc i najbardziej postępową.
Jeżeli
uważamy, że spółdzielczość produkcyjna na wsi jest potrzebna, gdyż stanowi
wyższą, socjalistyczną formę produkcji, to nie dlatego, że ktoś sobie wymyślił
takie doktrynalne, oderwane od życia zasady, lecz dlatego, że chcemy obudzić wśród
chłopów pracujących poczucie głębokiej społecznej wspólnoty produkcyjnej,
chcemy zlikwidować wszelkie formy wyzysku człowieka przez człowieka, chcemy,
aby ich ciężkiej i znojnej pracy ulżyła w miarę możliwości maszyna, chcemy, aby
przy możliwie najmniejszym wysiłku pracy jednostki zrzeszonej w chłopskiej
wspólnocie produkcyjnej produkowała ona możliwie
największy produkt globalny, aby podnieść możliwie najwyżej plony i zbiory z
każdego hektara ziemi. Będzie się wówczas lepiej żyć i chłopom, i robotnikom, i
całemu
narodowi. Rola społeczna klasy chłopskiej ulegać będzie wówczas zmianie.
Zrzeszeni w różne formy wspólnoty produkcyjnej pracujący chłopi staną się tak
samo szermierzami postępu społecznego, jak pracujący wspólnie w zakładach
pracy robotnicy.
Ta wielka
idea społeczna przebudowy stosunków produkcyjnych na wsi wymaga przy jej
realizacji nie tylko pomocy państwowej. Wymaga ona również wielkiej pracy
uświadamiającej i wyjaśniającej znaczenie spółdzielczości produkcyjnej. Do budowy spółdzielni produkcyjnych, potrzebna
jest twórcza, postępowa myśl, na którą żadna partia i żaden człowiek nie może
posiadać monopolu. W dziedzinie podnoszenia spółdzielni produkcyjnych na wyższy
poziom, w dziedzinie szukania i stosowania najlepszych form spółdzielczości
jest szerokie
pole do rywalizacji między naszą partią a Stronnictwem Ludowym, jak również między wszystkimi, którzy stoją na gruncie umacniania ustroju socjalistycznego, ustroju
sprawiedliwości społecznej. Dlaczegóżby np. postępowy ruch katolicki nie mógł
współzawodniczyć z nami i przy szukaniu form, i przy ich realizacji w zakresie
spółdzielczości produkcyjnej? Uboga jest myśl, że socjalizm mogą budować tylko
komuniści, tylko ludzie o materialistycznych poglądach społecznych.
Droga do
szerokiego uspółdzielczenia wsi polskiej będzie długa. Ilościowego planowania
rozwoju spółdzielczości produkcyjnej nie można z góry ustalać, gdyż przy
zasadzie dobrowolności wstępowania do spółdzielni równałoby się to planowaniu
wzrostu świadomości ludzkiej A ta planować się nie da. Świadomość szerokich mas
kształtuje ich doświadczenie życiowe, kształtują fakty. W naszej dzisiejszej
spółdzielczości niemało jest faktów, które odpychają masy chłopskie od
spółdzielczości. Fakty takie muszą ulec likwidacji.
Praktyka
lat poprzednich była taka, że bezmyślnie niszczono wszelkie formy pracy
zespołowej stosowane od dawna przez chłopów, zabierając im przy tym maszyny,
które były ich kolektywną własnością. Praktyka ta wychodziła z założenia, że
socjalizm na wsi można budować tylko na bazie biedy i upadku gospodarstw
chłopskich. Dogmatyczne umysły nie były zdolne pojąć, że w ustrojowych
warunkach demokracji ludowej wszelkie formy spółdzielczości prowadzą do socjalizmu
na wsi, że przez te formy wzrasta poczucie wspólnoty produkcyjnej, że podnoszą
one i produkcję, i stopę życiową ludności, że socjalizm na wsi może się
najbujniej rozwijać właśnie na bazie dobrobytu pracującego chłopstwa. Nie ma
nic słuszniejszego, jak rozwijanie takich form dobrowolnych zrzeszeń
chłopskich. Należy ułatwiać ich powstawanie m. in. przez likwidację gminnych
ośrodków maszynowych i przekazanie znajdujących się tam maszyn zespołom chłopskim
na warunkach pełnej, lecz dogodnej dla nich odpłatności.
Różnorodne
formy wspólnoty produkcyjnej to nasza, polska droga do socjalizmu na wsi Formy
te będą kształtować nasz model socjalizmu. Jego dotychczasowe cechy
konstrukcyjne już zmieniamy, decydując się na zmianę zadań państwowych ośrodków
maszynowych i przez wskazanie spółdzielniom, że mogą one nabywać na własność
wszystkie potrzebne do ich produkcji maszyny. Sprawa ta będzie tym szybciej
realizowana, im więcej będzie wniosków spółdzielni, że pragną one takie
maszyny nabyć.
To samo
dotyczy GOM-ów. Zostaną one wtedy zlikwidowane, kiedy chłopi utworzą zespoły i
zgłoszą chęć nabycia maszyn gomowskich.
Oddzielną
kartę klęski bezmyślnej polityki rolnej ubiegłego okresu stanowi gospodarcza
ruina wielkiej ilości gospodarstw chłopskich zaliczonych do kategorii
gospodarstw kułackich. Z równą bezmyślnością mówi się jeszcze i dzisiaj, że
dodatnim wynikiem stosowanej w przeszłości polityki rolnej jest kapitulacja
tego zrujnowanego kułaka przed władzą ludową. Tego rodzaju kapitulację można
było przecież osiągnąć w każdym czasie. Nie trzeba było na to wielu lat
polityki tzw. ograniczania kułaka, która w rzeczywistości nie była polityką
ograniczania wyzysku, lecz polityką niszczenia jego gospodarstwa. Przecież i
dzisiaj za jednym zamachem można by zmuszać do takiej kapitulacji wszystkie
pozostałe niezrujnowane bogate gospodarstwa chłopskie. Nie ma nic łatwiejszego,
jak osiągnięcie takiej kapitulacji, takiego taniego, a raczej drogiego zwycięstwa,
jeśli uprzytomnimy sobie, ile nas kosztuje import zboża.
Zmieniona
na lepszą polityka rolna zaczyna przynosić pierwsze rezultaty. Odczuwa je
przede wszystkim wieś, której dochody wzrosły w roku bieżącym o kilka miliardów
złotych. W perspektywie widzieć należy dalszą, bardziej istotną zmianę polityki
rolnej. Termin tej zmiany zależeć będzie od sytuacji gospodarczej. Mam na myśli
zniesienie obowiązkowych dostaw, które nie mogą być systemem i właściwością
gospodarczą naszego ustroju. Dostawy obowiązkowe — to raczej zjawisko
właściwe tylko okresowi wojny. Nie należy uważać, że ta forma świadczenia wsi
na rzecz państwa jest jakąś niezmienną cechą budownictwa socjalizmu.
Perspektywa
zniesienia dostaw obowiązkowych nie może nikogo zwalniać od aktualnych
obowiązków wobec państwa. Dostawy obowiązkowe są formą podatku uiszczanego w naturze.
A podatki trzeba płacić wszędzie na świecie, nie tylko w naszym kraju. Zanim ustali się zupełnie prawidłową
skalę tych podatków — przede wszystkim przez właściwą klasyfikację ziemi
każdego gospodarstwa, co się już robi, chociaż w tempie zbyt powolnym — trzeba
zapłacić ten podatek w formie dostaw obowiązkowych według norm poprzednich,
skorygowanych nieco na korzyść chłopów w niektórych miejscowościach. Sprawa ta
została ostatnio w pewnym stopniu zaniedbana i przez chłopów, i przez rady
narodowe.
Rząd musi i będzie
zwalczał każde nadużycie władzy, łamanie prawa, musi dbać i będzie dbał, aby
żadnemu obywatelowi, żadnemu chłopu władza nie wyrządzała krzywdy, lecz tak
samo musi wymagać od obywateli, aby wywiązywali się w pełni ze swych obowiązków
wobec państwa. Dostawy obowiązkowe są jeszcze dzisiaj jedną z form podatku
państwowego i ten podatek musi być w pełni zapłacony. To należy powiedzieć
sobie, chłopom i radom narodowym jasno i wyraźnie.
Uważam, że należy
ponownie zrewidować na korzyść chłopów warunki przekazywania im odłogów do
zagospodarowania, szczególnie na ziemiach zachodnich i północnych. Na tych terenach
należy zastosować dłuższy okres zwolnienia od podatków za przejęte do
zagospodarowania odłogi oraz ustalić długotrwały okres użytkowania tej ziemi w
formie bezpłatnej dzierżawy. Chodzi o to, aby każdy użytkownik był zainteresowany
w jak najlepszej uprawie tej ziemi, a nie w krótkotrwałej eksploatacji.
Odnośnie państwowych gospodarstw rolnych
widzę przede wszystkim
konieczność gruntownego przekształcenia ich struktury organizacyjnej oraz gruntownej zmiany w systemie wynagrodzeń robotników i pracowników rolnych. Administracja PGR-ów winna być maksymalnie uproszczona, całą uwagę i siły
fachowe należy skoncentrować tam, gdzie to jest najważniejsze, tj. w
gospodarstwie, a wynagrodzenie za pracę uzależnić od wartości produkcji
globalnej każdego gospodarstwa, po ustaleniu określonego punktu wejściowego
wartości produkcji.
W PGR-ach winna
znaleźć w pełni zastosowanie idea samorządu robotniczego.
Bardziej może niż gdzie indziej występuje tu konieczność
wysoko wykwalifikowanego kierownictwa, które stałoby na czele każdego gospodarstwa.
Możliwości podniesienia produkcji rolnej przez wszystkie trzy typy gospodarstw rolnych są u nas bardzo poważne. Warunkują je po pierwsze — słuszna i dalekodystansowa polityka rolna, po drugie — dostarczenie rolnictwu przez przemysł właściwych dla każdego typu gospodarstw maszyn rolniczych, a w pierwszym rzędzie nawozów sztucznych, i po trzecie — podnoszenie kwalifikacji fachowych każdego rolnika. Na tym winniśmy koncentrować główną uwagę, jeżeli mamy dogonić takie kraje, jak Czechosłowacja, a zwłaszcza Niemcy, na tym tak ważnym dla całej
gospodarki narodowej odcinku, jakim jest rolnictwo.
NASZ STOSUNEK DO KPZR I ZWIĄZKU RADZIECKIEGO
Przejdę teraz do innej
grupy zagadnień, które w stopniu nie mniejszym niż sprawy gospodarcze głęboko
nurtują całą naszą partię i całe społeczeństwo. Chodzi mi przede wszystkim takie
sprawy, jak demokratyzacja naszego życia oraz rozwój międzypartyjnych i
międzypaństwowych stosunków z naszym wielkim bratnim sąsiadem — ze Związkiem
Radzieckim i z KPZR.
Jak to się stało, że
partia nasza, która wysunęła i szczerze wysunęła na czoło swych dążeń hasło
ludowładztwa, której celem jest realizacja najbardziej humanitarnej idei — idei
socjalizmu, że ta nasza partia, stojąc na czele władzy ludowej w Polsce,
pozwoliła na zaistnienie tak wielu wypaczeń, jakie miały miejsce w niedawnej
przeszłości? Pełnej odpowiedzi na to pytanie będziemy jeszcze długo szukać. Zawiera ją w
sobie zagadnienie dróg prowadzących do zbudowania
socjalizmu oraz kształtowania modelu socjalizmu.
Najpełniejsze
określenie treści społecznej, jaka tkwi w pojęciu socjalizmu, zawiera
sformułowanie, że socjalizm to taki ustrój społeczny, który znosi wyzysk i
ucisk człowieka przez człowieka. Oznacza to jednak nie więcej, jak
stwierdzenie, że np. samolot to jest taka maszyna, która unosi się w powietrzu
i lata.
Podobnie jak budowę
samolotu poprzedzało opracowanie jego konstrukcji, oparte na określonych
przesłankach warunkujących możliwość oderwania się od ziemi maszyny, tak również
budowę socjalizmu poprzedzić musiała naukowa teoria socjalizmu. Jej twórcami
byli pierwsi klasycy marksizmu.
Swojej teorii nie
uważali oni nigdy za coś zakończonego. Wręcz przeciwnie — twierdzili zawsze, że
teoria musi być ciągle żywa, musi rozwijać się w oparciu o doświadczenie życia,
musi być stale wzbogacana. Nawet najpełniej w danych warunkach i w określonym
czasie opracowana teoria socjalizmu nie może objąć wszystkich szczegółów
bogatszego od niej życia.
To, co w socjalizmie
jest niezmienne, sprowadza się do zniesienia wyzysku człowieka przez
człowieka. Drogi do osiągnięcia tego celu mogą być i są różne. Warunkują je
różnorodne okoliczności czasu i miejsca. Różny też może być model socjalizmu.
Może być taki, jaki został stworzony w Związku Radzieckim, można go kształtować
tak, jak to widzimy w Jugosławii, a może też być jeszcze inny.
Tylko na drodze
doświadczeń i osiągnięć różnych krajów budujących socjalizm może powstać
najlepszy w danych warunkach model socjalizmu.
Związek Radziecki był
pierwszym na świecie państwem, gdzie dokonała się rewolucja socjalistyczna.
Lenin i partia bolszewicka po raz pierwszy w historii podjęli gigantyczne zadanie
przekształcenia teorii
socjalizmu w materialną i społeczną
rzeczywistość.
Wobec
olbrzymich trudności,
jakie towarzyszyły przebudowie zacofanego pod
każdym względem ustroju Rosji carskiej w ustrój socjalistyczny, w okresie, gdy partią kierował Stalin — normalne i w ramach partii przeprowadzane za życia Lenina ścieranie się poglądów w sprawach wysuwanych przez życie zaczęto likwidować w sposób coraz bardziej bezwzględny. Miejsce, jakie zajmowała w partii dyskusja wewnątrzpartyjna, w miarę jej wypierania zajmował kult jednostki. Wytyczanie rosyjskiej drogi do socjalizmu przechodziło stopniowo z rąk Komitetu Centralnego w ręce coraz mniejszego grona ludzi, aż wreszcie stało się monopolem Stalina. Monopol ten objął również dziedzinę teorii naukowego socjalizmu.
Kult
jednostki to określony
system sprawowania władzy, to określona droga
zdążania do socjalizmu przy stosowaniu metod sprzecznych z
socjalistycznym humanizmem, z socjalistycznym poczuciem wolności
człowieka, z socjalistycznym poczuciem praworządności.
Po drugiej wojnie światowej Związek Radziecki przestał być jedynym krajem budującym socjalizm. Na arenie świata pojawiły się
Chiny Ludowe i szereg państw demokracji ludowej, w ich liczbie i Polska, które
wstąpiły na drogę budownictwa socjalizmu. Przed partiami robotniczymi tych
krajów, a więc i przed naszą partią, stanęły zagadnienia, które poprzednio w
formie praktycznej nie istniały. Należą do nich takie sprawy, jak droga do
socjalizmu w warunkach właściwych dla każdego kraju, co w pewnym stopniu
rzutuje na kształtowanie się modelu socjalizmu, oraz sprawa wzajemnych
stosunków partyjnych i państwowych między partiami i rządami krajów obozu
socjalizmu.
Wzajemne stosunki
między partiami i państwami obozu socjalizmu nie znajdują i nie powinny
znajdować żadnych powodów do jakichkolwiek komplikacji. Na tym polega jedna z
głównych cech socjalizmu. Stosunki te winny się kształtować na zasadach
międzynarodowej solidarności robotniczej, winny być oparte na wzajemnym
zaufaniu i równości praw, na udzielaniu sobie nawzajem pomocy, na wzajemnej
przyjacielskiej krytyce, jeśli taka okaże się koniecznością, na rozumnym i wynikającym
z ducha przyjaźni i z ducha socjalizmu rozwiązywaniu wszystkich spraw
spornych. W ramach takich stosunków każdy kraj winien posiadać pełną niezależność
i samodzielność, a prawo każdego narodu do suwerennego rządzenia się w
niepodległym kraju winno być w pełni i nawzajem szanowane. Tak być powinno i powiedziałbym
—tak zaczyna być.
W przeszłości,
niestety, nie zawsze tak było w stosunkach między nami a naszym wielkim i
przyjaznym sąsiadem — Związkiem Radzieckim.
Stalin, jako kierownik
partii i Związku Radzieckiego, formalnie uznawał wszystkie wyżej wyliczone
zasady, jakie cechować
winny stosunki między krajami obozu socjalizmu. I nie tylko uznawał, lecz sam je głosił.
Faktycznie jednak zasady te nic mogły się zmieścić w ramach tego, co składa
się na kult jednostki.
O SYSTEMIE KULTU JEDNOSTKI
Kultu jednostki nie
można sprowadzać tylko do osoby Stalina. Kult jednostki to pewien system, który panował w
Związku
Radzieckim i który przeszczepiony został do wszystkich bodaj partii komunistycznych, jak też do szeregu krajów obozu
socjalizmu, w ich
liczbie i do Polski
Istota tego systemu polegała na tym, że wytworzona została jednostkowa, hierarchiczna drabina kultów. Każdy taki kult
obejmował określony obszar, na którym funkcjonował. W bloku państw socjalistycznych
na szczycie tej hierarchicznej drabiny kultów stał Stalin. Przed nim chylili głowy
wszyscy, którzy zajmowali niższe szczeble drabiny. Chylili głowy nie tylko
inni przywódcy KPZR i kierownicy Związku Radzieckiego, lecz tak samo kierownicy
partii komunistycznych i robotniczych krajów obozu socjalistycznego. Ci
ostatni, tj. pierwsi sekretarze Komitetów Centralnych partii poszczególnych krajów,
zasiadali na drugim szczeblu drabiny kultu jednostki, oblekali się znowu we
władcze szaty nieomylności i mądrości. Ich kult promieniował jednak tylko na
obszarze ich krajów, gdzie stali na szczycie krajowej drabiny kultów. Ten kult
można by nazwać tylko odbitym blaskiem, zapożyczonym światłom. Świecił
podobnie, jak świeci księżyc. Tym niemniej na obszarze swego działania był
wszechwładny. I tak w każdym kraju ciągnęła się ta drabina kultów od góry do
dołu.
Nosiciel kultu
jednostki na wszystkim się znal, wszystko umiał, wszystko rozstrzygał,
wszystkim kierował i o wszystkim decydował na obszarze swego działania. Był on
najmądrzejszym człowiekiem, niezależnie od tego, jaką wiedzę, jakie zdolności
i jakie zalety osobiste posiadał.
Pół biedy, jeśli w
szaty kultu ubrano człowieka rozsądnego, skromnego. Taki człowiek zwykle czuł
się źle w tym garniturze. Można powiedzieć, że się go wstydził i nie chciał go
nosić, chociaż nie mógł go całkowicie zdjąć z siebie.
Nie mógł bowiem
normalnie pracować żaden kierownik partyjnej organizacji, nawet wówczas, gdy
pracował kolektywnie z całą instancją kierowniczą, gdyż przy takim systenue, tj w politycznym systemie kultu jednostki, nie było do takiej pracy warunków.
Gorzej, a nawet
całkiem źle układały się sprawy, kiedy zaszczyt władzy, a więc prawo do kultu
zagarnął człowiek ograniczony, tępy wykonawca czy zgniły karierowicz. Tacy
grzebali socjalizm, bezmyślnie i zarazem precyzyjnie.
Przy systemie kultu
jednostki partia jako całość mogła działać samodzielnie tylko w ramach
podporządkowania sięnaczelnemu kultowi. Jeśli ktoś próbował te ramy przekroczyć groziło mu wyklęcie przez Jego współtowarzyszy. Jeśli sprawa dotyczyła całej partii, wyklinały ją pozostałe partie komunistyczne.
Czyż w takich
warunkach wzajemne stosunki partyjno i państwowe partii i krajów demokracji ludowej z jednej strony, a KPZR i Związku Radzieckiego z drugiej strony się układać na zasadach równości? Jasne, że nie. Przeszkadzał temu system kultu jednostki, system precyzyjnie zorganizowany i miażdżący każdą samodzielną myśl socjalistyczną.
System kultu jednostki
kształtował mózgi ludzkie, kształtował sposób myślenia działaczy partyjnych i członków partii
Jedni wierzyli i byli przekonani, że jedynym bezbłędnym interpretatorem nauki
marksistowskiej i jedynym człowiekiem, który ją prawidłowo rozwija i wzbogaca, wskazuje jedynie
słuszną drogę do socjalizmu, jest Stalin. Wszystko więc, co nie jest zgodne z jego myślami i wskazaniami, musi być szkodliwe, musi pociągać za sobą odstępstwo od marksizmu- leninizmu, musi być herezją. Inni, mając nawet wątpliwości, byli znowu przeświadczeni, że każda próba publicznego wyrażenia swoich myśli nie tylko niczego nie zmieni, lecz sprowadzi na nich przykre konsekwencje. Jeszcze innym było wszystko obojętne poza drogą, która może ich zaprowadzić do wygodnego stołka lub stołek taki zabezpieczyć.
Byłoby wielkim błędem
i pomieszaniem pojęć, gdyby ktoś próbował robić znak równania między kultem
jednostki a autorytetem jednostki Różnica między jednym i drugim pojęciem jest
taka, że kult jednostki zniekształca i wypacza ideę socjalizmu, zniechęca do
socjalizmu ludzi pracy, natomiast autorytet setek i tysięcy kierowników partii
i władzy ludowej bardzo sprzyja rozwojowi budownictwa socjalizmu, jest wprost
niezbędny do kierowania partią i państwem. Autorytetu nie można jednak ludziom
nadać, przypiąć do piersi jak medal lub odznaczenie. Trzeba go sobie zdobyć, wypracować, posługując
się rozumem i skromnością. Partia nasza i władza ludowa w Polsce będzie tym silniejsza, im
więcej będzie ludzi z
autorytetem, a więc takich działaczy i aktywistów, którzy cieszą się zaufaniem klasy robotniczej i
wszystkich ludzi pracy.
Dlatego mówimy:
należy wszystkimi siłami zwalczać kult jednostki czy jego pozostałości i wszystkimi
siłami walczyć o zdobycie
autorytetu.
Nie chciałbym szerzej powracać do smutnych kart przeszłości, w której panował u nas system kultu Jednostki. System ten gwałcił zasady demokratyczne i praworządność. Przy tym systemie łamano charaktery i sumienia ludzkie, deptano ludzi, opluwano ich cześć. Oszczerstwo, kłamstwo i fałsze, a nawet prowokacje służyły za narzędzia sprawowania władzy.
Doszło i u nas do
tragicznych faktów, że niewinnych ludzi posłano na śmierć. Wiele innych więziono nieraz przez długie w
tym również i komunistów. Wiele ludzi poddawano bestialskim torturom. Siano
strach i demoralizację. Na glebie kultu jednostki
wyrastały zjawiska, które naruszały, a nawet przekreślały najgłębszy sens władzy
ludowej.
Z tym systemem skończyliśmy, względnie kończymy raz na
zawsze. Należy wyrazić słowa wielkiego uznania dla XX Zjazdu KPZR, że tak
walnie dopomógł nam do likwidowania tego systemu.
Chociaż system kultu
jednostki zrodził się w Związku Radzieckim, nie oznacza to, że za wszystko
zło, jakie u nas miało miejsce, można złożyć winę na Stalina, na KPZR czy na
Związek Radziecki. My mieliśmy i naszą własną, rodzimą beriowszczyznę.
Beriowszczyzna i wszelkie jej uogólniane odmiany personalne stanowiły część
składową systemu kultu jednostki. Beriowszczyzna — to karta zapisana
prowokacją, krwią, więzieniem i cierpieniem niewinnych ludzi.
Są sprawy z zakresu działalności
polskiej odmiany beriowszczyzny, które wymagają bardziej wnikliwego zbadania i wyświetlenia.
Chodzi nie o to, aby przedstawiać do zapłaty własny rachunek krzywd. Taka myśl,
jak w ogóle chęć osobistych porachunków są mi zupełnie obce. Za wielkie to
były sprawy, aby je rozmieniać na drobną, osobistą monetę. Ale są sprawy, które
z zasadniczych partyjnych względów wymagają wyświetlania. Partia zawsze musi
dbać o swoje imię, musi być czysta. A jeśli ktoś świadomie zbrukał i hańbił jej
dobre imię, dla takiego nie może być miejsca w jej szeregach.
Formułuję konkretnie
swoją myśl: kierownictwo partii winno powołać komisję, której zadaniem byłoby
zbadanie, czy w sprawach ludzi obecnie rehabilitowanych, których aresztowano w
przeszłości na polecenie lub za zgodą Biura Politycznego, względnie części
Biura, nie zachodziły wypadki świadomej prowokacji, świadomego oskarżania
ludzi o czyny, których się nie dopuścili, a które podlegają przepisom karnym naszego
kodeksu karnego.
Wyświetlenie tej
sprawy jest konieczne i winna ją wyjaśnić komisja, łożona z ludzi zupełnie
bezstronnych. Rezultaty badań komisji winny zamknąć ostatecznie partyjną, wewnętrzną
kartę spraw związanych z działalnością polskiej odmiany beriowszczyzny.
NIE POZWOLIMY NIKOMU
WYKORZYSTYWAĆ PROCESU DEMOKRATYZACJI PRZECIWKO SOCJALIZMOWI
Wszystko, co dzisiaj
oceniamy jako wypaczenia i zniekształcenia w naszym życiu w okresie ubiegłym,
nie mogło nie wstrząsnąć do głębi całą partią, całą klasą robotniczą, całym
narodem. Po kraju rozlały się różne prądy, lecz najpotężniejszą rzeką
popłynęło hasło demokratyzacji naszego życia, żądania zlikwidowania systemu,
który nazywamy kultem jednostki Należy stwierdzić, że kierownictwo partii nie
zawsze nadążało na czas, aby wraz z całą partią stanąć na czele tego zdrowego
ruchu i pokierować nim. A jeżeli nie nadążało kierownictwo partii, to
zrozumiałą jest rzeczą, że nie mogły nadążać i organizacje partyjne. Wytworzył
się nawet pewien zamęt i dezorientacja, niezmiernie szkodliwe dla samej sprawy
demokratyzacji. Takiej sytuacji nie mogą nie wykorzystywać wszyscy
przeciwnicy socjalizmu, wszyscy wrogowie Polski Ludowej. Ożywienie działalności
elementów nie mających nic wspólnego z dążeniami klasy robotniczej i narodu do
zdemokratyzowania całego naszego życia wywołało również pewne wahania u
niektórych towarzyszy w kierownictwie partyjnym i w terenie odnośnie metod
demokratyzacji i treści, jaką powinna ona zawierać. Dlatego też trzeba
stanowczo powiedzieć sobie, partii, klasie robotniczej i całemu narodowi:
Droga demokratyzacji
jest jedyną drogą prowadzącą do zbudowania najlepszego w naszych warunkach
modelu socjalizmu. Z tej drogi nie zejdziemy i będziemy się bronić wszystkimi
siłami, aby nie dać się z niej zepchnąć. Ale też nie pozwolimy nikomu
wykorzystywać procesu demokratyzacji przeciwko socjalizmowi. Na czele procesu
demokratyzacji staje nasza partia i tylko ona, działając w porozumieniu z
innymi partiami Frontu Narodowego, może pokierować tym procesem w takim
kierunku, aby proces ten prowadził rzeczywiście do zdemokratyzowania stosunków
we wszystkich dziedzinach naszego życia, do wzmocnienia podstaw naszego
ustroju, a nie do ich osłabienia.
Partia i wszyscy
ludzie, którzy widzieli zło istniejące w przeszłości i którzy szczerze pragną
usunąć wszystkie pozostałości złej przeszłości w naszym dzisiejszym życiu, aby
w ten sposób wzmocnić podstawy naszego ustroju, winni dać zdecydowany odpór
wszelkim podszeptom i wszelkim głosom zmierzającym do osłabienia naszej
przyjaźni ze Związkiem Radzieckim.
Jeśli było w
przeszłości nie wszystko tak, jak naszym zdaniem być powinno, między naszą
partią a KPZR i między Polską a Związkiem Radzieckim — to dzisiaj należy to do bezpowrotnej
przeszłości. Jeśli w tej czy innej dziedzinie naszego życia są sprawy, które
wymagają jeszcze uregulowania — zrobić to należy po przyjacielsku i spokojnie.
Takie postępowanie winno bowiem cechować stosunki między partiami i państwami
obozu socjalizmu. A gdy ktoś myśli, że uda się w Polsce rozniecić nastroje
antyradzieckie, to głęboko się myli. Nie pozwolimy wyrządzić szkody żywotnym
interesom państwa polskiego i sprawie budowy socjalizmu w Polsce.
System kultu jednostki
i wszystko złe, co z niego wynikało, należą do bezpowrotnej przeszłości.
Stosunki polsko-radzieckie, oparte na zasadach równości i samodzielności,
wytworzą w narodzie polskim tak głębokie uczucie przyjaźni do Związku
Radzieckiego, że żadna próba zasiania nieufności do Związku Radzieckiego nie
znajdzie gruntu w narodzie polskim. Na straży takich stosunków stoi w
pierwszym szeregu nasza partia, s wraz z nią cały naród.
PARTIA MUSI BYC ZWARTA
I JEDNOLITA
Abv partia mogła sprężyście
wypełniać swe zadania i stać na czele procesu demokratyzacji, musi być przede wszystkim
zwarta i jednolita oraz musi w swych szeregach, w swoim życiu zastosować w
pełni zasady demokratycznego centralizmu. Musi w praktyce swej pracy surowo przestrzegać tych
zasad, jakie tkwią w tezie o leninowskich normach życia partyjnego. Zasady te
były w przeszłości również głoszone, lecz jakże często praktyka miała z nimi bardzo mało wspólnego. Na czoło tych zasad należałoby
postawić sprawę wyboru władz partyjnych, jawności życia partyjnego, prawo do
zachowania swych poglądów przy zasadzie, że uchwały większości obowiązują
wszystkich członków partii.
Ta
ostatnia zasada jest szczególnie ważna w dobie obecnej. W oparciu o nią realizować się musi jedność działania partii.
Ciężki wóz zadań,
jakie stoją przed partią w chwili obecnej, może się toczyć pomyślnie naprzód
tylko wówczas, kiedy zaprzęgnięte do niego siły półtoramilionowej partii
ciągnąć go będą w jednym kierunku. A kierunek ten wytknęło w głównych zarysach
VII Plenum, dzisiejsze zaś winno te zarysy wyraźniej sprecyzować.
W praktyce pracy naszej
partii, w metodach jej działania przyjdzie nam wiele zmienić. Wysuwają się tu
na czoło takie sprawy, jak wyraźne rozgraniczenie kompetencji aparatu partyjnego
i aparatu państwowego, przy zachowaniu kierowniczej roli partii. Trzeba tak
ustawić sprawy, aby każdy odpowiadał za swoje, za ten odcinek, na którym
pracuje. Inaczej nikt nie odpowiada, a interesy partii i państwa tylko na tym
cierpią. Zasada, że partia i jej partyjny aparat nie rządzi a tylko kieruje.
że rządzenie należy do państwa i jego aparatu, musi być wyrażona w konkretnej
treści i w praktyce pracy, a nie tylko — jak to ma obecnie jeszcze szeroko
miejsce — w słowach. Problem ten wymaga dokładnego opracowania, co powinno być
jednym z najbliższych zadań kierownictwa partii.
W pracy partii utarła
się szkodliwa praktyka wyciągania każdego aktywniejszego robotnika z jego
zakładu pracy do pracy w aparacie partyjnym lub państwowym. Praktyka taka wyrządziła wiele szkody. Rozdymano aparat partyjny, który
przy istniejącym systemie pracy bądź biurokratyzował się, bądź
też przybierał inne niezdrowe formy, a zakład pracy, ta najważniejsza komórka
polityczna i produkcyjna, był ogołacany z najlepszych członków partii.
Partia będzie
najintensywniej żyć życiem klasy robotniczej, będzie mogła najlepiej kształtować
jej świadomość wówczas,
kiedy olbrzymia część
świadomych i aktywnych działaczy znajdzie się razem ramię w ramię z robotnikami
przy ich warsztatach pracy.
Należy również
zabezpieczyć odpowiednią kontrolę instancji partyjnych nad pracą aparatu
partyjnego, poczynając w pierwszym rzędzie od centralnego aparatu. Sprawami tymi zajmie się na pewno najbliższy zjazd partyjny.
Usprawnienia
wymaga również praca rządu. Biuro polityczne podjęło już pierwsze uchwały w tym zakresie. Osobowy skład rządu
należy sprowadzić do rzeczywistych potrzeb kraju przez odpowiednią reorganizację jego pracy.
Wszystkie
zamierzenia, jakie stawiamy
przed
sobą, wymagają spokoju,
rozwagi i czasu. Nawet
przy zastosowaniu najlepszej koncepcji
nowej organizacji naszego przemysłu i najlepszych form demokratyzacji naszego życia niczego nie da się zrobić z dziś na jutro.
Nie można
nie widzieć,
że w ostatnim czasie nastąpiła pewna dezorientacja i w organach władzy państwowej powołanej do strzeżenia porządku publicznego. Wzmogły się różne
chuligańskie wybryki, które często nie natrafiają na
właściwą reakcję ze
strony Milicji Obywatelskiej. Należy znowu powiedzieć jasno i otwarcie sobie i wszystkim, których to dotyczy: władza ludowa będzie karać każdą nieprawość w swoim aparacie, lecz z takim samym zdecydowaniem będzie i musi zwalczać wszelkie naruszanie porządku publicznego i spokoju obywateli. Milicja Obywatelska winna zawsze spotkać się z szacunkiem i poparciem społeczeństwa, kiedy interweniuje w interesie
porządku
publicznego. Nie wolno tolerować żadnych form znieważania munduru stróża
porządku publicznego przez różnych chuliganów, których za naruszenie prawa należy surowo karać.
ABY SEJM
STAŁ SIĘ NAJWYŻSZYM ORGANEM WŁADZY
Do wielu
schorzeń ubiegłego okresu należało również i to, że w praktyce życia
państwowego Sejm nie spełniał swego konstytucyjnego zadania. Obecnie stoimy w
obliczu wyboru nowego Sejmu, który winien zająć w naszym życiu politycznym i
państwowym to miejsce, które ustaliła dla niego Konstytucja. W programie
zamierzeń demokratyzacyjnych podniesienie roli Sejmu do najwyższego organu
władzy państwowej posiadać będzie największe bodaj znaczenie.
Naczelnym
zadaniem Sejmu jest sprawowanie najwyższej władzy ustawodawczej i kontrolnej.
Trzeba stworzyć Sejmowi niezbędne warunki, aby to zadanie mógł wykonywać. Chodzi
i o warunki polityczne, które stwarza ogólny proces demokratyzacji naszego
życia, jak również i o warunki prawna gwarantujące Sejmowi jego konstytucyjne
uprawnienia.
Powstaje
pytanie: co partia nasza chciałaby zagwarantować Sejmowi w normach prawnych?
Uważam, że
na plan pierwszy wysuwa się sprawa sesji sejmowych, które w dotychczasowej
praktyce zwoływano zbyt rzadko. Szczególnie ważne w ustawodawczej pracy Sejmu
jest ustalenie takiego trybu pracy komisji sejmowych, który pozwoli
skoncentrować w ich rękach opracowanie aktów prawnych.
Z tego
postulatu wynika, że część posłów winna pełnić swe obowiązki zawodowo, czyli
winna zostać zwolniona na okres sprawowania swych funkcji poselskich od pracy
zarobkowej.
Wydawanie
dekretów przez Radę Państwa należy ograniczyć do spraw nie cierpiących zwłoki
i jednocześnie zagwarantować Sejmowi prawo uchylania względnie zmieniania tych
dekretów.
Sejm winien kontrolować pracę rządu i organów państwowych w szerokim zakresie. Do tego niezbędne jest dokonanie pewnych zmian w Konstytucji. Uważam, że kontrola przez Sejm organów wykonawczych władzy państwowej winna być przeprowadzana przez instytucję podległą bezpośrednio Sejmowi, a nie, jak
dotychczas, rządowi Należy przywrócić Najwyższą Izbę Kontroli
Państwowej podlegającą Sejmowi.
Uważam również, że
Sejm winien mieć prawo kontroli naszych umów handlowych zawartych z innymi
państwami. W gruncie
rzeczy w umowach tych nie ma nic takiego, co z uwagi na interes państwa powinno być kontrolowane przez szczupłe grono
ludzi. Informowanie społeczeństwa
przez rząd i przez Sejm o naszych umowach handlowych automatycznie
przetnie różne brednie o naszym handlu zagranicznym.
Sejm również powinien
posiadać prawo zatwierdzania wszystkich zawieranych przez rząd i ratyfikowanych przez Radę Państwa układów z drugimi krajami.
Sejm powołany jest
również do oceny pracy rządu i w jego kompetencjach leży wyciąganie wniosków w stosunku do ludzi nie wywiązujących się należycie ze swych obowiązków.
Tak w głównych
zarysach widziałbym Sejm w jego roli ustawodawczej i kontrolera pracy
państwowej. Rozumnie ustawione uprawnienia Sejmu i nawet rozszerzenie tych
uprawnień poza granice zakreślone Konstytucją, przy rozumnym określeniu zadań
partii w stosunku do aparatu państwowego, nie stwarzają kolizji między Sejmem a
tą treścią polityczną, która mieści się w tezie o kierowniczej roli partii.
Wybory zostaną
przeprowadzone w oparciu o nową ordynację wyborczą, która pozwala ludziom
wybierać, a nie tylko głosować. Jest to zmiana bardzo ważna. Zgrupowane we Froncie
Narodowym partie i organizacje społeczne występują z jednym wspólnym programem
wyborczym. Ale każdy program realizują nie tylko partie, lecz i ludzie
występujący z ramienia tych partii. Ten kandydat, który cieszyć się będzie
największym zaufaniem, zostanie wybrany. Kto nie posiada szerokiego zaufania
wyborców, rzecz jasna, do przyszłego Sejmu nie wejdzie.
Ważne jest nie tylko
to, jakie uprawnienia posiadać będzie Sejm. O roli, jaką on odegra w życiu
państwa i narodu, w procesie demokratyzacji naszego życia, decydować będą w
stopniu nie mniejszym ludzie, którzy w nim zasiądą. Naszej partii możemy
polecić, aby na kandydatów wysuwała najlepszych towarzyszy, ludzi najbardziej
związanych z klasą robotniczą i całym narodem.
Naszym sojusznikom z
Frontu Narodowego możemy tylko zalecić, aby wysuwając swoich kandydatów na
posłów typowali ludzi, którzy nie w ustach, lecz w swym sercu i w głowie nosić
będą wspólnie wypracowany program wyborczy.
Z tym, co plenum
dzisiejsze przyjmie i uchwali, pójdziemy, towarzysze, do partii, do klasy
robotniczej, do narodu z podniesionym czołem, gdyż pójdziemy z prawdą. A prawda
przedstawiona narodowi bez ogródek da nam siłę, przywróci władzy ludowej i
naszej partii pełny kredyt zaufania mas pracujących Ten kredyt jest niezbędny
do realizacji naszych zamierzeń.
Postulując zasadę
wolności krytyki we wszystkich formach, a więc również krytyki w prasie, mamy
prawo żądać, aby każda krytyka była twórcza i sprawiedliwa, aby pomagała
przezwyciężać trudności obecnego okresu, a nie przyczyniała się do ich
piętrzenia, czy nawet niekiedy demagogicznie ujmowała zjawiska i rzeczy.
Od naszej młodzieży,
szczególnie od młodzieży wyższych uczelni mamy prawo żądać, aby cechującą ją
żarliwość w szukaniu dróg do ulepszania naszej dzisiejszej rzeczywistości zamykała
w ramach uchwał, jakie podejmie dzisiejsze plenum. Młodzieży zawsze można wiele
wybaczać. Życie nie wybacza jednak nikomu, a więc i młodzieży, kroków
nierozważnych.
Możemy tylko cieszyć
się z żarliwości naszych młodych towarzyszy. Oni bowiem zajmą po nas posterunki partyjne i państwowe.
Mamy jednak pełne prawo żądać od nich, aby swój
zapał i żarliwość sprzęgli z rozumem partii. Młodzieży naszej partia
winna wyraźnie
powiedzieć: w wielkim i doniosłym
procesie demokratyzacji maszerujcie w czołówce, lecz spoglądajcie stale na wasze i całej Polski Ludowej dowództwo — na partię klasy robotniczej, na Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą.
„Trybuna Ludu” 21
października 1956 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz